Obietnice zna wiatr…
SLD nie pozostał w tyle. Podczas manifestacji pod hasłem „Przywróćmy godną pracę” szef Sojuszu, Włodzimierz Czarzasty, postulował m.in. podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 24 tys. zł. A to zapewne w związku z wzrostem płacy minimalnej do tysiące euro (koło 4200 zł) miesięcznie. No i poparł postulat OPZZ, by za prace w niedziele płacić 250 proc. stawki. Częściowo sfinansują to najbogatsi, którym dołoży się 40-proc. stawkę podatkową.
O tym, co zapowiadał w kampanii wyborczej PiS (i co niestety realizuje) nawet nie ma co wspominać.
No i teraz mamy dylemat. Bo – jak mawiali starożytni Rzymianie – verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pisma pozostają). Czyli panowie porzucali sobie słowa (na wiatr?) i liczą na to, że ciemny lud o nich zapomni. Pisma z kolei powstają na papierze – a ten jest, jak wiadomo, cierpliwy i największą bzdurę zniesie. Ale, niestety, pozostaje internet, pamiętliwy jak słoń. I co, kiedy wyborcy przypomną panom o ich obietnicach?
Mogą zasłonić się starą prawdą: nikt nie da ci tyle, ile polityk w kampanii obieca. I oby to pozostały obietnice. Bo papier jest cierpliwy, ale budżet z gumy nie jest. I lada moment nam to udowodni. A wtedy wszystkie obietnice będzie trzeba schować do kieszeni i zająć się łataniem państwowych finansów. Nota bene, trzeba było to robić już lata temu. Problem w tym, że nasi politycy obiecują, potem próbują zakamuflować brak realizacji części swoich pomysłów (nierealnych) rozlicznymi marchewkami – a nie ma takich, którzy konsekwentnie wzięliby się za działalność propaństwową. Bo suweren takich odrzuci, żądając panem et circenses. I co chwila dostaje kolejne igrzyska nie widząc, że chlebek może się z czasem stawać coraz cieńszy…
Przemysław Szubański