Szczekać każdy może…
Obgadywanie innych jest stare jak świat. I zapewne przeminie dopiero wraz z jego końcem. Osobliwie celują w tym indywidua, które w żaden inny sposób w świadomości społecznej zaistnieć nie mogą. A bez tego zaistnienia żyć po prostu nie umieją. Nawet, choć szkoda mi tych ludzi, potrafię to zrozumieć. Nie potrafię jednak pojąć, dlaczego dla krótkiego zaistnienia w świadomości innych, decydują się na obsmarowywanie drugich błotem. Wszak przy takiej czynności nie ma siły, żeby i obsmarowywujący się nie pobrudził...
Być może ten, kto pokrętnymi i pełnymi błota ścieżkami stąpał od dzieciństwa, nie jest w stanie zrozumieć, że można chodzić prostą ubitą drogą. Nie pojmie też, że na ową ubitą drogę nigdy wyzwany nie zostanie. Herb i tytuł może i można kupić, ale to w żaden sposób na prawdziwe szlachectwo się nie przekłada.
Kiedyś o nieobecnych mówiło się albo dobrze, albo nie mówiło wcale. Dziś głównie o nich się mówi. Bo tak bezpieczniej. A ostrożności nigdy za wiele. Napisał onegdaj Tuwim: Odwaga: podejść do boksera i zwymyślać go od ostatnich; ostrożność: powiedzieć mu to samo przez telefon.
Nie mogę, a szkoda, wszystkim szczekającym na innych powiedzieć pewnych słów prosto w twarz. Chciałbym jednak w imieniu obsmarowywanych, zwłaszcza tych, co już przeszli na drugi brzeg i bronić się nie mogą, uczciwszy przy tym oczy czytających te linijki, odpowiedzieć słowami Juliana Tuwima z fraszki „Na pewnego endeka, co na mnie szczeka”:
Próżnoś repliki się spodziewał
Nie dam ci prztyczka ani klapsa.
Nie powiem nawet pies cię jebał,
bo to mezalians byłby dla psa.