Rosną dług publiczny i inflacja, a stopy procentowe bliskie zera – co z tego wynika?
Witold Gadomski: Poziom zadłużenia publicznego w strefie euro przekroczył 100% PKB. W Grecji jest ponad 200%, we Włoszech ponad 150% i tak dalej. Co z tego wyniknie, czy te kraje kiedykolwiek się oddłużą?
Sławomir Dudek: Proces oddłużania w tych krajach będzie bardzo trudny. Osiągnęły one tak wysoki poziom długu w procesie wieloletnim.
Obecność w strefie euro powoduje, że najbardziej zadłużone kraje mimo wszystko utrzymują stabilność makroekonomiczną
Klasycznym przykładem jest Grecja, która faktycznie zbankrutowała i uratowała ją pomoc, jaką otrzymała od innych krajów strefy euro. Grecja kilkadziesiąt lat temu miała dług taki, jak obecnie ma Polska. Potem dwie partie zaczęły ścigać się w populistycznych obietnicach.
W efekcie deficyt był strukturalnie niezrównoważony i dług stopniowo narastał. Następnie przyszły kryzysy, bo one zawsze przychodzą. Po każdym kryzysie Grecja zwiększała dług, aż osiągnął on poziom niemożliwy do spłaty.
Obecność w strefie euro powoduje, że najbardziej zadłużone kraje mimo wszystko utrzymują stabilność makroekonomiczną.
Średnie oprocentowanie greckich obligacji jest niższe niż polskich, nie mówiąc już o obligacjach niemieckich, mimo że niemiecki dług jest większy niż polski.
Ale koszty obsługi długu wciąż są niskie. W Polsce są w tym roku niższe niż w poprzednim, bo działanie NBP powoduje, że stopy są bardzo niskie. To jest argument zwolenników utrzymywania wysokich wydatków bez względu na poziom zadłużenia. Banki centralne mogą dowolnie obniżać stopy procentowe, a tym samym koszt obsługi długu. To wygląda jak perpetuum mobile.
Ale nie można w długim okresie utrzymać niestandardowych operacji banków centralnych, skupowania obligacji. Wcześniej czy później trzeba będzie je zakończyć, a gospodarki znajdą się w takiej sytuacji jak organizm, któremu odstawiono silne środki przeciwbólowe. Kraje już sygnalizują, że ten proces odstawiania będzie następował.
W Polsce na razie rząd nie przejmuje się rosnącym zadłużeniem. Twierdzi, że problem długu sam się rozwiąże, wraz ze wzrostem gospodarczym.
Koszty obsługi długu na razie są niskie, ale nie ma żadnej gwarancji, że to się utrzyma. Jesteśmy społeczeństwem starzejącym, a według prognoz MFW i OECD wzrost gospodarczy w Polsce spowolni do 1%.
Taki jest trend, a nie ma żadnych reform, które pozwoliłyby go przyspieszyć. W tej sytuacji nie można mówić o „wyrastaniu z długu”.
To „wyrastanie” jest możliwe przy wyższej inflacji.
Tak, przedstawiciele Ministerstwa Finansów wprost mówią, że inflacja jest korzystna dla budżetu, bo zwiększa nominalne dochody i nominalny PKB.
Inflację nakręca polityka NBP, który przestał być niezależnym bankiem centralnym.
W historii bywały już takie epizody, że wzrost gospodarczy był wyższy niż stopy procentowe, co stwarzało rządom pokusę zadłużania. Potem okazywało się, że jest to pułapka, bo stopy procentowe wcześniej czy później wzrosną.
Nasz rząd ten kłopot pozostawia swoim następcom. Dług będzie rolowany, ale przy wyższych stopach procentowych. Koszty wzrosną i będą wypychać z budżetu inne wydatki – na służbę zdrowia, edukację, itd.
Jak Pan ocenia wiarygodność rządowych planów zawartych w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa? Rząd zakłada, że otrzemy się o pułap 60 proc. zadłużenia, ale go nie przekroczymy, a w kolejnych latach poziom długu będzie się zmniejszał.
Wieloletni Plan jest dokumentem niewiarygodnym. Nie uwzględnia skutków „Polskiego Ładu” i zakłada konsolidację finansów publicznych i przyzwoity wzrost gospodarczy. Ale to jest tylko na papierze.
„Polski Ład” ma kosztować średnio 70 mld zł rocznie i na razie nie wiemy, z czego to będzie finansowane. W parlamencie jest procedowana ustawa rozluźniająca regułę wydatkową.
Już w tej chwili inflacja jest znacznie wyższa niż oprocentowanie depozytów, więc ściągany jest podatek inflacyjny
Minister Finansów stwierdził, że limit długu jest sztuczną i niepotrzebną barierą. A główny ekonomista resortu z ułańską fantazją mówił o wydatkach publicznych „kto nie inwestuje, nie pije szampana”, a o regule wydatkowej powiedział, że będzie „niepotrzebnie krępować politykę fiskalną po kryzysie”.
To wszystko wskazuje, że cel obniżania zadłużenia nie będzie realizowany. No chyba, że zaskoczy nas inflacja. Tyle, że jest to scenariusz, za który płaci podatnik.
Już w tej chwili inflacja jest znacznie wyższa niż oprocentowanie depozytów, więc ściągany jest podatek inflacyjny. Szczególnie wysoka jest na rynku mieszkaniowym. By wziąć kredyt, trzeba mieć wkład 20%. wkład, który na początku rządów PiS pozwalał na zakup mieszkania 60-metrowego, dziś pozwala na zakup mieszkania mniejszego o 18 m kw.