Nubank – bank bez opłat
Z powodu względnej posuchy po stronie popytu na kredyty, małej podaży dobrych projektów do finansowania oraz braku dobrego zatrudnienia dla zgromadzonych już pieniędzy, niemal wszędzie na świecie banki zaczęły odstręczać Kowalskich od odkładania oszczędności na rachunkach i lokatach.
A w Brazylii bez opłat
U nas jeszcze nie każą płacić sobie za to jak za skrytkę w skarbcu, ale kto wie co jeszcze będzie. Tymczasem jednak rosną opłaty i prowizje za operacje i produkty bankowe.
Lud nie powinien jednak spuszczać nosów na kwintę, bo mamy czas fintechów wchodzących bankom w szkodę z korzyścią dla Kowalskich.
W Brazylii wyrósł przez dekadę największy podobno teraz bank cyfrowy świata dobry dla klientów, bo bez opłat za karty i rachunki.
Nazywa się Nubank, ma 35 milionów klientów i wart ma być już 25 mld dol. Stoi za nim grupa miliarderów z kręgu amerykańskich funduszy inwestycyjnych. Założycielem i szefem jest 40-letni, świetnie wykształcony Kolumbijczyk, David Vélez.
Zerowe opłaty i pełna cyfrowość napędza klientów
Gdy rodził się pomysł z Nubankiem pięć gigantów kontrolowało 80 proc. brazylijskiego rynku usług bankowych. Wydawało się, że przepędzą każdego intruza, zwłaszcza, że prawo brazylijskie zabraniało zagranicznej własności bankowej. Istniała jednak furtka.
Nubank zajął się kartami kredytowymi. Wejście w ten biznes było tym atrakcyjniejsze, że oprocentowanie długów na kartach dochodziło w Brazylii do 400 proc. rocznie.
Wg JP Morgan opłaty stanowią niemal 40 proc. przychodów brazylijskiego sektora bankowego
Wprawdzie głównym źródłem przychodów Nubank miały być opłaty wnoszone przez sprzedawców akceptujących płatności kartami (interchange fees), ale astronomiczne oprocentowanie niespłaconych należności z kart też pobudzało wyobraźnię.
Klienci zaczęli napływać do Nubanku zachęceni zerowymi opłatami za karty. Równie ważna, a z czasem istotniejsza, stała się łatwość procedowania wyłącznie poprzez aplikację mobilną.
Już po kilku minutach potencjalny klient wiedział, czy ją otrzyma, a po dwóch dniach miał kartę w ręku.
Tymczasem, najtańsza karta kredytowa z tradycyjnego banku kosztowała wtedy w Brazylii 20 dolarów rocznie. Wg JP Morgan opłaty stanowią niemal 40 proc. przychodów brazylijskiego sektora bankowego, podczas gdy w Argentynie, czy Meksyku od 15 do 20 proc.
W polskim sektorze bankowym opłaty i prowizje wyniosły w 2019 r. 13,3 mld zł, stanowiąc 19 proc. całkowitych przychodów.
Pierwszy milion klientów i licencja bankowa
Głęboki kryzys, w który Brazylia wpadła z końcem 2014 r. nie utopił świeżego biznesu. Nubank ratował się tym, że akceptował wtedy jedynie ok. 20 proc. napływających wniosków, wyznaczał niektórym śmiesznie niskie limity zadłużenia na poziomie nawet tylko równowartości 14 dolarów (Brazylia to ciągle względnie biedny kraj wielkich nierówności), a swą wiarę w nowego klienta oceniał nie tylko na podstawie jego dotychczasowej historii kredytowej, ale badał także osobę polecającą.
W 2016 r. liczba klientów Nubanku przekroczyła pierwszy milion.
W 2017 r. Brazylia zrezygnowała z odtrącania kapitału zagranicznego w bankowości, Nubank otrzymał pełną licencję bankową i utrzymał agresywne podejście w postaci zerowych opłat za karty i rachunki, podczas gdy zasiedziałe banki żądają za samo prowadzenie rachunku równowartość do 10 dolarów miesięcznie.
Na tle całego sektora Nubank ciągle jednak pozostaje maluchem. W 2019 r. miał 523 mln dolarów przychodów i 78 mln dol. straty. Pandemia z jej ograniczeniami w kontaktach fizycznych była mu pomocna – w 2020 r. przychody urosły do 923 milionów, a strata spadła do 44 mln dol.
Największy bank Brazylii – Itaú Unibanco miał w 2020 r. ok. 19 mld dolarów przychodów i niecałe 3 mld zysku netto, ale klientów detalicznych w porównaniu z Nubank relatywnie mało, bo 56 milionów.
Można się wprawdzie spodziewać, że gdy już zdobędzie większy kawałek rynku, Nubank wjedzie na tory po których toczą się od stuleci wszystkie banki i zacznie pobierać opłaty za wszystko, ale jest też przykład, który jest w stanie pomóc zaprzeczyć takiemu przeczuciu. I to skąd – ze Stanów!
Sposób na debet
Banki pozwalają klientom na debet na ich kontach. Jego angielska, bardzo logiczna nazwa to overdraft, czyli nadmierne ciągnienie. Overdraft to najzwyklejsza pożyczka, tyle że dla banku bardzo mało ryzykowna i bardzo dochodowa.
Wg Brookings Institution, banki amerykańskie naliczają za każdy debet od 4,90 dolarów średnio na jeden rachunek (Citi) do 35,61 dolarów (JPMorgan Chase), a łączna suma przychodów całego sektora z tego tytułu wynosi obecnie ok. 17 mld dolarów rocznie.
PNC Financial Services z Pittsburgha wdraża aplikację Low Cash Mode zawiadamiającą klientów, że stan ich rachunków zbliża się szybko do zera i po zapłaceniu najbliższych rachunków wpadną w debet
Ujemne salda to zmora biednych klientów. Rządowa agencja USA ds. finansowej ochrony konsumentów (Consumer Financial Protection Bureau) szacuje, że aż trzy czwarte opłat za debety na kontach spada na małą grupę 8 proc. amerykańskich rodzin.
W tych okolicznościach zwraca uwagę plan wielkiej instytucji finansowej, która nie ma w nazwie słowa bank, ale jest bankiem pełną gębą. Po niedawnym przejęciu amerykańskiego biznesu hiszpańskiego banku BBVA piątym największym w USA.
Mowa o PNC Financial Services z Pittsburgha, która wdraża aplikację pn. Low Cash Mode zawiadamiającą klientów, że stan ich rachunków zbliża się szybko do zera i po zapłaceniu najbliższych rachunków wpadną zapewne w drogi debet. Potencjalny dłużnik banku dostaje w ten sposób 24 godziny na ewentualne poprzesuwanie kolejności i terminów płatności.
PNC spodziewa się, że jego roczne wpływy z tytułu opłat za debet spadną o 125-150 mln dolarów. Zostało to uwzględnione w planie banku na 2021 r. i ma pozostać bez wpływu na zyski.
Spece od PR będą podkreślać troskę PNC o dobrostan szaraczków, ale motyw wdrożenia jest przede wszystkim biznesowy – chodzi o zdobywanie nowej klienteli.
Tak czy owak, okaże się zapewne, że rosnąca dzięki nowym technologiom konkurencja wzmocni co nieco pozycję klientów detalicznych wszystkich banków.