Strefa euro i siedmiu krasnoludków

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Letnie zamieszanie związane ze stanem greckiej gospodarki sprawiło, że jeden z nudniejszych tematów, jakim może się wydawać strefa euro, zaczął się w publicznym dialogu przewijać jako pełna fascynujących wymysłów baśń, którą politycy, z braku pomysłów na inne bajki, opowiadać mogliby równie dobrze dzieciom.

Osłabienie w greckim sektorze finansowym dostarczyło przedstawicielom wszystkich ugrupowań kolejnego tematu do spierania się na wszystkich możliwych forach – skoro jakiś kraj może ze strefy euro wystąpić, dobrze jest przecież podyskutować o tym, w jakich okolicznościach Polska mogłaby wspólną walutę wprowadzić. Problemem tego typu dialogów jest jednak za każdym razem fakt, że tak naprawdę nie ma się o co spierać, bo warunki wejścia do strefy euro zostały ustalone już dawno, a bracia Grimm, jak się okazuje, nie mieli w tym nawet udziału. 

O tym, czy będziemy mogli płacić na co dzień nie w złotym, a w euro, decyduje spełnienie przez naszą gospodarkę kilku istotnych warunków, które wspólnie określa się jako kryteria zbieżności, inaczej konwergencji. Pole do snucia baśniowej fabuły jest jednak niewielkie, bo poza warunkiem niezależności banku centralnego, kryteriów jest tylko pięć i, jak można się spodziewać, wszystkie dotyczą pieniędzy. Jednocześnie należy więc spełnić warunek związany z inflacją, długiem, deficytem, stopą  procentową i z kursem walutowym. O tym natomiast, czy polska gospodarka te wymogi spełnia, też nie ma co zmyślać, dlatego, że wartości wszystkich potrzebnych do oceny parametrów podawane są przez Ministerstwo Finansów co miesiąc, w dodatku przez Internet.

Kryterium stabilności cen, a więc to związane z inflacją, definiowane jest na zasadzie porównania z trzema członkowskimi krajami, w których tempo wzrostu cen jest najniższe. Mowa jednak nie o inflacji zmierzonej tylko dzisiaj, a o jej przeciętnej stopie z ostatnich 12 miesięcy, która nie może przekroczyć średniej dla wymienionych trzech krajów o więcej niż 1,5 punktu procentowego. W tym przypadku, nad wynikiem nie trzeba się aż tak długo zastanawiać, bo w czerwcu Polska po raz kolejny znalazła się w grupie, która nazywana jest referencyjną – czyli właśnie wśród tych trzech krajów, z którymi trzeba się porównywać, bo ich poziom cen jest najbardziej stabilny.

Kryterium stopy procentowej to w dużym uproszczeniu prawie to samo, przy czym nie wartość inflacji jest tym razem mierzona, a średnia długoterminowa stopa procentowa. Podobieństwa tkwią natomiast w tym, że badana jest również wartość przeciętna dla poprzedzającego pomiar roku, a także w tym, że grupę referencyjną stanowią te same co w przypadku inflacji kraje. Przekroczenie nie może być z zasady większe niż o 2 punkty procentowe – a i nie jest, bo nasza średnia długoterminowa stopa za ostatnie 12 miesięcy wyniosła 2,7 proc., czyli od wartości referencyjnej nie była wyższa, a o 1,6 punktów procentowych niższa.

Kryterium fiskalne, jak określa się zbiorczo to związane z długiem i to dotyczące deficytu, też jest aktualnie wypełnione, chociaż przez jakiś czas krążyło wokół niego niepokojące pojęcie tak zwanej procedury nadmiernego deficytu.  W połowie czerwca tajemnicza procedura została jednak wobec Polski zakończona, a tym samym, nadmierny deficyt zredukowany został o rok wcześniej niż było to rekomendowane. W ubiegłym roku deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniósł 3,2 proc. PKB, a zgodnie z wymaganiami, nie mógł przekroczyć 3 proc. Ministerstwo podaje za to, że wartość wynikała z kosztu wdrożenia systemowej reformy – poziom można było więc policzyć ponownie i po korekcie wyniósł dokładnie tyle, ile mógł bezkarnie wynosić, czyli 2,8 proc. Dług sektora podsumowany został za to na niewiele ponad 50 proc. PKB, co oznacza, że instytucje rządowe i samorządowe, jak podaje się w definicji, są zadłużone znacznie poniżej wartości referencyjnej, która wynosi 60 proc.

Kryterium, które natomiast nie jest wypełnione odnosi się do kursu złotego, a właściwie do tego, jak kurs złotego zachowuje się względem kursu euro. Poza tym, że w lipcu zwiększyła się oczekiwana zmienność naszego kursu, kryterium nie jest spełnione przede wszystkim dlatego, że Polska nie uczestniczy w tzw. mechanizmie ERM II. Nudno brzmiące określenie można trochę ubarwić, dlatego, że przez definicję systemu przewija się wąż walutowy, czyli maksymalny zakres, w jakim kurs danego kraju może wahać się w stosunku do kursu centralnego euro. Możliwe odchylenia wynoszą +/- 15 proc., a waluta państwa kandydującego do strefy nie może się z tego tunelu wydostać przez okres co najmniej dwóch lat. Warto też zaznaczyć, że podobnie jak w przypadku pozostałych kryteriów konwergencji, również warunek kursu walutowego zakłada  ocenę trwałości osiągniętego poziomu. Żeby unijna waluta mogła być w danym kraju bezpiecznie wprowadzona, wymagania muszą być spełnione nie tylko w momencie badań, ale też w najbliższej przyszłości, co świadczyć ma o ogólnej stabilności gospodarki. Skoro więc wygląda na to, że o reszcie kryteriów nie trzeba już wymyślać żadnych niby-analitycznych historii, jako samotny bohater baśni pozostaje tylko złoty. Jeśli dołączy do niego w tej opowieści euro, stworzą nawet parę walutową, chociaż jeszcze przed unijnymi traktatami wiadomo było, że kiedy narracja zawęża się do jakiejś pary i węża, finał rzeczywiście może przynieść wstrząsy w skali makro.

Wężem walutowym potocznie nazywa się mechanizm ERM II – polega on na tym, że kurs krajowy odchylać się może od kursu centralnego euro maksymalnie o 15 proc. w dół i w górę.
Lucas Cranach Starszy Adam i Ewa, olej na desce, 1528 r.

Weronika Aleksandra Kosmala