Polska gospodarka i złoty pod ostrzałem
Gorąca dyskusja o stratach w handlu zagranicznym pomiędzy USA i Chinami, a także Unią Europejską oraz pojawiające się ze wszystkich stron sporu kwoty sięgają miliardów dolarów i sugerują jedno – kłopoty. Na razie jednak nie mamy do czynienia z prawdziwą wojną celną. Do tej pory faktycznie zostały wprowadzone jedynie obostrzenia dotyczące stali oraz aluminium, a Chiny czy EU zastosowały środki odwetowe, które w skali globalnej są mikroskopijne.
W ostatnich latach pomiędzy globalnymi partnerami handlowymi także dochodziło do sporów. W 2002 r. administracja prezydenta George’a W. Busha wprowadziła cła na stal oraz aluminium, ale wycofała się z nich po kilkunastu miesiącach. Z kolei prezydent Barack Obama nałożył w 2009 r. cła na chińskie opony, co miało być elementem walki zarówno o miejsca pracy dla amerykańskich pracowników, jak o poszanowanie wartości intelektualnej w Chinach.
Faktycznie jednak według wyliczeń think-tanku American Enterprise Institute (AEI) kosztowały one Amerykanów 926 tys. dolarów na każde uratowane w przemyśle miejsce pracy (w sumie 1200 etatów) oraz spowodowały, że utracono 3700 miejsc pracy w handlu.
Można powiedzieć, że do tej pory bieżące działania Białego Domu nie różnią się znacznie od wcześniejszych zabiegów. Z tego względu przez długi czas były odbierane stosunkowo spokojnie przez rynek jako element politycznej walki o niewielkim wpływie na realną gospodarkę. Zbliżamy się jednak do dnia, gdy Stany Zjednoczone fizycznie wprowadzą dotkliwe obostrzenia handlowe na chińskie towary. Od 6 lipca import o wartości 34 mld dolarów zostanie objęty 25-procentowym cłem. Jeżeli przez najbliższe kilka dni nie dojdzie do zawieszenia obostrzeń bądź wycofania się z tego pomysłu, to początek wakacji będzie można uznać za datę zrzucenia pierwszych bomb w wojnie celnej.
Akcja, a po niej reakcja
Na zastosowanie ceł o wartości 34 mld dol. na chińskie towary (krótko później także zwiększenie ich o dodatkowe 16 mld) chińska strona nie czeka bezczynnie. Odwet o tej samej skali już jest zaplanowany. W pierwszej turze obostrzeniom ma być objęty handel na 100 mld dolarów w ujęciu rocznym.
Według szacunków ekonomistów Bloomberga bazujących na modelu makroekonomicznym NiGEM, spowodowałoby to obniżenie tempa wzrostu ok. 0,2 pkt proc. zarówno w USA, jak i w Chinach. To stosunkowo niewiele, ale warto pamiętać, że zaburzenia handlowe przekładają się na inne elementy gospodarki.
Jeżeli pierwszy etap wojny handlowej wywoła spadki na poziomie 10 proc. na amerykańskim rynku akcji, to możemy mieć do czynienia z wyhamowanie wzrostu PKB o kolejne 0,4 pkt proc. w 2019 r. Warto także pamiętać, że amerykańska administracja analizuje wprowadzenie ceł praktycznie na cały import z Chin (450 z 500 mld dol). Niewykluczone z kolei, że Chińczycy w ramach odwetu mogliby stosować nie tylko obostrzenia handlowe, ale np. również utrudniać działalność amerykańskich firm na terenie Państwa Środka. Tych kwestii już nie obejmuje żaden model ekonometryczny, a byłyby one negatywne dla ogólnego sentymentu inwestycyjnego.
Strzały w złotego
Należy także pamiętać, że USA prowadzą agresywną politykę negocjacyjną nie tylko w kierunku do Chin, ale również do Unii. Przełomowym momentem w kontekście Wspólnoty byłoby wprowadzenie ceł na samochody. Dane Eurostatu pokazują, że UE wyeksportowała za ocean auta o wartości 38 mld euro w 2017 r.
Gdyby okazałoby się, że w tym tygodniu USA fizycznie wprowadzają cła na chińskie towary, a amerykańska administracja zmierza w kolejnych tygodniach w kierunku zwiększenia obostrzeń w stosunku do europejskiego przemysłu motoryzacyjnego, to osłabienie złotego może doprowadzić do wzrostu euro w okolicę 4,50 zł, a dolara nawet do poziomu 4 zł, i to jeszcze podczas bieżących wakacji.
Będzie to przede wszystkim rezultat rosnących obaw o kondycję europejskiej gospodarki, dla której przemysł motoryzacyjny jest szczególnie ważny. Dodatkowo ostatnio napływają negatywne informacje związane z ogólną kondycją ekonomiczną strefy euro, która rozwija się wolniej niż oczekiwano. W rezultacie cios ze strony USA mógłby jeszcze zdławić i tak już słabnący wzrost, a przez to negatywnie wpłynąć na złotego oraz polską gospodarkę.
Źródło: Cinkciarz.pl