Zagranica: Transparenty i szampan
Z początku skierowany przeciw "banksterom" ruch Occupy Wall Street był postrzegany przez amerykańskie media jako banda rozczochranych dzieciaków, która nie wie, co zrobić ze swoją energią. Początkowo nikt nie brał ich poważnie. Z czasem podejście to zaczęło się zmieniać.
Jerzy Szygiel
Gazety i telewizje upodobały sobie określenie „Romper Room Revolution” – aluzję do bardzo niegdyś popularnego serialu telewizyjnego Romper Room. Jego celem było zajęcie pięcioletnich dzieci zabawną gimnastyką przed ekranem, by matki mogły odetchnąć na pół godziny. Protesty rozprzestrzeniały się wkrótce na kolejne miasta i zaczęto o nich mówić nawet na Wall Street. Ani giełda, ani środowisko słynnej nowojorskiej dzielnicy biznesu nie okazały żadnej specjalnej nerwowości, ale kiedy o ruchu zaczęli wypowiadać się politycy, należało zdecydować, jako go traktować.
Czego oni chcą?
Najpopularniejsze hasło protestujących właściwie nie jest postulatem, lecz rodzajem pretensji do reprezentowania przygniatającej większości Amerykanów: „We are the 99%”. To odniesienie do statystyk, z których rzeczywiście wynika, że 1 proc. obywateli Stanów Zjednoczonych posiada 40 proc. bogactw tego kraju – jest to stan koncentracji kapitału nieznany od czasów Wielkiego Gatsby’ego. Jak wiadomo, zakończyły się one megakrachem w 1929 r., wtrącając świat w otchłań bezprecedensowego kryzysu, stąd slogan ma potencjał ostrzeżenia – i jeśli kryje się za nim jakieś żądanie, to jest ono typowo lewicowe – bogactwo powinno być dystrybuowane bardziej równoważnie.
Wielki napis na transparencie „Wall St is the Problem” to polemika ze słynnym zdaniem Ronalda Reagana, które stało się wyznaniem prawicy i symbolicznie stanowiło początek deregulacji rynków finansowych – „Państwo to nie rozwiązanie, państwo to problem”. Krzycząc, „Przestańcie pomagać banksterom”, manifestanci, podobnie jak Reagan, krytykują państwo, tyle że z przeciwnej strony – uważają, że jeśli jeszcze za czasów jego prezydentury stało ono na przeszkodzie finansistom, dziś jest im podporządkowane. Podkreślają, że dzisiaj w Ameryce zwykła sekretarka płaci proporcjonalnie wyższe podatki niż miliarder, a teoretycznie niepotrzebne państwo rzuca się na pomoc bankom, kiedy są w potrzebie. Według nich „współczesny kapitalizm to socjalizm dla bogatych”.
Bywają wśród mozaiki haseł i postulatów żądania konkretne, jak przywrócenie wprowadzonej w latach wielkiego kryzysu ustawy Glass-Steagall (narzucającej oddzielenie banków depozytowych od inwestycyjnych, zniesionej za prezydentury Billa Clintona), ale generalnie spoza krytyki kapitalizmu i banków nie wyłania się jakiś szerszy pozytywny projekt czy wizja. Ruch nie ma żadnego lidera ani struktury. Przemówienia przybyłych na miejsce gwiazd lewicy (m.in. Naomi Klein, Slavoja Żiżka, Michaela Moore’a) zostały nagrodzone oklaskami, ale ich ogólne wezwania do zmiany bądź „walki z systemem” nie zmieniły protestów w jakąś siłę polityczną. Część komentatoró...
Artykuł jest płatny. Aby uzyskać dostęp można:
- zalogować się na swoje konto, jeśli wcześniej dokonano zakupu (w tym prenumeraty),
- wykupić dostęp do pojedynczego artykułu: SMS, cena 5 zł netto (6,15 zł brutto) - kup artykuł
- wykupić dostęp do całego wydania pisma, w którym jest ten artykuł: SMS, cena 19 zł netto (23,37 zł brutto) - kup całe wydanie,
- zaprenumerować pismo, aby uzyskać dostęp do wydań bieżących i wszystkich archiwalnych: wejdź na BANK.pl/sklep.
Uwaga:
- zalogowanym użytkownikom, podczas wpisywania kodu, zakup zostanie przypisany i zapamiętany do wykorzystania w przyszłości,
- wpisanie kodu bez zalogowania spowoduje przyznanie uprawnień dostępu do artykułu/wydania na 24 godziny (lub krócej w przypadku wyczyszczenia plików Cookies).
Komunikat dla uczestników Programu Wiedza online:
- bezpłatny dostęp do artykułu wymaga zalogowania się na konto typu BANKOWIEC, STUDENT lub NAUCZYCIEL AKADEMICKI