Węgierski bank centralny woli wydawać niż oszczędzać
Węgierski Bank Narodowy dokonał zwrotu polityki dołączając do starań rządu w pobudzaniu gospodarki. Zdecydowanie obniżył stopy procentowe aż do poziomu 2,5 proc., nie zważając na deprecjację forinta. Bank centralny stał się też aktywny na rynku nieruchomości i skupuje dzieła sztuki. W wydawaniu pieniędzy przypomina raczej Południowca niż kraj oszczędnej Północy.
Węgierski Bank Narodowy (MNB) nie przykłada szczególnej wagi do postępującej deprecjacji forinta, bo – jak powiedział jego prezes – bank nie ma określonego celu inflacyjnego, ani nie wyznaczył preferowanej wartości forinta w relacji do euro. W rezultacie zakup jednego euro oznacza wydatek ponad 300 forintów, a niekiedy grubo więcej, bo kurs dochodzi od czasu do czasu do 320 forintów.
Poważnym skutkiem tej polityki jest ucieczka oszczędności z banków i poszukiwanie przez Węgrów innych możliwości lokowania zasobów finansowych. W niebywałym tempie rośnie wartość zakupów obligacji państwowych dokonywanych przez gospodarstwa domowe. Węgrzy nabywają papiery państwowe, bo te dają lepsze zwroty, jednak w konsekwencji – z powodu mniejszych depozytów – maleje zdolność kredytowa banków komercyjnych. Spadająca wartość forinta nie podsyciła na razie inflacji, bo rząd obniżył w kilku etapach o ponad 20 proc. ceny gazu, światła, wody, ogrzewania i kanalizacji, a media te mają poważny wpływ na ogólny poziom cen.
Kosztowne dzieła sztuki
Choć to ważne, to jednak nie o tym mówi się dziś najwięcej w kręgach gospodarczych nad Dunajem. Według wysoko postawionych pracowników Węgierskiego Banku Narodowego, pod kierownictwem nowego prezesa György’a Matolcsy, byłego ministra gospodarki w rządzie Viktora Orbána, nastąpiła wyraźna zmiana charakteru, albo inaczej – stylu działania banku. MNB odszedł mianowicie od północnej ortodoksji i zaczął działać na modłę Południowców. Tak ujmuje to właśnie ekipa prezesa Matolcsy.
O co chodzi? Rzecz idzie przede wszystkim o ostatnie decyzje zarządu w sprawie wydatkowania 120 miliardów forintów. Z tej niebagatelnej sumy stanowiącej równowartość ponad 1,7 mld złotych MNB zamierza przeznaczyć 30 mld forintów na odkupowanie dzieł sztuki z przeznaczeniem dla węgierskich muzeów oraz sponsorowanie przeróżnych instytucji i osób. Są już konkrety. Bank chce kupić w Wiedniu za 4 miliony euro 330-letnie skrzypce wykonane przez Andrea Guarneriego. Grać na nich miałby konkretny skrzypek i kompozytor Lajkó Félix.
Na razie nikt nie wie jeszcze, łącznie z radą nadzorczą banku, dlaczego te akurat skrzypce i dlaczego dla pana Lajkó Félix właśnie. Prasa węgierska pogrzebała i dowiedziała, że takie skrzypce są rzeczywiście w Wiedniu do sprzedaży, bo w zeszłym roku na aukcji nie znalazły kupca. Jest to dzieło Andrea Guarneriego, z tym że nie zgadza się cena, bo są do nabycia za 160-200 tysięcy euro. Jeszcze bardziej zaskakuje, że poza innymi instytucjami li ludźmi, bank centralny chciałby wspierać przez trzy lata dwuosobową grupę elektrohiphopową o nazwę Balkan Fanatik, przeznaczając na to co roku po 20 milionów forintów.
Nie udało się również znaleźć jeszcze odpowiedzi na zagadkę, dlaczego i po co Węgierski Bank Narodowy kupować miałby nieruchomości za 50 miliardów forintów i wyremontować je za kolejne 40 miliardów. Zagadka jest sekretem nie tylko dla prasy, ale i dla rady nadzorczej, która zwraca uwagę, że program nieruchomościowy nie zawiera żadnych wyliczeń, uzasadnień, czy przewidywań odnośnie do zapotrzebowania na nowe budynki. Sprawa doprowadziła już do sprzeczki między radą nadzorczą a zarządem, który uważa, że zakup budynków jest rzeczą strategiczną, więc nie leży w kompetencjach rady nadzorczej. Poza tym zarząd jest zdania że bank centralny może robić wszystko to czego nie zakazuje prawo.
Banki dostają karę, ale płacę klienci
Wzrastają jednocześnie kompetencje Węgierskiego Banku Narodowego, który przejął funkcje nadzorowania banków komercyjnych od niezależnej poprzednio instytucji, jaką był Państwowy Nadzór Usług Finansowych (PSZÁF). Teraz nadzór jest częścią MNB. Na mocy decyzji wzmocnionego banku centralnego 35 banków ma zapłacić 1,2 miliarda forintów kary za „bezprawne podniesienie taryf usług i kosztów bankowych”. Po rozdziale na prawie trzy tuziny firm bankowych kara nie byłaby nawet aż tak duża, gdyby nie to, że poza jej nałożeniem MNB zobowiązał banki do zwrotu klientom do 30 kwietnia różnic w pobranych kosztach. Nie dość, że konsekwencje finansowe są nawet 10 razy większe od samej kary, to wykonanie tej decyzji będzie niezwykle praco- i kosztochłonne, bo dotyczyć ma olbrzymiej liczby klientów oraz operacji.
