Strategie dla udziałowców: A co ja z tego mam?
Warszawski Bank Spółdzielczy miał do niedawna w nazwie "ogrodniczy". - Powodem zmiany - mówi prezes WBS Banku Czesław Swacha - było nadanie brandu adekwatnego do skali i zakresu działalności. W sensie produkcji ogrodniczej klienci nam "wyparowali".
Wstolicy najwięcej było ogrodników w połowie lat 80. Bank prowadził ich ewidencję sprzedaży dla celów emerytalnych. – Niektórzy nadal są członkami udziałowcami, ale już nie jako ogrodnicy. Tam, gdzie były szklarnie, powstały osiedla. Pod koniec lat 80. bank przyjmował na członków nawet urzędników z Ministerstwa Finansów. Każdy, kto podpisał deklarację, opłacił 20-złotowy udział, mógł dostać kredyt członkowski. U nas pożyczka nie wymagała takich starań jak w PKO. Później preferencje zostały zakazane.
Spółdzielnia z Racławickiej
– W macierzystym oddziale banku na ulicy Racławickiej, klientami jest jeszcze dziesięciu ogrodników, ale w obligu kredytów segment rolniczy to tylko 2-3 proc. Bank ma charakter uniwersalny, w stolicy działa 13 oddziałów, sieć placówek pokrywa województwo. W stolicy jest najdrożej, za wynajem lokalu płacimy 100 zł za metr kw., roczna płaca pracownika to ponad 60 tys. zł. Policzyłem, że w porównaniu do podobnej wielkości banku w Ostrowi Mazowieckiej, musimy zarobić na działalność dodatkowo 5 mln zł.
– Stołeczny rynek jest głęboki, lecz ciasny, z silną konkurencją. Im później nowa placówka banku wchodzi na rynek, tym wyższe ponosi koszty. Liczymy wynik na każdej jednostce, te nowe generują średnio 950 tys. zł straty. I to są koszty ekspansji. Kolejne placówki otwieramy dopiero wtedy, gdy tamte wyrównują swoje koszty z przychodami. Najlepiej byłoby nic nie robić…
– Miejskie banki spółdzielcze ponoszą duże nakłady, ale też generują wyższe dochody i potencjał dla całego zrzeszenia. Są lokomotywą, która ciągnie wszystkich. WBS Bank w 2010 r. powiększył sumę bilansową o jedną czwartą, stąd fundusze własne stały się za małe.
Bank, nie kasa Stefczyka
– W warunkach wielkomiejskich na dalszy plan schodzą wartości pozamaterialne. Nawet nie namawiamy klientów na wykup udziałów członkowskich. Musiałbym zaoferować im lepsze warunki oprocentowania pożyczek, ustawa tego zabrania. Takie preferencje to podział zysku przed jego wytworzeniem, a wąska grupa klientów nie zarobi na dobry wynik. Bank to nie kasa Stefczyka.
– Od lat płacimy dywidendę, w ostatnim roku 12,5 proc. Mamy mały fundusz udziałowy, nie pozwalam na koncentrację udziałów. Przed laty powstał problem: nie było z czego naliczać dywidendy i klienci masowo wycofywali udziały. Nadzór zażądał zwiększenia funduszy własnych i… zaczęła się gimnastyka. Dlatego jest teraz tylko 5 proc. udziałów w kapitale. Mniej niż dwa miliony na trzydzieści sześć.
– W spółce akcyjnej rządzi pieniądz, właściciel zarabia na dywidendzie i na wzroście wartości akcji. W spółdzielni udziały dewaluują się przez inflację. Udziałowiec ma tyle, ile wpłacił dziesięć czy piętnaście lat temu. U nas na jedną złotówkę udziałów przypada dwadzieścia złotych funduszy własnych. Ale całości nikt nie ugryzie. Na zebraniu grupy członkowskiej prezentuję wykres, mówię jak bank wzrasta dynamicznie, a ktoś wstaje i pyta: co ja, panie prezesie, z tego mam?
Udziały do zbycia
– Młodzi członkowie już wielokrotnie wyrażali wolę przekształcenia banku w spółkę akcyjną. Starsi byli raczej przeciwni. Niedawno taka propozycja pojawiła się w projekcie ustawy o spółdzielniach. Upadła w głosowaniu, ale pewnie powróci przy nowelizacji ustawy o bankach spółdzielczych.
