Teatrum ciąg dalszy
Zapowiadane na czwartkowy wieczór głosowanie nad planem redukcji wydatków publicznych w USA odroczono po raz kolejny. Mniejsza o to, że plan przygotowany pod kierunkiem Johna Boera, przywódcy Izby Reprezentantów Kongresu, nie uzyskał koniecznego poparcia w łonie samych Republikanów, zwłaszcza ich prawicowego, związanego z Tea Party, skrzydła.
Założenia tego planu podcięłyby w istocie fundamenty sztandarowego dzieła urzędującej administracji, to jest reformy ubezpieczeń społecznych. Z kolei propozycje demokratycznej większości w Senacie, firmowane przez Harry’ego Reida, zakładają redukcje określane przez Republikanów mianem pozornych, przy jednoczesnym założeniu braku jakichkolwiek nowych podatków.
Ostry spór polityczny w połączeniu z patem stanowiącym wynikową układu sił w obu izbach Kongresu – w Senacie dominują Demokraci, podczas kiedy w Izbie Reprezentantów Republikanie – czyni ramy ewentualnego porozumienia niejasnymi i mglistymi. Komentatorzy są jednak zgodni, że cena jaką przyszłoby zapłacić Republikanom za dalszą obstrukcję i w efekcie podważenie wiarygodności kredytowej USA jest zbyt wysoka, by chcieli ją płacić w imię doraźnie rozumianego osłabienia Demokratów.
Osobiście zgadzam się z Włodzimierzem Cimoszewiczem, który twierdzi, że spektakl, który obserwujemy swoją dominantę będzie miał w nocy z pierwszego na drugiego sierpnia, zaś wszystko zakończy się uzgodnieniem nowego – wyższego limitu zadłużenia, a obie strony toczącego się sporu ogłoszą swoje zwycięstwo. Ciekawe tylko, co na to publiczność, którą na globalnej scenie światowej gospodarki stanowimy my wszyscy.