O co tu chodzi?!
PIW był dla kilku a nawet kilkunastu powojennych roczników marką tak rozpoznawalną, że jeszcze dzisiaj rozwijanie, czy objaśnianie tego skrótu wydaje się zbędne. Stylizowane logo odwołuje się także współcześnie do nieco zakurzonego pojęcia kaganka oświaty.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem od pani minister kultury w rozmowie z Janiną Paradowską na antenie radia TOK FM, że Państwowy Instytut Wydawniczy nie zostanie zlikwidowany, a jedynie państwowe przedsiębiorstwo. Zaiste osobliwa figura retoryczna. Łamańców logiczno – językowych było zresztą w tej rozmowie więcej, że przytoczę tylko rozważania na temat pod jakim logo zachować statutową działalność – wydawanie narodowego kanonu literatury – i w jakiej formule prawnej, skoro nie jest to opłacalne dla podmiotów komercyjnych.
Na pytanie dziennikarki, czy osią projektu nie jest przekazanie kamienicy przy ul. Foksal 17 Instytutowi Książki kierowanemu przez Grzegorza Gaudena, usłyszeliśmy jedynie, że nie należy demonizować wynajętego faceta. Nie mam złudzeń, że rzecz cała została dawno obmyślana, ugadana i zaklepana.
Żadna ornamentyka słowna zacnej skądinąd niewiasty tego nie zmieni. To raczej świadectwo naszych czasów, gdzie jak się zdaje nie wszystkie sprawy idą w dobrym kierunku. Skoro jednak przedsiębiorstwo państwowe musi generować zyski – zgodnie z literą prawa – pozostaje zapytać, co stoi na przeszkodzie, aby w systemie dotacyjnym to PIW właśnie wydawał tak jak przez lata: Pana Tadeusza, Nad Niemnem, czy Sławę i Chwałę, acz Jarosława Iwaszkiewicza dzisiaj traktuje się passe, czy nie dlatego, że zadysponował własny pochówek w mundurze górnika? To jednak temat do zupełnie innych rozważań.
Kultura, również, a może zwłaszcza ta wysoka, sprzedaje się z trudem. Że jest to jednak możliwe udowadniają instytucje finansowe, w tej liczbie banki, wspierając pozyskiwanie i rozpowszechnianie dzieł i artefaktów istotnych dla narodowej kultury. Pozostaje zatem przypomnieć, że nawet w dzisiejszych skomercjalizowanych realiach, pamięć i tożsamość, że przywołam tytuł zbioru esejów i rozważań Karola Wojtyły, a literatura je wszak konstytuuje, nie mają ceny.
Chyba, że traktować je jako inwestycję długoterminową, co da się przeliczyć na wskaźniki, do których z taką troską odwołała się pani minister narodowych skarbów, bo czymże innym są ponadczasowe dzieła, również literackie?!