Nie jestem ekonomistą, ale … muszę podjąć trud rozróżnienia demagogii od rewolucyjnych zmian

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

dlon.gotowka.01.400x267Czy sobota 12 września może przejść do historii Polski jako dzień swoistej rewolucji ekonomii społecznej w naszym kraju? Czy propozycja PO to tylko wyborcza demagogia, czy może odejście od polityki ciepłej wody w kranie i niedokonywania istotnych zmian ekonomiczno-społecznych na rzecz wielkiej zmiany? Czy w kontekście lawinowych obietnic innych partii jest to kolejny "absurd", czy może cywilizowany sposób "rewolucji" dla milionów Polaków najmniej zarabiających, a chcących żyć tutaj i tutaj wychować swoje dzieci?

Szanowna Pani Premier….

Wsłuchując się w wypowiedzi Pani i innych przedstawicieli Platformy Obywatelskiej mam wrażenie, że potwierdza się stara zasada, że najlepszy pomysł może być zaprzepaszczony przez nieodpowiednie jego zaprezentowanie. I właśnie to zrobiła PO na konwencji programowej. Zamieszanie z jednolitą 10% stawką podatkową (wszyscy zapłacą 10% podatku bez konieczności odprowadzania składek ZUS i NFZ – czy tak???) i brak jasnego przekazu społecznego tego projektu to – obok braku wyliczeń skutków oraz pomysłu na pozyskanie niezbędnych środków – najważniejsze błędy komunikacyjne, które mogą skończyć się wyśmianiem pomysłu zasługującego na głęboką dyskusję społeczną.

Nie tylko wsłuchiwałem się w pomysł, przekaz medialny czy złośliwe i krytyczne komentarze opozycji, ale i zastanowiłem się głęboko, czym mógłby być ten pomysł. Czy ma on szanse dokonać rewolucji ekonomii społecznej w naszym kraju? I wydaje mi się, że chyba tak. Jestem przekonany, że od czasu reform Jerzego Buzka jest to pierwszy pomysł zasługujący na miano wielkiej reformy. Reformy, która w dużej mierze zmieni oblicze ekonomiczne Polski. Oczywiście, jeśli nie zostanie rozmieniona na drobne, albo nie trafi do kosza z przyczyn politycznych.

Rewolucja dla milionów Polaków

W Polsce mamy do czynienia z problemami społecznymi związanymi z niskimi dochodami dużej grupy obywateli (głównie osób młodych) – choćby kryzysem demograficznym, kwestiami mieszkaniowymi czy emigracją. Ludzie młodzi oraz osoby zarabiające najniższą krajową, lub nieznacznie powyżej, to grupy, do których należy natychmiast skierować wielkie projekty społeczne. Projekty nakierowane na ograniczenie emigracji, wsparcie dla młodych rodziców w wychowaniu dzieci, czy wsparcie budownictwa mieszkaniowego. Te potrzeby i problemy dostrzega każdy z nas. Jest wiele sposobów umożliwiających poprawienie sytuacji Polaków potrzebujących wsparcia: zasiłki, dotacje, ulgi, dopłaty, podnoszenie pensji minimalnej itd., ale czy przedstawiony właśnie pomysł nie jest najlepszy? Czy nie najlepszym rozwiązaniem będzie znaczące zwiększenie dochodów z pracy? Czy znaczące ograniczenie podatków dla tych osób (nawet o 60%) nie jest rewolucją, na którą czekaliśmy?

Nie 1150 a 2000 zł na rękę??? – Czyli nawet ponad 1000 zł miesięcznie dla najbiedniejszych rodzin

Młody człowiek zaczynający pracę lub osoby najniżej zarabiając nie dostaną na rękę 1150 zł, ale nawet 2000 zł i to bez zwiększania obciążeń dla pracodawców (rozumiem bowiem, że minimalne wynagrodzenie zostanie automatycznie zwiększone z 1850 zł do ok 2200 zł nowego brutto). Oczywiście podwyższenie zarobków podniesie samoocenę pracowników i zadowolenie z pracy, ograniczy chęć do emigracji, może nawet zlikwiduje chęć zatrudniania na tzw. umowy śmieciowe (wszak podatek od nich i tak będzie naliczany, a ZUS zapłaci państwo). Ograniczy to w wielu sytuacjach konieczność upokarzającego dla wielu osób proszenia o zasiłki czy jednorazowe wsparcie z pomocy społecznej. Młodym rodzicom da pewność, że w momencie urodzenia się dziecka zyskują dzięki „zejściu” do niższej skali podatkowej – wszak dochód ma być dzielony na wszystkich członków rodziny. Wsparcie, moim zdaniem, trafi tam, gdzie jest niezbędne.

