Nowa polityka USA a przełom na Bliskim Wschodzie
– Podróż Donalda Trumpa jest wydarzeniem historycznym i przełomowym – mówi Krzysztof Sadecki. – Ci z nas, którzy śledzili zagraniczne serwisy udostępniające relacje z pierwszych zagranicznych wizyt prezydenta USA na pewno zauważyli nacisk na symbolikę zawartą w określeniu „Amerykanin w Arabii Saudyjskiej”. Jednak proces, którego kluczowym momentem było przemówienie Trumpa w Rijadzie rozpoczął się znacznie wcześniej, podczas wizyty następcy saudyjskiego tronu w Waszyngtonie. Brak rozgłosu pozwalał sądzić, że mamy do czynienia z kurtuazyjną wizytą, ale było to spotkanie strategiczne, które świadczyło o staranności z jaką usiłowano przewidzieć i zaplanować podróż amerykańskiego prezydenta. W efekcie tych zabiegów Król Saudów zaprosił Trumpa do swojego kraju i pomimo sędziwego wieku i związanych z tym niedogodności witał go na stojąco. Wszyscy znawcy kultury świata islamu zinterpretowali to jako wyjście do bram, do granicy swojego świata dla wprowadzenia ważnego gościa. A gość pokazał prawdziwą klasę.
Donald Trump został przyjęty nie tylko jako przywódca, ale i jako reprezentant swojej kultury, który choć nie był zobowiązany – co wszyscy mogli zauważyć w zachowaniu żony oraz córki prezydenta – do przestrzegania miejscowych zwyczajów uczynił niezwykle ważny gest, by pokazać jak bardzo je szanuje. Żony dwóch ostatnich prezydentów USA podczas wizyt na bliskim wschodzie wystąpiły z głowami okrytymi chustami, co nie zostało przyjęte najlepiej. Świat arabski umocnił się w przekonaniu, że ma do czynienia z kimś kto próbuje się przymilić przy pomocy udawania, co nigdzie na świecie nie jest dobrze widziane. Gest Donalda Trumpa polegał na czymś innym. To co zrobił wzbudziło zachwyt obecnych w Rijadzie pięćdziesięciu przywódców krajów islamskich. Przemówienie prezydenta USA zebrało oklaski – zarówno króla, jak, i zaproszonych gości.
– Proszę sobie wyobrazić tę sytuację z perspektywy historii relacji między Ameryką a Bliskim Wschodem – analizuje powyższą wizytę Krzysztof Sadecki. – Jedno z państw-założycieli Ligi Państw Arabskich przyjmuje prezydenta Stanów Zjednoczonych z królewskimi honorami i w efekcie nawet ci, którzy nie darzyli USA zbytnią sympatią, jak na przykład przedstawiciele autonomii palestyńskiej czy Jemenu byli zadowoleni z wizyty. Proszę zwrócić uwagę na to, że w kulturze arabskiej uniesienie głosu i okazanie emocji jest źle widziane, a Trump, który zwykle przemawia bardzo ekspresyjnie, tym razem przemawiał tak, jak występujący przed nim król Arabii Saudyjskiej – czyli przyciszonym i spokojnym głosem, tak jak zwykło się przemawiać w domu gospodarza wizyty. Pokazał w ten sposób, że ma świadomość, iż występuje przed audytorium islamskim i wszyscy zgromadzeni wiedzieli o tym. To świadczy o świetnym przygotowaniu do wizyty Amerykanina w kraju arabskim, o wadze historycznej tego momentu i o geniuszu tego rozegrania. Donald Trump pokazał przy okazji jak można przenosić doświadczenie biznesowe i umiejętności negocjacyjne na arenę polityczną.
Jest co doceniać – po wizycie prezydenta Stanów Zjednoczonych Arabia Saudyjska chce wspólnie z Ameryką walczyć przeciwko państwu islamskiemu. To diametralna zmiana sytuacji, wszak obywatele Arabii wskazywani byli jako jedni z uczestników zamachów, m.in.11 września. Mało tego, Donald Trump wprost zakomunikował przedstawicielom świata islamu, że pewnych rzeczy nie jest w stanie zrobić za nich, choćby dlatego że Ameryka nie może ingerować w ich sprawy wewnętrzne czy zaburzać związanych z nimi procesów kulturowych. I dlatego jeszcze w czasie wizyty stworzono organizację, która ma śledzić wychodzące z Bliskiego Wschodu transfery finansowe np. dla zapobieżenia – przynajmniej częściowo – finansowaniu Al-Kaidy. Jest to instytucja arabska, a nie arabsko-amerykańska – w ten sposób dzięki zabiegom prezydenta USA, świat islamu przyjmuje odpowiedzialność za działania swoich społeczeństw.
