Samotność długodystansowca
"Co Polacy wiedzą o swoich finansach, a co powinni wiedzieć?" - to nieco przewrotne pytanie było rozwinięciem tytułu debaty eksperckiej poświęconej oszczędzaniu naszych rodaków, zorganizowanej podczas tegorocznego spotkania koordynatorów i wykładowców programu "Nowoczesne Zarządzanie Biznesem". Przysłuchując się debacie - jakże odmiennej od tyleż licznych, co dość standardowych, by nie powiedzieć: sztampowych raportów poświęconych gospodarności Polaków - doszedłem do jednego wniosku: dyskusje w podobnym duchu, choć z przyczyn oczywistych niekoniecznie w tak znamienitym gronie, powinny się toczyć regularnie w każdej polskiej szkole średniej, podstawówce - a być może i przedszkolu.
Obserwując życie codzienne jakże wielu spośród naszych bliskich- kuzynów, przyjaciół, sąsiadów – odpowiedź na postawione w temacie pytanie wydaje się oczywista: o gospodarowaniu finansami wiemy znacznie mniej, aniżeli powinniśmy. Co gorsza, owemu brakowi wiedzy dzielnie towarzyszy niechlubna tradycja „zastaw się, a postaw się”, sięgająca jeszcze prastarych, sarmackich czasów, kiedy to w 1633 roku marszałek Jerzy Ossoliński wjeżdżał do Rzymu ostentacyjnie gubiąc złote podkowy (notabene skrzętni Włosi szybko pozbierali zguby, co nie przeszkadzało im uznawać gościa z dalekiej Północy za idiotę). Również i w dzisiejszym świecie – jak to śpiewał ćwierć wieku temu Kuba Sienkiewicz – „wszędzie dookoła czyha pokusa goła”. Gwoli ścisłości: to nie pokusa jest goła, to goły – niczym święty turecki – staje się każdy, kto ulegnie jej syreniemu śpiewowi. Niestety, znacznej części polskiego narodu wciąż marzy się świat pokazany przed laty w „Dynastii” – nawiasem mówiąc chyba najbardziej szkodliwym serialu, pokazanym w publicznej telewizji na przestrzeni co najmniej ostatnich 25 lat. Ileż to ludzi uwierzyło wówczas – i przekazuje te wzorce kolejnym pokoleniom – że bycie milionerem rozpoczyna się, a nie kończy, na własnej rezydencji z basenem i śmigłowcu (a w ostateczności – limuzynie prestiżowej marki). Alternatywne wzorce, jak Henry Ford, który na łożu śmierci miał zrugać rodzinę za zbyt duża liczbę zapalonych świateł, czy jeżdżący po dziś dzień prehistorycznym Volvo 244 Ingmar Kamprad, twórca imperium IKEA, nie są na tyle „sexi” – choć w dalszej perspektywie zapewniają znacznie większy spokój ducha…
Systematycznemu oszczędzaniu i gospodarności nie sprzyja również polskie prawo. I nie chodzi tu tylko o brak zachęt dla długoterminowego gromadzenia aktywów na cele emerytalne, zdrowotne, edukacyjne czy wreszcie mieszkaniowe. Oszczędzanie powinno stanowić jeden z priorytetów przy tworzeniu wszelkich ustaw, rozporządzeń czy aktów prawa lokalnego – nie tylko tych związanych z bankowością czy finansami. Niestety, nasi reprezentanci jakże często zdają się o tym zapominać. Niedawno pojawił się – skomentowany natychmiast przez media – projekt ustawy ograniczającej wjazd do centrów miast dla starszych samochodów. Oczywiście, walka ze smogiem – bo taki ma być cel nowych rozwiązań prawnych zdaniem ich twórców – zasługuje na przyklaśnięcie; sęk w tym, że wybrano drogę chyba najgorszą do tego, żeby ów zaszczytny cel osiągnąć. Samochodami nie poruszają się bowiem wyłącznie osoby, dojeżdżające do pracy w urzędzie, korporacji czy kancelarii prawniczej. To również dziesiątki tysięcy kurierów, indywidualnych spedytorów i przewoźników, wreszcie cala rzesza rzemieślników, od których trudno wymagać, by wraz z ciężkim sprzętem poruszali się na rowerach. Dla sporej grupy spośród wymienionych stare Tico, Felicia czy pamiętający początki III RP Transit stanowią po prostu narzędzie pracy – nierzadko zakupione za