Banki podporządkowały się wprawdzie tej decyzji, ale szukają jednocześnie sprawiedliwości w sądach. U podstaw decyzji MNB leżą istotnie szokujące dane dotyczące kosztów usług bankowych. Wzrosły one w ciągu ubiegłego roku aż o 55 proc., podczas gdy w tym samym czasie odnotowano na Węgrzech inflację najniższą od 43 lat, jako że ceny wzrosły w 2013 r. jedynie o 1,7 proc. Skąd zatem taki wyskok kosztów? Węgierski Bank Narodowy ustalił, że jest to konsekwencja przerzucenia przez banki na klientów 98 proc. obciążeń wynikających z nowych podatków nałożonych na działalność bankową.
Na tym tle zaskakuje jedynie dlaczego koszty działalności MNB wzrosły przez rok o 36,8 proc. Łączne koszty działających w poprzednim roku oddzielnie MNB i Państwowego Nadzoru Usług Finansowych były znacznie mniejsze.
Sąd zatrzymuje fuzję
Zmiany węgierskiego systemu bankowego obejmują także przebudowę systemu kas oszczędnościowych. W tym jednak przypadku w ostatnich dniach rząd poniósł poważną i nieoczekiwaną porażkę. Stołeczny sąd w Budapeszcie zakazał sprzedaży udziałów tzw. Zamkniętej Spółki Kas Oszczędnościowych. Zezwala na to ustawa z roku 2013. W związku z jej postanowieniami udziały te mogłyby przejść na własność Węgierskiej Poczty, czyli nastąpiłaby faktyczna nacjonalizacja kas przeprowadzona wbrew ich woli. Sąd zwrócił się jednocześnie do Trybunału Konstytucyjnego o anulowanie tej ustawy z powodu naruszeń konstytucji przez jej przepisy.
Wielka batalia o kasy oszczędnościowe toczy się już blisko dwa lata. Stawka jest duża, bo te małe, porozrzucane po całym kraju instytucje finansowe dysponują poważnym kapitałem nieobciążonym złymi kredytami oraz największą w kraju siecią placówek. Rząd zamierza stworzyć na ich bazie nowy, wielki konglomerat finansowy w rękach węgierskich. Powodzenie tego planu obróciło by się przeciwko bankom zagranicznym, które władze widziałyby najchętniej poza granicami kraju.
Scenariusz był prosty: Takarékbank, który był dla kas bankiem wspólnym i oferował produkty przekraczające możliwości finansowe i kompetencje pojedynczych kas oszczędnościowych stawał się na mocy tej ustawy właścicielem kas, w czym pomagał mu bank FHB (z udziałem państwa) i Węgierska Poczta należąca do państwa w 100 procentach. W tle jest zamiar przejęcia kas przez Zoltána Spédera, który jest głównym udziałowcem FHB Banku oraz stworzenie konkurencji dla banków zagranicznych i największego banku krajowego, którym jest OTP, czyli węgierski odpowiednik PKO BP. Z powodu orzeczenia sądu proces przejmowania kas został jednak poważnie zahamowany.
Firmy nie chcą tanich kredytów
Według planu nie idzie również pobudzanie węgierskiej gospodarki przez tanie kredyty udzielane przez bank centralny. W pierwszym etapie tak zwanego Rozwojowego Programu Kredytowego banki komercyjne rozprowadziły wśród firm 700 miliardów forintów (blisko 10 miliardów złotych) kredytów oprocentowanych obowiązkowo na 2,5 proc. przy czym same otrzymały te środki od MNB za darmo. W drugim etapie, w którym zamierza się udostępnić małym i średnim przedsiębiorstwom tanie kredyty o wartości prawie 1000 miliardów forintów, przez pól roku udało się udzielić ich jedynie na 100 miliardów forintów.
Skutecznym hamulcem okazała się zmiana w stosunku do warunków pierwszego etapu polegająca na tym, że teraz tylko 10 proc. pieniędzy z tego źródła można przeznaczyć na restrukturyzację zobowiązań finansowych, tj. na wykupienie starych, droższych kredytów. W pierwszym etapie pułap ten wynosił 40 proc.
Realizacja programu kuleje mimo wprowadzenia kilku świeżych udogodnień. Można teraz udzielać kredytów małym rodzinnym gospodarstwom rolnym, górną wartość kredytu do wzięcia przez firmy małe i średnie podniesiono z 3 na 10 miliardów forintów oraz zezwolono na finansowanie w ten sposób firm finansowych i leasingowych. W przygotowaniu są dalsze ułatwienia. Przykładem może być propozycja wydłużenia z jednego roku do trzech okresu kredytowania środków obrotowych. Powstać ma też możliwość przeznaczenia tego kredytu na zakup nieruchomości w celu jej wynajęcia oraz na finansowanie faktoringu. Nie można powiedzieć, że program nie jest dobrze propagowany, bo bank centralny na ten cel ma 6 miliardów forintów.
Analizy potwierdzają, że na razie firmy podchodzą do tych kredytów ostrożnie. Dużo z nich czeka przede wszystkim na rozpoczęcia wypłat środków unijnych. Eksperci twierdzą, że gospodarka węgierska nie jest obecnie w stanie wchłonąć pieniędzy planowanych na II etap. Poszczególne banki komercyjne szacują, że w ramach tej fazy programu można będzie rozprowadzić kredyty o wartości od 300 do maksimum 800 miliardów forintów. Uważają również, że oprocentowanie na poziomie 2,5 proc. jest stanowczo za niskie. Węgierski Bank Narodowy już teraz dostrzega jednak poprawę, bo choć w całej gospodarce w dalszym ciągu zmniejsza się suma kredytu dla ogółu przedsiębiorstw, to w sektorze firm małych i średnich odnotowany został 3-procentowy wzrost masy kredytu.
Źródło: www.obserwatorfinansowy.pl