Operator telekomunikacyjny kontrolowany przez spekulantów?
Amerykanie pobawią się włoskim telefonem, a przy pierwszej nadarzającej się okazji pozbędą się go, zarabiając na tym ogromne pieniądze. Tak w bardzo uproszczony sposób wielu komentatorów tłumaczy opinii publicznej rezultat walnego zebrania akcjonariuszy włoskiej telekomunikacji Telecom, które odbyło się w Mediolanie 4 maja. Zgodnie z planami dokonano na nim zmiany składu piętnastoosobowego zarządu tej niegdyś publicznej, dziś prywatnej firmy.
Nikt nie wie dlaczego Amerykanie rządzą firmą
Dziesięciu członków przypadło amerykańskiemu funduszowi spekulacyjnemu Elliott, który Telecomem zainteresował się dopiero kilka miesięcy temu i posiada zaledwie 8,8 procent jego udziałów, a pięciu francuskiej firmie telekomunikacyjnej Vivendi Vincenta Bollore’, do której należy 23,9 procent. Nikt Włochom, jak do tej pory, nie wytłumaczył, skąd taka rozbieżność pomiędzy liczbą akcji a liczbą członków zarządu. Podkreśla się natomiast, że w decydującym o tym głosowaniu Amerykanie mieli poparcie 49,8 % wszystkich udziałowców, a Francuzi „tylko” 47,18 procent. Można się rzecz jasna domyślać, że kandydatów do zarządu funduszu inwestycyjnego Elliott musieli poprzeć pozostali, wśród których był państwowy fundusz inwestycyjny CDP (Cassa depositi e prestiti), która dosłownie w ostatnich dniach zakupiła na rynku 4,9 procent akcji Telecomu.
Nie jest tajemnicą, że jego to głosy przeważyły szalę na korzyść Amerykanów.
Kryzys polityczny ważniejszy od Telecomu
Na temat wyniku zebrania z 4 maja nie wypowiedzieli się przedstawiciele żadnej partii, zapewne dlatego, że po ponad sześćdziesięciu dniach od wyborów parlamentarnych Włochy są nadal bez rządu i najprawdopodobniej w lipcu lub październiku tego roku pójdą znów do wyborów, co będzie wydarzeniem bez precedensu.
Głos zabrał jedynie ustępujący minister rozwoju gospodarczego Carlo Calenda, oświadczając, że perspektywa stworzenia z Telecomu „public company” jest jak najbardziej dla Włoch korzystna, a to, jego zdaniem, gwarantują Amerykanie. Będziemy monitorować rozwój wydarzeń, zapowiedział Calenda, który jest członkiem rządu zajmującego się wyłącznie bieżącymi sprawami i wie doskonale, że jego dni na obecnym stanowisku są policzone.
Według obserwatorów najbardziej prawdopodobne najbliższe ruchy włoskiej telekomunikacji pod zarządem funduszu spekulacyjnego to będzie pozbycie się części infrastruktury. Najwięksi pesymiści uważają, że Amerykanie zrobią to możliwie jak najszybciej, po czym przeniosą swoje zainteresowania na inną gałąź gospodarki, być może nawet w zupełnie innym kraju.
Czy to intryga Berlusconiego?
Nie pożegnają się jednak szybko z Włochami,. Jak wiadomo ich dłużnikiem jest chiński biznesmen Yonghong Li, który przed rokiem kupił od Silvio Berlusconiego klub piłkarski AC Milan. Kosztowało go to siedemset milionów euro, ale ponieważ nie miał całej tej sumy, musiał pożyczyć 303 miliony właśnie od funduszu Elliott (na jedenaście procent). Jeżeli Chińczyk nie odda tych pieniędzy do października tego roku,, Amerykanie wejdą w posiadanie mediolańskiego klubu.
Nie tym jednak tłumaczy się faktu, że były premier Włoch kibicował ostatnio zupełnie jawnie szefowi funduszu Paulowi Singerowi (zagorzałemu kibicowi Arsenalu). Porażkę Vivendi w walce o Telecom Berlusconi uznał za zasłużoną karę, jaka spotkała Francuzów za to, że wcześniej dobierali się do jego koncernu medialnego Mediaset, próbując przejąć nad nim kontrolę w przebiegły sposób. Operacja ocierała się o złamanie prawa i trafiła nawet do sądu, ale Bollore’ jak długo mógł, nie dawał za wygraną.
W nowej sytuacji, gdy w tak spektakularny sposób pozbawiono go wpływów we włoskiej telekomunikacji, Francuz odstąpi zapewne od swoich zakusów i ambicji, i Berlusconi, który przestał się praktycznie liczyć na politycznej arenie, będzie mógł powrócić do roli kutego na cztery nogi człowieka interesu.