ostatnie oszczędności. Ograniczenie ruchu starszych aut będzie dla tych ludzi równoznaczne z zakupem nowego pojazdu – co wcale nie musi być takie łatwe; odpowiedniej ilości gotówki żaden z wyżej wymienionych zapewne nie posiada, a próba zakupu na raty nierzadko rozbije się o niewystarczającą zdolność kredytową. Nawet i ci, których od biedy stać byłoby na nowy wehikuł, dostaną od ustawodawcy sygnał ze wszech miar niepokojący: zamiast oszczędzać, wydaj ostatnie grosze na zakup pasywu -bo tylko do tej kategorii zaliczyć można nabycie nowego auta w przypadku, kiedy dotychczasowe spełnia swoją rolę. Tymczasem zjawisko smogu bynajmniej nie wiąże się tylko z obecnością na naszych drogach poczciwych Favoritek i Polonezów. Jak dowodzą najnowsze badania, głównym winowajca są tu nie tyle samochodowe spaliny, ile opiłki z klocków hamulcowych i zużywające się opony. Należy zatem w pierwszej kolejności redukować osób dojeżdżających do pracy samochodem, wyprowadzać tranzyt poza granice miast – a tych, dla których auto stanowi narzędzie pracy, zostawić w spokoju…
Prawdziwym promotorem konsumpcjonizmu w czystej postaci są również media. Tu zasada „zastaw się, a postaw się” nie ogranicza się wyłącznie do tabloidów; kilka miesięcy temu jedna z opiniotwórczych gazet opublikowała obszerny materiał o warszawskich pociągach podmiejskich. Autor tekstu suchej nitki nie pozostawił na znanych wszystkim, podmiejskich składach EN57 – wciąż stanowiących lwią część taboru lokalnych przewoźników. Co ciekawe, autor nawet słowem nie odniósł się do tak istotnych kwestii jak zużycie energii elektrycznej czy dostosowanie składów dla potrzeb osób niepełnosprawnych. Największym problemem jest bowiem „obciach”, jaki wywołują sędziwe pociągi w stolicy kraju należącego do Unii Europejskiej. „Kończ waść, wstydu oszczędź” – to chyba jedyne, co można odpowiedzieć twórcy tego typu ekonomicznego grafomaństwa. Francuzi jakoś nie zwracają szczególnej uwagi na „obciach”, jaki mogą wzbudzać sędziwe autobusy z odkrytym tylnym pomostem, jakich jeszcze sporo widziałem w samym sercu stolicy Francji zaledwie kilka lat temu. Zapewne dzięki temu stać ich na kilkanaście linii metra. Ale co tam – Polacy nie gęsi, ino paw i papuga narodów. Grunt to zabłysnąć, a co będzie potem? Yyyy… pomyśli się jutro….
A skoro już o ptakach mowa. „Grosz do grosza, a będzie kokosza” – mawiali nasi wiejscy przodkowie, którzy – w przeciwieństwie do utytułowanych magnatów – nade wszystko cenili sobie gospodarność, i nie mylili się. Pieniądz czyni pieniądz – i ta zasada ma zastosowanie nawet wówczas, gdy spoczywa sobie on w spokoju na koncie oszczędnościowym. Kluczem do sukcesu jest tu tzw. procent składany, czyli kapitalizacja odsetek. To właśnie to zjawisko, które sprawiło, że długi epoki Gierka spłacaliśmy aż do roku 2012 – i to pomimo wielu umorzeń, zastosowanych przez przemożnych wierzycieli z całego świata. Odsetki systematycznie uzupełniały bowiem niespłacane zadłużenie – i generowały odsetki od odsetek. Analogicznie wygląda przyrost kapitału w przypadku długoterminowego oszczędzania; w perspektywie kilkunastu lat nawet 20 złotych wpłacane regularnie co miesiąc po latach odwdzięczy się sowitym zyskiem – i to pomimo aktualnego spadku stóp procentowych. Nie zapominajmy wszak o tym, że dla perspektywy prawdziwie długoterminowej niskie stopy procentowe – zjawisko bądź co bądź przejściowe – nie mają aż tak istotnego znaczenia jak w przypadku ulubionych przez naszych rodaków 3-miesięcznych lokat. A żeby co miesiąc odłożyć 20 czy 50 złotych, w wielu przypadkach nie trzeba jakichś szczególnych zarobków – wystarczą tylko szczere chęci. Ino nam się nie chce chcieć…