Świąteczny nastrój psują rosnące ceny żywności
Co dalej? Sporo zamieszania i komentarzy spowodowała prognoza Bartosza Urbaniaka, członka zarządu banku BGŻ Paribas, który wieszczy nawet podwojenie cen żywności w perspektywie dziesięciu najbliższych lat – nie tylko w Polsce, ale generalnie na świecie. Nim jednak przejdziemy do analizy tych hiobowych wieści, przyjrzyjmy się temu, co na rynku produktów żywnościowych dzieje się obecnie.
Najpierw masło, potem jaja
Wyjaśnienia pikujących cen masła, a pół roku później jaj są dość oczywiste, a ich przyczyny można by rzec jednorazowe. W przypadku masła był to jednorazowy proces odnowienia stada krów w Nowej Zelandii, która jako producent masła odgrywa na świecie rolę „języczka u wagi”. Natomiast sprawcą hiperinflacji ceny jaj było ich skażenie fipronilem, środkiem owadobójczym, w efekcie czego w Holandii i kilku ościennych krajach trzeba było zlikwidować fermy niosek. Tu także, podobnie jak w przypadku odnowionego stada krów, na powrót do równowagi popytu i podaży przy stabilnych cenach trzeba czekać wiele miesięcy.
Choć jaja oraz masło są podstawowym surowcem do produkcji wielu artykułów żywnościowych, trudno jednak winę na ponad 5-procentowy wzrost cen żywności w tym roku w Polsce przypisywać tylko tym dwóm zdarzeniom losowym. Zresztą wzrost cen żywności jest tylko jedną z przyczyn rosnącej inflacji w Polsce. Nie mniej ważną rolę w tym procesie odgrywają ceny paliw, a w konsekwencji także podwyżki cen usług.
Wbrew wcześniejszym obawom, sytuacja na rynku surowców rolnych w tym roku nie jest zła. – Zbiory zboża, ziemniaków, buraków cukrowych były nieco wyższe niż w 2016 r., zbiory warzyw pozostały na podobnym do zeszłorocznego poziomie. Spadek dotyczył jedynie zbiorów owoców – owoców z drzew aż o 30-35 proc., a z krzewów o ok. 15 proc. – wyjaśnia dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. – Do tego doszły silnie rosnące ceny masła, ale to już zasługa cen na rynkach światowych. W październiku swój udział mają zapewne też ceny jaj. Nie mogło to pozostać bez wpływu na ceny żywności, ale nie w tak dużym stopniu jak obserwujemy to od początku 2017 r., a szczególnie w ostatnich miesiącach – dodaje.
W ocenie dr Starczewskiej-Krzysztoszek sprawa jest dość oczywista: – Żywność to produkt podstawowy, a tym samym jego elastyczność cenowa jest niska, czyli wzrost cen nie zmniejsza lub w niewielkim stopniu zmniejsza popyt na produkty żywnościowe. Prędzej wzrost cen żywności wpłynie na spadek popytu na inne produkty. Producenci i sprzedawcy produktów żywnościowych wiedzą o tym i korzystają z dobrej koniunktury gospodarczej oraz dosypywania co miesiąc ok. 2 mld zł z budżetu państwa do portfeli części gospodarstw domowych (500+). Podnoszą ceny, wiedzą bowiem, że jeśli będzie trzeba, po prostu mniej będziemy oszczędzać. A przy niższych dochodach rozporządzalnych mniej będziemy kupować np. dóbr trwałego użytku.
Podwojone ceny w dekadę
Jednak nie na dochodach rodzin z 500+ opiera swoją prognozę podwojenia cen żywności w najbliższych latach Bartosz Urbaniak. W jego ocenie spiralę zaczynają nakręcać fundusze hedgingowe i inwestycyjne, które w sposób spekulacyjny sztucznie windują ceny surowców. Ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu, pompują je w swoistą bańkę jak to się dzieje z innymi wehikułami inwestycyjnymi, np. cenami złota, wolframu albo szlachetnej whisky czy też – jak ostatnio, kursem bitcoina.
Klasycznym zaś przypadkiem takich działań były losy ropy naftowej w minionych latach, kiedy to nie tylko polityka producentów tego surowca (OPEC), ale przede wszystkim sztuczne podbijanie cen wywindowały je na poziom grubo ponad 100 USD za baryłkę, by po pęknięciu bańki zjechać w nimi na poziom nawet 30 USD (teraz, jak widomo cena ta niedawno przekroczyła granicę 60 USD i powoli pnie się do góry).
Czy żywność stanie się przedmiotem spekulacji na taką skalę? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna, bo jednak pszenica, cukier czy sproszkowane mleko to jednak nie to samo co ropa. Jednak nie brakuje innych zagrożeń, które mogą tę złowieszczą zapowiedź wcielić w życie. Klęski zbiorów wywołane coraz gorszym gospodarowaniem zasobami natury przez człowieka są z pewnością znacznie groźniejsze od działań spekulantów. Ewentualne ubytki raczej nie zostaną też zrekompensowane przez rozwój genetyki; przykład modyfikowanej soi czy kukurydzy pokazuje, jak wielki jest na świecie opór przed technologiami, które mogłyby rozwiązać problem głodu na świecie. A w Polsce i w całej Europie dodatkowo trzeba pamiętać o tym, iż produkcja rolna jest dotowana ze środków Unii Europejskiej; gdy dotacje ustaną – a taka perspektywa jest coraz bardziej realna i jako efekt polityki rolnej UE, i działań odśrodkowych niektórych członków Wspólnoty, siłą rzeczy ceny żywności muszą pójść w górę.
Miejmy nadzieję, że jednak tak się nie stanie. Przynajmniej w roku przyszłym, bo według prognoz NBP inflacja ma być w 2018 r. co prawda wyższa niż w 2017 r. i wynieść 2,3 proc., ale wzrost cen żywności ma być zdecydowanie niższy niż dzisiaj – 2,8 proc., a nie 5,6 proc. jak było w listopadzie czy tym bardziej 6 proc., jak zapewne będzie w grudniu. Wolniej mają także rosnąć ceny energii (2,7 proc.).
A co do kolejnych lat – wciąż jest czas, by do drożyzny wieszczonej przez Bartosza Urbaniaka nie dopuścić. Przynajmniej na tak gigantyczną skalę.