– Prezydent Stanów Zjednoczonych jest doskonałym strategiem i negocjatorem, zna się na interesach i na rynku światowym – kontynuuje Sadecki. – Arabia Saudyjska chce szlifować diamenty, sprzedawać ropę, kształcić swoje dzieci w najlepszych szkołach i mieć, ogólnie rzecz ujmując, dostęp do luksusu. Będzie więc kupować amerykańską broń, co też jest ważnym bodźcem dla lokalnej ekonomii. I powiedzmy to sobie jasno; tylko wysokiej klasy mąż stanu mógł na jednym spotkaniu zarzucić swoim rozmówcom odpowiedzialność za terroryzm i sprzedać im broń. Grożąc palcem jednej ręki, drugą podpisywał stosowny kontrakt. USA wydobywają coraz więcej własnej ropy i gazu, mogłyby się uniezależnić energetycznie, ale będą kupować ropę, dzięki czemu zajmą się najbardziej palącymi problemami świata islamu, czyli terroryzmem, Państwem Islamskim i działaniami Iranu. W ten sposób Donald Trump zapoczątkował być może proces likwidacji terroryzmu u samego źródła i położył podwaliny pod bezpieczeństwo całego świata.
Drugim etapem pierwszej zagranicznej podróży prezydenta USA była wizyta w Izraelu – uważnie obserwowana przez arabskie i izraelskie media. Donald Trump spotkał się z premierem Izraela i z prezydentem Autonomii Palestyńskiej, odwiedził też wiele ważnych dla historii Izraela miejsc, między innymi pojawił się pod Ścianą Płaczu. Zaproponowany przez niego plan pokojowy – jeden z powodów tej podróży zagranicznej – został szeroko skomentowany w środkach masowego przekazu i również teraz media zauważyły niestandardowe podejście Donalda Trumpa do polityki. Izrael miał bardzo duże nadzieje co do wizyty, według niektórych zabrakło w niej jednego bardzo ważnego punktu.
– Oczekiwano uznania, że stolicą Izraela jest Jerozolima a nie Tel-Awiw – wyjaśnia Krzysztof Sadecki. – Na wystąpieniu Donalda Trumpa w Rijadzie obecny był przedstawiciel Autonomii Palestyńskiej i widział w oczach Króla Saudów pewną przyganę dla działań swoich „współziomków” i relacji z terrorystami, najprawdopodobniej chęć unikania zadrażnień na tej płaszczyźnie była powodem braku wyraźnego sygnału akceptacji przez Stany Zjednoczone tego, że Jerozolima jest stolicą Izraela, a nie podzielonym na strefy wpływów miastem należącym do kilku różnych narodów i tak naprawdę niczyim. Wystarczyłby prosty gest, taki jak przeniesienie ambasady USA z Tel-Awiwu do Jerozolimy i możemy przypuszczać, że być może dyplomaci celowo opóźnili ten moment, ale on nastąpi. I jest tu pewna szansa dla polskiej polityki zagranicznej. Możemy wykonać taki sam gest zanim zrobi to Ameryka.
Niewiele osób wie, że pierwszy krok w stronę powstania państwa Izrael został uczyniony w Polsce. W roku 1884 kilkudziesięciu delegatów różnych organizacji żydowskich podczas Konferencji Katowickiej podjęło decyzję o założeniu nowych osad żydowskich Palestynie. Skoro historia nowoczesnego Izraela zaczęła się w Polsce, czemu by nie wykonać ruchu, który w niedalekiej przyszłości i tak wykonają Stany Zjednoczone i nie rozpocząć nowego rozdziału w jego historii?
– Uznanie, że stolicą Izraela jest Jerozolima i przeniesienie tam ambasady RP byłoby pięknym gestem nawiązującym symbolicznie do Konferencji Katowickiej. Nasza dyplomacja miałaby naprawdę czym się szczycić – ocenia Sadecki. – W sprawach związanych z wolnością Ameryka, podobnie jak w przypadku konstytucji, znów byłaby druga.
Echa zagranicznej podróży Donalda Trumpa będą jeszcze długo rozbrzmiewać w światowych mediach, jednak jej najważniejsze punkty związane z bezpieczeństwem całego świata i dialogiem kulturowym możemy ocenić już teraz. Z powyższej analizy wynika, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem wagi historycznej i to jak zostaną wykorzystane szanse, które się dzięki niemu pojawiły wkrótce ukształtuje naszą przyszłość na długie lata. Jak? Zależy od czujności naszych dyplomatów. Początek został zrobiony i warto przy tym zauważyć, że styl w jakim się to dokonało mocno przeczy wizerunkowi amerykańskiego prezydenta do jakiego dzięki propagandzie mogliśmy być przyzwyczajeni. Pozostaje czekać na kolejne niespodzianki.
Krzysztof Sadecki