Strach na rynkach wschodzących: turbulencje czy kryzys?

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

morawski.ignacy.02.250x375Ostatnie dni przyniosły największą wyprzedaż walut rynków wschodzących od lata zeszłego roku. W niektórych miejscach występowały objawy paniki, które zresztą odczuwalne były na wszystkich globalnych rynkach - w różnych krajach i na różnych aktywach.

Turbulencje dotknęły też złotego, polskie obligacje i giełdę. Eurozłoty tylko w piątek w pewnym momencie tracił niemal 1,1 proc., co w skali jednego dnia zdarza się rzadko (cena dolara była stabilna ze względu na wzrost eurodolara). Jak zwykle w takich momentach, łatwo spotkać komentarze pt. „kryzys”. Warto zatem poświęcić kilka chwil, by odpowiedzieć na pytania: Co się stało? Jakie mogą być tego konsekwencje? Jak w tym zamieszaniu odnajdzie się polski rynek?
140128.ekonimiczne.sygnaly.01.600x350

Czy wydarzenia ostatnich dni to sygnały wieszczące poważniejszy kryzys na rynkach wschodzących, czy też tylko kolejna fala wstrząsów, które szybko przychodzą i równie szybko mijają? Na to pytanie naturalnie odpowiedzieć jest bardzo trudno. Kryzysy finansowe często zaczynają się od kryzysów walutowych, często też mają swoje źródło w miejscach, które pozornie wydają się nie mieć siły wielkiego rażenia (np. rynek subprime w USA, Grecja w Europie), ale poprzez efekty mnożnikowe rozprzestrzeniają się na różne rynki.

Na pewno jest jeden czynnik ryzyka, o którym myślą prawdopodobnie wszyscy obserwujący wydarzenia. Zacieśnienie polityki pieniężnej w USA w ostatnich dwóch dekadach zawsze prowadziło do kryzysu: w połowie lat 90. był to kryzys tequila a później kryzys azjatycki, na początku lat 2000. pęknięcie bańki internetowej, a pod koniec lat 2000. pęknięcie baniek na rynkach nieruchomości. Teraz zacieśnienie polityki pieniężnej w USA idzie w parze z odwróceniem pozytywnych trendów rozwojowych na rynkach wschodzących, więc tam szuka się potencjału kryzysowego. Łatwo spotkać opinie, że obecna przecena na rynkach wschodzących to dopiero początek.

Widzę jednak w całym zamieszaniu kilka powodów do optymizmu. Nie są to powody, by sądzić, że dziś lub jutro całe turbulencje się skończą i kapitał zacznie radośnie powracać na rynki wschodzące. Ale są to powody by sądzić, że świat może być odporny na kryzys systemowy.
140128.ekonimiczne.sygnaly.02.600x448

  • Po pierwsze, są solidne powody, by sądzić, że skala baniek kredytowych na rynkach wschodzących ma mniejszą skalę, niż podczas dużych kryzysów finansowych, jak w latach 90. W ostatnich latach widać było napływ kapitału na wiele rynków, stymulowany niskim stopami procentowymi w dolarach i euro. Widać było wysoką aktywność korporacji, szczególnie w Azji, w emisjach obligacji dolarowych. Ale skala zadłużenia zagranicznego w walutach obcych jest istotnie mniejsza niż w czasie dużych kryzysów. Znacznie bardziej rozwinięte są rynki kredytowe w walutach krajowych, system finansowy jest bardziej przejrzysty, a kursy walut płynne, co pozwala na łagodniejsze dostosowania do stanów nierównowagi zewnętrznej.
  • Po drugie, spowolnienie Chin, które wywołuje wiele obaw i emocji wśród inwestorów na świecie, może mieć wiele pozytywnych skutków, które nie do końca są wyceniane. Przede wszystkim, spowolnienie w Chinach oznacza niższe ceny surowców, co wywołuje dwa pozytywne efekty: wspiera płace realne na całym świecie oraz pomaga stabilizować rachunki bieżące krajów uzależnionych od importu ropy (np. Indie). Dopóki spowolnienie w Państwie Środka nie przerodzi się w poważniejszy kryzys finansowy, dopóty można je odczytywać jako wydarzenie neutralne.
  • Po trzecie, wiele rynków wschodzących doświadcza deprecjacji waluty już od dłuższego czasu i jak na razie nie wywołało to szczególnie silnych szoków w tych krajach. Waluty Indii, Turcji, RPA czy Brazylii od paru lat deprecjonują się wobec dolara, dostosowując się do gorszych perspektyw makroekonomicznych tych krajów, i jak na razie nie widać przejawów wstrząsów finansowych będących skutkiem tych deprecjacji. „Klasyczny” kryzys finansowy uderza nagle, niemal bez ostrzeżenia, wysyłając sygnały ostrzegawcze na krótko przed ostatecznym wybuchem. Obecnie na rynkach wschodzących mamy do czynienia z pełzającą nieufnością – a pełzający gad może być mniej groźny niż skaczący i jadowity.
  • Po czwarte, inwestorzy najwyraźniej coraz lepiej rozróżniają kraje silniejsze od krajów słabszych. Widać, że Europa Środkowa jest traktowana zupełnie inaczej niż inne obszary rynków wschodzących. Widać, że w ostatnich dniach łagodniej traktowane były kraje azjatyckie -Tajlandia, czy Indie – niż kraje najbardziej wrażliwe, czyli Turcja i RPA. Umiejętność rozróżniania między silnymi i słabymi rynkami może stabilizować globalne rynki w warunkach silnych szoków dotykających poszczególne kraje.

Ignacy Morawski
Główny Ekonomista
FM Bank PBP S.A.