Władza, moja miłość
Mówimy prezes, myślimy partia, mówimy partia, myślimy prezes - tak można by, parafrazując nieco stary slogan scharakteryzować polską scenę polityczną, a przynajmniej jej część. Czy jednak rzeczywiście prezes i jego partia mogą stanowić jedno? I czy świadczy to o sile prezesa, czy słabości partii? Kiedy zresztą to się stało, kiedy ta miłość ewoluowała, piękniała docierała się, by wydawać tak wspaniałe owoce wierności i oddania?
Pięknie i jakże trafnie ujął to – aż waham się czy użycie tego cytatu nie jest w tym wypadku profanacją – Karol Wojtyła w dziele „Przed sklepem jubilera”, pisząc: Dotąd Dwoje, lecz jeszcze nie Jedno. Odtąd Jedno, chociaż nadal Dwoje…
Dlaczego? Bo to raczej małżeństwo z rozsądku niźli małżeństwo doskonałe. I to bez względu na stan rodzinny czy poglądy na kwestię damsko-męską niektórych prezesów i niektórych partii. Na dodatek – wbrew deklaracjom o przywiązaniu do tradycji – to małżeństwo mocno nowoczesne. Nie dość, że poligamią trąci, to i nie wyklucza związków partnerów tej samej płci… Bo co innego poglądy, a co innego władza. Dla niej warto nawet z diabłem pakt zawrzeć. Zwłaszcza gdy przy okazji zrobi się na złość innemu prezesowi. Bo właśnie władza jest tym, co ich podnieca najbardziej. I to władza nie tylko we własnej rodzinie…
– Jeśli zdobędziemy władzę, nie oddamy jej już nigdy, chyba że zostaniemy wyniesieni z naszych gabinetów jako trupy – stwierdził Joseph Paul Goebbels. Polityk – przypomnę nazistowskich Niemiec. I jak tu nie wierzyć, że historia kołem się toczy?