Przełom w myśleniu
Czy kolekcje sztuki na rynku bankowo-finansowym to nowe zjawiska?
Chociaż kolekcje sztuki funkcjonują na tym rynku od wielu lat, to dziś możemy mówić o absolutnym rozkwicie takiej formuły. Coraz szerzej i bardziej świadomie sięga się po to narzędzie kreowania nowej wartości firmy i komunikowania jej z szerokim otoczeniem – pracowniczym, partnerskim, klienckim, biznesowym, społecznym. Weźmy chociażby świetną kolekcję korporacyjną PKO Banku Polskiego. Ale to oczywiście nie jest nowe zjawisko. Za prekursora i mentora kolekcjonowania korporacyjnego uznaje się amerykańskiego miliardera, bankiera i filantropa Davida Rockefellera. To on zainicjował tego rodzaju działalność, realizując swoją pasję z ogromnym rozmachem. Po jakimś czasie kolejne instytucje bankowo-finansowe poszły w jego ślady. Więcej, zaczęły ze sobą konkurować. Dziś to Deutsche Bank wiedzie prym – w rękach banku jest ponad 60 tysięcy obiektów sztuki współczesnej ulokowanych we wszystkich jego oddziałach. Ale imponującymi kolekcjami mogą się pochwalić także ING, AXA, UBS. Rynek polski jest jeszcze w miarę młody, ale funkcjonują na nim bardzo interesujące kolekcje korporacyjne. Dziś dążenie do posiadania kolekcji stanowi bardzo mocny, globalny trend, jednak na taki kierunek rozwoju mogą sobie pozwolić tylko nieliczne firmy.
Czy te kolekcje należy postrzegać z perspektywy marketingowej – to znaczy jako rodzaj strategii budowania własnego, wyrafinowanego wizerunku poprzez sztukę?
Pierwsze działania kolekcjonerskie były związane z kultywowaniem idei mecenatu i demonstrowaniem klientom, że wpływy, które osiągają firmy, są dystrybuowane szerzej, angażowane w przedsięwzięcia związane z kulturą. Natomiast po jakimś czasie sztuka stała się tak silnie zespolona z DNA marek, że zaczęto traktować ją i postrzegać jako część ich tożsamości.
Oczywiście ciężko jest interpretować i postrzegać tego rodzaju aktywność w całkowitym oderwaniu od biznesu, natomiast wydaje mi się, że jest w tym także rodzaj misyjności, myślenie w kategoriach odpowiedzialności społecznej, troski o dziedzictwo, jednym słowem: wyższy cel.
A jak to jest ze sztuką w przestrzeniach korporacyjnych?
Kolekcje instytucji finansowych i sztukę we wnętrzach korporacyjnych różni jeden bardzo ważny niuans – w przypadku tych drugich sztuka jest wybierana jako szczególny element dekoracyjny. Ekspozycja ma strukturę i sens, często nawiązuje do historii czy wartości firmy, ale to nie jest kolekcja, bo nie jest rozwijana. Kolekcja ma to do siebie, że żyje, zbiór stale się powiększa, opiekują się nim kompetentne osoby (może to być kurator wewnętrzny czy zewnętrzni doradcy). Ponadto firma, która kolekcjonuje sztukę, najczęściej włącza się aktywnie w życie artystyczne – zaznacza swoją obecność na targach, wydaje katalogi prezentujące nowe nabytki, wchodzi w interakcję z instytucjami publicznymi. Prowadzi działalność quasi-galeryjną. To oczywiście różnie wygląda w zależności od firmy, jej możliwości i zasobów, ale zwykle kolekcja jest początkiem, wokół którego orbitują inne aktywności.
Gdzie w takim razie należy doszukiwać się cech wspólnych?
Oba te modele czerpią ze sztuki bardzo dużo. Jeżeli sztuka pojawia się we wnętrzu korporacyjnym albo firma zaczyna tworzyć własną kolekcję zawsze – marka zawsze na tym zyskuje. Funkcjonuje jako bardziej odpowiedzialna społecznie, kulturowo. Otrzymuje znakomite narzędzie do szeroko rozumianej edukacji pracowników czy partnerów. Przewaga kolekcji jest większa, ponieważ spectrum możliwości, które sztuka wówczas kadruje, jest dużo szersze.
Czyli stanowi świetny kontekst do działań CSR-owych?
CSR-owych, ale również rozwijających kompetencje. Wokół tematu sztuki, która jest w firmie elementem stałym, można bardzo wiele powiedzieć. Paleta tych działań jest ogromna, a wszystko związane jest z tym, jaki cel firma chce osiągnąć. Sztuka jest fenomenalnym buforem, czy platformą różnego rodzaju inicjatyw, które przekładają się na odbiór i ocenę firmy czy zarządzających.
Zaobserwowałam, że obcowanie ze sztuką na co dzień nie tylko przekłada się na kreatywność pracowników, ale ma często swoje bardziej dalekosiężne wpływy. Na początku sztuka we wnętrzu firmowym może być polem polaryzacji (jednym się podoba, innym nie), z czasem staje się częścią krwioobiegu przebywających w nim osób. Stają się one bardziej wyczulone na sztukę, gdy wchodzą w swoje prywatne życie; chętniej myślą o tym, by odwiedzić galerię, czy pójść do muzeum; szybciej też rozważą, by w nią zainwestować. To jak wpływa na edukację wizualną jest naprawdę nie do przecenienia.
I jak Pani widzi przyszłość tego trendu w Polsce?
Duże instytucje dysponują zupełnie innymi budżetami i rozmachem – konsekwentnie przeznaczają środki na utrzymywanie i rozwijanie kolekcji i bycie obecnym w życiu kulturalnym. Jednak obserwuję, że w nowych biurach jest coraz mniej bohomazów – to się na szczęście zaczyna zmieniać. Następuje przełom w myśleniu. O tym, że na ścianie znajdzie się wartościowa sztuka przestaje decydować zasobności portfela firmy. Ważna jest determinacja, ciekawość i miłości do sztuki u osób zarządzających.
PZ