Rewolucja dla pracodawców

Przedstawiony pomysł będzie również rewolucją dla przedsiębiorców, którzy po wielu latach obietnic po raz pierwszy będą mogli odczuć istotną ulgę w procedurach rozliczania się z państwem. Zlikwidowanie konieczności naliczania i rozliczania składek na ZUS i NFZ, prosty i jasny sposób naliczania podatku od wynagrodzeń – to olbrzymie ułatwienie i oszczędność w każdej firmie. Nie należy również zapominać, że pracownicy lepiej zarabiający to znaczący kapitał przedsiębiorstwa, a fakt zmniejszenia emigracji zarobkowej to dobry sygnał dla każdej firmy w Polsce, która już dzisiaj boryka się z problemami w rekrutacji pracowników.

Czy nas na to stać?

Oczywiście brak szczegółowych rozwiązań uniemożliwia precyzyjną odpowiedź na to pytanie. Spróbujmy jednak policzyć.

Zmniejszenie obciążeń dla 2 milionów rodzin (czyli około 5-6 mln naszych obywateli) o najniższych dochodach o 10 tys. zł rocznie kosztować będzie łącznie około 20 mld zł. Dla olbrzymiej większości Polaków średnio i dobrze zarabiających nowy system powinien być neutralny finansowo. Zapewne okaże się, że w przypadku najlepiej zarabiających obciążenia nieznacznie wzrosną, jednocześnie część ulg zostanie zlikwidowana oraz zostanie uszczelniony system poboru podatków (zmniejszając znacząco skalę tzw. umów śmieciowych, które pracodawcom po prostu nie będą się już opłacały). Dodatkowo projekt ten miałby wejść w roku 2017 lub, co bardziej wiarygodne, w 2018. Wszystko wskazuje na to, iż dzięki wzrostowi gospodarczemu również dochody państwa powinny w tym czasie istotnie wzrosnąć. Wygląda zatem na to, iż wyliczenia Ministerstwa Finansów, podające iż kosztować to będzie około 10 mld zł mogą być wiarygodne.

Czy zatem nas na to stać? Odpowiedź jest, moim zdaniem, prosta: nie tylko nas na to stać, ale wykonanie tego „rewolucyjnego” ruchu jest po prostu niezbędne dla podniesienia jakości życia Polaków i dalszego rozwoju gospodarki. Pozwolę sobie jedynie przypomnieć, że kilka lat temu, niejako ostatnim rzutem na taśmę przed wyborami, rząd dzisiejszej opozycji zmniejszył składki rentowe tracąc z budżetu ok 16 mld zł rocznie – nie zmieniając przy tym w sposób istotny sytuacji najmniej zamożnych Polaków, gdyż większość tej kwoty trafiła do ludzi średnio i dobrze zarabiających (również do mnie).

Kamień filozoficzny

Mam wrażenie, że faktycznie jest to pomysł na „kamień filozoficzny”, rozwiązujący istotną część problemów społecznych, narastających od wielu lat w Polsce. Problemów, które stają się powoli istotnym hamulcem rozwojowym, a w przyszłości mogą stać się ciężarem nie do udźwignięcia. Jest to swoiste połączenie liberalnego myślenia o konieczności rozwoju gospodarczego ze zrozumieniem znaczenia, jakie dla tego rozwoju ma społeczne poczucie sprawiedliwości w dzieleniu dorobku tego wzrostu. A jeśli jeszcze udałoby się nam większość tych dobrze i bardzo dobrze zarabiających przekonać do słuszności tego rozwiązania, to projekt zasługiwałby na miano Wielkiej Reformy.

Apeluję – nie zaprzepaśćcie tego pomysłu

Zdaję sobie sprawę z tego, że brak szczegółów, polityczna walka przedwyborcza czy nieumiejętność właściwego przedstawienia tego projektu społeczeństwu może doprowadzić do tego, że będzie on tylko epizodem w dyskusji społecznej i ekonomicznej w Polsce. Nie jestem ekonomistą, ale jako osoba od lat interesująca się tą problematyką i zajmująca się nią apeluję do wszystkich, od których zależy sukces tego projektu: nie wylejmy dziecka z kąpielą. Przeanalizujmy szczegółowo ten pomysł i, jeśli okaże się dobry, wprowadźmy go w życie – i to niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory.

 

Przeczytaj również: 

Nie jestem ekonomistą, ale… nadzieja jest mi również potrzebna nawet jeśli oznacza wiarę w polityków

Nie jestem ekonomistą, ale……. Dzieci też chciałem mieć!

Waldemar Wojna