Sopockie co nieco – sąd sądem, prawo prawem…
W większości tych zakwestionowanych stwierdzono „rażące naruszenia prawa”. Warto zatem przypomnieć, że takie uchwały w zdecydowanej większości przygotowuje i firmuje urzędujący prezydent. Wszystkie sopockie (także i te uchylone przez wojewodę) posiadały pozytywne opinie miejskich prawników. Radni przyjmują z kolei takie opinie jako wystarczającą gwarancję rzetelności i poprawności formalno-prawnej przyjmowanych dokumentów. I może te sopockie doświadczenia będą jakąś nauką dla innych samorządowców, aby unikać podobnych błędów proceduralnych lub formalnych, związanych z podejmowanymi przez radnych (różnych szczebli) decyzjami?
Od dawna uważam, że uchwały Rady Miasta (która pełni przecież funkcję tzw. organu kontrolnego w stosunku do prezydenta), powinny posiadać dodatkową niezależną opinię prawną. Nie mam zamiaru podważać kompetencji zatrudnionych w urzędach radców prawnych, ale ich pracodawcą i bezpośrednim zwierzchnikiem jest przecież zawsze urzędujący burmistrz, prezydent czy wójt. Dlatego jestem przekonany, że akty prawa miejscowego, zatwierdzane w postaci uchwał przez radnych, powinny być – dla uniknięcia jakichkolwiek wątpliwości i sporów kompetencyjnych – opatrzone zewnętrzną opinią prawną, lub ewentualnie – dwiema kontrekspertyzami. Na pewno ułatwiłoby to podejmowanie ostatecznych decyzji przez radnych. Spory prawne i merytoryczne z wojewodą mogą się oczywiście zdarzyć mimo takich zabezpieczeń i nie widziałbym w tym nic dziwnego. Jako Przewodniczący Rady Miasta firmowałem np. jedną z takich uchwał, dotyczącą zmiany statutu, której część zapisów została ostatecznie uchylona. Zabiegałem wtedy jednak o niezależne opinie prawne, a uchylone zapisy, jak się okazało, w większości pochodziły z funkcjonującego już wcześnie statutu. Ale w kolejnych latach ilość takich przypadków uchylenia podjętych przez sopockich radnych uchwał znacząco – jak wynika z raportu prof. Wiechczyńskiego – wzrosła, co na pewno powinno niepokoić.
Ostatnio wojewoda pomorski uchylił kolejną ważną uchwałę, zaproponowaną przez sopockiego prezydenta, dotyczącą tzw. „Studium uwarunkowań i zagospodarowania przestrzennego”, czyli dokumentu, który miał zdeterminować przyszły kształt urbanistyczny, architektoniczny i przestrzenny Sopotu. Okazało się, że uchwała ta też posiadała poważne, dyskwalifikujące wady prawne. Jako jedyni głosowali przeciwko przyjęciu tego dokumentu niezależni radni ruchu obywatelskiego „Kocham Sopot”, kierując się względami merytorycznymi oraz uznając, iż stanowi on istotne zagrożenie dla przyszłych kierunków rozwoju miasta i może doprowadzić w konsekwencji do dalszej, zbyt intensywnej i agresywnej zabudowy mieszkaniowej oraz użytkowej. Gorzka to jednak satysfakcja, zwłaszcza, że tak ważny projekt dla miasta i mieszkańców – jak uznał wojewoda – przygotowano z poważnym naruszeniem prawa, wprowadzając do jego treści „na ostatniej prostej” dodatkowe zmiany, co nie powinno mieć miejsca. A wręcz kuriozalny był komentarz wysokiego rangą miejskiego urzędnika, który stwierdził, że ze stanowiskiem wojewody się nie zgadza, bo jest dla niego „niezrozumiałe”, ale miasto nie będzie go oprotestowywać. Może dlatego, że jak napisał prof. Grzegorz Wierczyński w swojej analizie, że tylko w jednym rozpatrywanym przez WSA przypadku, nie stwierdzono nieważności uchwały, ale tylko dlatego, że ewidentnego naruszenia prawa nie uznano za istotne?
Puentą tego tekstu niech będzie ostatnie zdanie autora analizy: „smutnym paradoksem jest to, że w zeszłym roku na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego uruchomiono studia z tworzenia prawa miejscowego. Studiowało na nich sporo samorządowców (w tym jeden burmistrz i sekretarz miasta), ale nie było wśród nich ani jednej osoby z sopockiego Urzędu Miasta”.
Wojciech Fułek