Prezes Bundesbanku: na koniec roku inflacja w Niemczech dojdzie do 5 procent
W Niemczech wzrost cen wyniósł na koniec sierpnia w stosunku rocznym 3,9 proc., co wywołało lekki niepokój.
Inflacja najwyższa od zjednoczenia Niemiec
W zbiorowej pamięci jest tu wciąż czas hiperinflacji z 1923 roku i każdy nieco wyższy wskaźnik odnotowywany jest z dużą uwagą zarówno przez ekonomistów jak i społeczeństwo.
To obecnie największa drożyzna od prawie trzydziestu lat. Poprzednia, z roku 1993, wyniosła 4,3 proc. i wynikała w dużej mierze ze zjednoczenia kraju trzy lata wcześniej i większych wydatków z budżetu.
W przyszłym roku inflacja spowolni
Eksperci, w tym prezes Banku Federalnego Jens Weidmann, przewidują wzrost inflacji na koniec roku w pobliżu pięciu procent, ale potem jej wyraźne spowolnienie. Ich zdaniem, obecna zwyżka to w dużej mierze efekt czysto statystyczny, związany z „ekstremalnie”, jak twierdzą, niskimi cenami wielu dóbr w zeszłym roku, co było ubocznym skutkiem pandemii.
Rząd federalny w celu nakręcenia konsumpcji od 1 lipca do 31 grudnia 2020 roku obniżył podatek VAT, co potaniło towary, ale od początku tego roku przywrócenie dawnego VAT-u znów je stopniowo podrożyło.
Wzrost płac w umowach zbiorowych wyniesie w tym roku około dwóch procent, a więc będzie niższy niż stopa inflacji
Stąd efekt wzrostu w porównaniu z minionym „tańszym” rokiem jest szczególnie wyrazisty.
Wyższe ceny w minionych miesiącach to także konsekwencja wywołanych pandemią zakłóceń w dostawach oraz nowych opłat za emisję dwutlenku węgla CO2.
Płace pod kontrolą
Niezależnie od tego, czy obecny wskaźnik jest skutkiem czysto statystycznym czy nie, dziennik „Handelsblatt” odnotowuje: „Wysoki poziom cen podsyca niepokój, że wysoka inflacja utrzyma się dłużej”.
W każdym razie ekonomiści, także rządowi, spodziewają się osłabienia inflacji w przyszłym roku m.in. dlatego, że nie nastąpiły znaczące podwyżki płac, które wzmacniałyby inflacyjny efekt.
Niektórzy ekonomiści liczą się z utrzymaniem inflacji, jeśli przedsiębiorstwa zaczną podwyższać ceny swych wyrobów
„Najnowsze dane wskazują, że w tym roku płace w Niemczech nie będą dotrzymywały kroku inflacji” – oznajmił Sebastian Dullien, dyrektor bliskiego związkom zawodowym Instytutu Makroekonomii i Badań Koniunktury (Institut für Makroökonomie und Konjunkturforschung – IMK).
Wzrost płac w umowach zbiorowych wyniesie w tym roku około dwóch procent, a więc będzie niższy niż stopa inflacji. Osłabi to nieco konsumpcję, ale z drugiej strony, zauważa Dullien, wraz ze wzrostem gospodarki i zatrudnienia po pandemii konsumpcja będzie jednak stopniowo rosła.
Niektórzy ekonomiści liczą się z utrzymaniem inflacji, jeśli przedsiębiorstwa zaczną podwyższać ceny swych wyrobów, by zrównoważyć wcześniejsze wyższe koszty ich wytworzenia jako skutku lockdownu czy droższych półproduktów.
Niebezpieczeństwo to widzi w każdym razie ekonomista z banku ING, Carsten Brzeski, który mówi o możliwej „drugiej rundzie” inflacji po zakończeniu lockdownów i w następstwie przyszłych wyższych płac, uzgadnianych przez związki zawodowe i pracodawców w umowach zbiorowych.
Niemieccy statystycy, zarówno z Federalnego Urzędu Statystycznego jak i urzędów krajowych, co miesiąc wyliczają wzrost cen na podstawie koszyka towarów, obejmującego 600 grup towarowych.
Niemcy pamiętają hiperinflację
O tym, co dla Niemiec oznaczała hiperinflacja pięć lat po przegranej I wojnie światowej, pisał m.in. w „Czarnym obelisku” Erich Maria Remarque. A to dla unaocznienia:
9 czerwca 1923 roku w Berlinie były takie ceny:
1 jajko – 800 marek
1 litr mleka – 1440 marek
1 kilogram kartofli – 5000 marek
1 przejazd tramwajem – 600 marek
1 Dollar kosztował 100 000 marek.
2 grudnia 1923 roku w Berlinie były już takie ceny:
1 jajko – 320 mld marek
1 litr mleka – 360 mld marek
1 kilogram kartofli – 90 mld marek
1 przejazd tramwajem – 50 mld marek
1 dolar kosztował 4,21 biliona marek.
Pieniądze drukowano wtedy pełną parą i doszło nawet do tego, że banknotami tapetowano ściany.
W Polsce inflacja też daje się we znaki i – o ile wiadomo – Rada Polityki Pieniężnej na razie nie zamierza podnieść stóp procentowych, choć wielu ekonomistów to właśnie postuluje. Państwo na inflacji korzysta, bo faktycznie redukuje ona rządowe zadłużenie. Pozostaje mieć nadzieję, że do tapetowana ścian w Polsce nie dojdzie.