Nie wstydźmy się…
- Hu hu ha, hu hu ha, nasza wiosna zła; szczypie w nosy, szczypie w uszy - można by zaśpiewać patrząc czy to za okno, czy tylko na zaokienny termometr. Poszła gdzieś sobie, porzuciła nas? Wcale nie zdziwiłbym się - bo choć uważamy ją za najpiękniejszą porę roku, czy okazujemy jej to? Jakże zresztą wielu innych uczuć nie ukazujemy. I to nie tylko wiośnie, latu, rodzicom, dziadkom, wreszcie ukochanym osobom. Czyżby współczesny świat zabił w nas czułość?
A może, co daj Boże, tylko zakryliśmy ją szczelnie przed światem, żeby nie mógł dostrzec w nas ciepłych i życzliwych ludzi. I wykorzystać tego w różnych głupich gierkach i podjazdach. Z prawdziwą czułością – swoją drogą nie wiem czemu współcześni się jej wstydzą – jest jak z prawdziwą miłością. A żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza – wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw (Jonathan Carroll „Poza ciszą”).
Mam już swoje lata i wiem, że nie warto czułości i wrażliwości ukrywać w głębokich piwnicach duszy. Nie warto też skąpić bliskim serdeczności, uśmiechu, dotyku, obecności. Nie warto obrzydliwych spraw i gier przenosić za próg domu. Bo tam trzeba podtrzymywać jakże wątły płomyk radości z tego, że ktoś jest obok. I trwać tak mimo nieuniknionych przecież burz a nawet tornad. W końcu któż nie chciałby kiedyś usłyszeć: To niewiarygodne, jak można czuć się szczęśliwą przez tyle lat, mimo tylu kłótni, tylu upierdliwości i tak naprawdę, kurwa, nie wiedzieć, czy to miłość czy nie (Gabriel García Márquez „Miłość w czasach zarazy”).