Rynek złota coraz bardziej kapryśny
O złocie trudno zapomnieć, nawet jeśli gorączka związana z rekordami cen lub ich spadkiem ostygnie. Atmosferę podgrzewają wówczas szokujące prognozy ekspertów. Ostatnio rozbieżności między nimi są wyjątkowo duże.
Prognozy najbardziej rozpalające wyobraźnię inwestorów, mówiące że ceny złota mogą w perspektywie kilku lat dotrzeć w okolice 5000, a nawet 10.000 dolarów za uncję, pochodzą sprzed mniej więcej dwóch lat. Do ich ewentualnej realizacji droga jeszcze bardzo daleka. Na razie bliższe rzeczywistości okazały się przewidywania wskazujące jako poziom docelowy okolice 2000 dolarów za uncję, choć i one były jeszcze niedawno uznawane za niezbyt realne.
Znacznie mniej jest prognoz zakładających spadek notowań kruszcu. A przynajmniej znacznie mniej się o nich mówi. Ostatnio pojawiły się przewidywania zakładające spadek cen do 700 dolarów za uncję, wcześniej podobne formułował znany z kontrowersyjnych opinii Saxo Bank. Skrajne przewidywania sprawdzają się rzadko, ale nie należy ich bagatelizować. Z punktu widzenia perspektyw osiągnięcia zysku, uwaga koncentruje się na tych najbardziej optymistycznych. Jednak mając na względzie bezpieczeństwo kapitału, nie należy zapominać o tych gorszych. Aby odpowiedzieć na pytanie, czy możliwy jest czarny scenariusz, czyli spadek notowań do 700 dolarów za uncję, a więc o prawie 60 proc. licząc od poziomu 1650 dolarów za uncję z końca kwietnia tego roku, warto spojrzeć na dane historyczne.
Wynika z nich, że w ciągu ostatnich 40 lat spadek o podobnej skali miał miejsce tylko raz. W ciągu pięciu lat, od 1980 do 1985 roku, ceny złota zniżkowały o 69 proc. (910 do 282 dolarów za uncję). Stąd wniosek, że krach o takiej skali to na rynku złota wydarzenie niezmiernie rzadkie. Choć trudno bezpośrednio porównywać warunki, w jakich doszło do niego ponad 30 lat temu, to warto zwrócić uwagę na kilka elementów wspólnych. Ówczesny spadek miał miejsce po trwającej równe 10 lat hossie, w wyniku której cena złota wzrosła z 35 do 910 dolarów za uncję, czyli niemal trzydziestokrotnie. Obecna fala wzrostów liczy sobie już 12 lat i wyniosła notowania z 250 dolarów, osiągniętego jesienią 1999 roku, do rekordowego poziomu 1920 dolarów we wrześniu roku ubiegłego. Zwyżka wyniosła więc skromne 670 proc. W latach osiemdziesiątych także Stany Zjednoczone borykały się z kryzysem na rynku nieruchomości. Nie brakowało też w tamtym czasie poważnych problemów gospodarczych i politycznych o zasięgu globalnym. Pod względem natłoku różnego rodzaju zawirowań pewne podobieństwo sytuacji ówczesnej i obecnej jest zauważalne.
Można też postawić tezę, że odpowiednikiem krachu z lat 1980-1985 był sięgający 34 proc. spadek cen złota w 2008 roku, czyli w okresie największego nasilenia globalnego kryzysu finansowego oraz na rynku nieruchomości. Skala i czas trwania tego tąpnięcia na rynku złota były o wiele mniejsze, jednak dynamika równie imponująca. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy złoto już w związku z kryzysem swoje „odcierpiało”, czy czeka nas dopiero tak potężny spadek, jak 30 lat temu. Wykluczyć takiego scenariusza nie można, jednak wydaje się on bardzo mało prawdopodobny. Po kryzysowym spadku notowania złota nie tylko powróciły do tendencji wzrostowej, ale wręcz ustanowiły jesienią 2011 roku nowy rekord wszech czasów. Od tego czasu już trzykrotnie mieliśmy do czynienia ze sporymi korektami spadkowymi.
Interpretacja tych wydarzeń daje pole do popisu zarówno pesymistom, jak i zwolennikom dalszej zwyżki cen. Ci pierwsi dostrzegają w nich bardzo wyraźne oznaki końca 12-letniej hossy i początek kolejnej, być może kilkuletniej, tendencji spadkowej. Ci drudzy wciąż podkreślają siłę rynku, a spadkowe korekty traktują jako przejaw zdrowych reakcji i okazje do kolejnych zakupów. Równie zróżnicowane są argumenty fundamentalne i związane z sytuacją makroekonomiczną w globalnej gospodarce. W tej sferze jednak zdecydowaną przewagę zdają się mieć argumenty przemawiające za kontynuacją wzrostów cen złota.
Te dylematy niełatwo jednoznacznie rozstrzygnąć. Nie ma jednak wątpliwości, że w wyniku zainteresowania tym rynkiem coraz większego grona inwestorów, w tym także finansowych i nastawionych bardziej spekulacyjnie, staje się on coraz bardziej zmienny i kapryśny i upodabnia się pod tym względem do rynków innych instrumentów finansowych.
Roman Przasnyski
Open Finance