– Mowa jest o zbywalności udziałów. Nie widzę w tym niebezpieczeństwa, chociaż mogą być przypadki skrajne. Dogada się grupa inwestorów, złoży ofertę, za każdy udział zapłaci trzykrotność ceny. Dużo osób sprzedałoby swoje udziały. Jeżeli bank ma 5 mln zł zysku netto, a fundusz udziałowy to 2 mln zł, po trzech latach transakcja zwróci się z nawiązką. Może być nawet 7- czy 10-krotne przebicie.
– Myśmy to już przerabiali. Przed laty inwestor, właściciel pobliskiego stadionu, gdy pojawiły się w banku turbulencje, gotów był nas przejąć, pod warunkiem wykupu udziałów członkowskich. Nie pamiętam, ile proponował za jeden. Na zakup małego banku nie trzeba dużych pieniędzy.
Klient czy właściciel?
– Udziałowcy są tylko ludźmi. Zagrożenie jest więc realne. Bank spółka akcyjna ma cenę na rynku. W latach 90. było ponad dwadzieścia małych banków komercyjnych. Nie działa już żaden, wszystkie zostały przejęte. Spółdzielnia nie powinna być do kupienia.
– Jest też druga strona medalu. Co to znaczy bank lokalny w Krakowie, w Warszawie, w Katowicach czy w Sanoku? Jeżeli ma 30 tys. udziałowców, płaci 5 proc. dywidendy, to czy można powiedzieć, że dba o właścicieli? Albo: czy udziałowcy interesują się tym, co dzieje się w banku?
– Prawo nie powinno hamować przedsiębiorczości. Problem w tym, że młodzi nie widzą sensu wstępowania do spółdzielni.
Kapitał poszukiwany
– Firma inwestuje, jeżeli ma z czego. WBS Bank uplasował obligacje na Catalyst. Pożyczony kapitał, 7 mln zł trzeba zwrócić z odsetkami. Przydałoby się rzeczywiste dokapitalizowanie. Udziały również podlegają zwrotowi, tylko akcje można sprzedać, jeśli znajdzie się nabywca. Inwestor z definicji posiada solidny kapitał, nabywa walory po to, by ich wartość wzrastała.
– Dywidenda w BS-ie powinna być wyższa, bo udziały nie waloryzują się rynkowo. Spadek ich wartości należałoby rekompensować.
– Aby łatwiej prowadzić biznes, spółdzielnie zakładały spółki z o.o. Nie zawsze wyszły na tym dobrze. Spółki celowe działają na ryzyko banku, jak narobią strat, my mamy kłopot. Za każdy rachunek trzeba zapłacić, bo bilans jest skonsolidowany. Co innego w zrzeszeniu, bo spółki wchodzą w inny rynek. Bank BPS ma 70 oddziałów, w grupie jest 360 BS-ów, wspólny interes może kwitnąć, jeśli będzie dobrze zarządzany.
Zbyt mały, żeby nie upaść!
– Trzeba stworzyć jedną ustawę, by zrównać sektor bankowy pod względem zakresu czynności. Skoro obowiązują nas jednakowe wymagania, nie może być dyskryminacji w prawach. Jest kwestia podwójnego opodatkowania dywidendy, preferencji dla instytucji lokalnych. Przede wszystkim zniesienia barier w gromadzeniu funduszy własnych. Jeśli de facto jedynym ich źródłem ma być zysk, jak dotychczas, to bankowość spółdzielcza się nie obroni.
– Ile cała spółdzielczość stanowi w PKB? Alfred Domagalski, prezes Krajowej Rady Spółdzielczej mówił ostatnio, że 0,8 proc. A cały 1 proc. jest już tylko w liczbie zatrudnionych. Sektor BS-ów zajmuje od 6 do 8 proc. w rynku. Gdyby te udziały miały się jeszcze zwijać, przegramy swoje szanse. We Francji czy w Holandii sektor nabierał mocy na rynku kapitałowym poprzez preferencje podatkowe i rządowe subwencje. We Włoszech rozważano nawet obligatoryjne przekształcenie banków spółdzielczych w spółki prawa handlowego.
– Banki lokalne powinny być chronione ustawowo przed przejęciem. Ale też nie może być tak, że klienci wzrastają szybciej niż my i będziemy już dla nich za mali.