Nie będzie wyprzedaży sreber rodowych z powodu koronawirusa
Królem koronowanym przez wirusa jest gotówka. Kto ma co opchnąć, ten opycha, byle mieć teraz przy sobie dolary, euro, funty, czy jeny. W jakimś celu, albo na wszelki wypadek.
Kilka przykładów giełdowych z ostatnich 6 miesięcy, wg klucza o którym za chwilę, w układzie – najpierw dzień i cena maksymalna, a potem cena z 21 kwietnia.
Spadki na giełdach okazją do zakupów?
Hiszpański Inditex najwięcej kosztował 19 lutego – 32,08 euro za akcję, a 21 kwietnia cena wynosiła 24,71 euro, czyli jest z nim nie najgorzej. Bank Santander na NYSE: 2 stycznia – 4,32 dol. i teraz 2,07 dol.
Włoski bank Unicredit – 11 lutego 14,17 dol. i 6,77 euro. Ceny obu banków spadły zatem ponad dwukrotnie.
Potaniał też francuski gigant farmaceutyczny Sanofi, z 51,66 dol. 6 lutego do 48,28 dol., a więc nie tak mocno, ale wytwarza przecież leki.
Lepsza nacjonalizacja niż Chińczyk, właściciel?
W obawie przed konsekwencjami politycznymi, bo ekonomiczne byłyby żadne, przynajmniej w średnim okresie, rządy zaczęły grzmieć, że nie oddadzą obcym, a już zwłaszcza Chińczykom lub Amerykanom, „rodowych sreber” korporacyjnych za bezcen, tak jak marszałek Rydz oddać nie miał w roku pamiętnym 1939 ani jednego guzika.
Prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział, że prędzej je znacjonalizuje niż pozwoli na tani wykup francuskich spółek.
Premier Hiszpanii Pedro Sanchez wydał ze swym rządem dekret zabraniający inwestorom spoza UE i EFTA przejmowania kontroli i zakupu ponad 10 proc. akcji firm hiszpańskich.
We Włoszech najwięcej boją się przejęcia przez obcych kontroli nad tamtejszymi głównymi bankami i towarzystwami ubezpieczeniowymi. W tle tych obaw jest gigantyczny dług rządowy w wysokości 2 400 mld euro (5 razy większy od polskiego PKB), więc polityków dręczy wizja, że po przejęciu miejscowych banków przez obcych, może nie być nikogo chętnego do patriotycznego refinansowania tego długu.
Wielkich przejęć teraz jednak nie będzie, a politycy zadęli w rogi na niby-trwogę, bo na innych polach wiodło im się źle lub fatalnie. Taka zmyłka, żeby usunąć choć na chwilę z czołówek koronawirusa i oskarżenia dotyczące ochrony zdrowia.
W depeszy z poniedziałku 20 kwietnia agencja Reuters podaje, że wg firmy Refinitiv poprzedni tydzień był pierwszym w świecie od września 2004 r. bez fuzji lub przejęć (M&A) wartych więcej niż 1 mld dolarów.
Od początku roku transakcje tego rodzaju miały wartość 726, 6 mld dol., co oznacza spadek o 1/3 w porównaniu z tym samym okresem 2019. O jedną piątą zmniejszyła się też ich liczba.
Bessę wymusiły banki?
Przede wszystkim, po pierwszych szokach gracze zażyli relanium i wrócili na parkiety. Np. indeks S&P 500 sturlał się najpierw z półrocznego szczytu wynoszącego 19 lutego 3 386 do dołu na głębokości 2 237 w dniu 23 marca, ale do 17 kwietnia wspiął się dość szybko na poziom 2874, czyli odrobił ponad 600 punktów.
Są tego wiarygodne wyjaśnienia. Całe mnóstwo inwestorów giełdowych finansuje swoje zakupy giełdowe pożyczkami. Gdy zaczęła się panika, banki zaczęły żądać spłaty, a więc zaczął się bieg po gotówkę.
Część inwestycji trzeba było zamknąć, czyli sprzedać akcje nawet z wielką stratą. Kiedy wymuszone sprzedaże zaspokoiły popyt na gotówkę i ustąpiły obawy przed apokalipsą finansową, ceny na giełdach odbiły.
Pandemia jest faktem, ofiar jest bardzo dużo, ale panopticum nie będzie. To przekonanie uspokaja kręgi finansowo-gospodarcze z najważniejszych centrów światowych. W Hong Kongu pracuje się już w niemal takim trybie jak przed kryzysem z powodu Covid-19.
Rządy muszą łagodzić rygory podatkowe, żeby nie zadusić przedsiębiorstw dreptających w przymusowym postoju. Bankructwa będą nieuniknione, ale wszyscy liczą, że znakomita część firm wytrwa i żwawo lub dość szybko się podniesie. Na załamywanie rąk nad długofalowymi konsekwencjami operacji „lockdown” czas przyjdzie później.
Będzie V
Wielu graczy giełdowych wierzy, że rynek odbije się szybko i mocno, a odbicie będzie miało kształt litery V.
Jeśli wyłączyć szczególny przypadek banków i w ogóle sektora finansowego, kolosy zaliczane do w poszczególnych krajach do sreber rodowych mają najczęściej bardzo mocne fundamenty bilansowe i nie zachwieją nimi nawet silne wiatry.
Ponadto, przejęcia znaczących firm zagranicznych to wielkie operacje biznesowo-finansowe i prawne. Jeśli sądzić, że wielkiej katastrofy gospodarczej w skali globalnej jednak nie będzie, to furtka za którą są niskie jeszcze teraz ceny zatrzasnąć się może tuż przed nosami chętnych.
Tak jak poprzednim razem ponad 10 lat temu, rządy potęg pospołu z ich bankami centralnymi „drukują” nowe pieniądze w ramach tzw. luzowania ilościowego (Quantitative Easing). Wielka część tych pieniędzy trafi w końcu do wielkich funduszów finansowych, a te zaczną wprawdzie kupować, ale nie przejmować, bo kupują wg algorytmów, a nie w myśl kalkulacji polityczno-mocarstwowych.
Summa summarum, dziś nie mamy do czynienia z kryzysem finansowym i jego niszczącymi skutkami. Zagrożenia mają zupełnie różne źródła, więc dziać się będzie, ale raczej niezgodnie ze zwykłą normą.
…polska wieś spokojna
Polski obawy o wrogie działania kapitału zagranicznego również nie dotyczą. Także dlatego, że u nas obłowić się nie ma na czym.
Banków rząd nie odda za żadną cenę, bo ich „repolonizacja” to jeden z głównych programu obecnych władz. Poza nimi są jedynie dwie firmy warte przelotnego choćby rzutu okiem: KGHM i Orlen.
Nawet gdyby jednak znaleźli się na nie chętni, to szybko odstąpią od zamiaru, prawdopodobnie ze szkodą dla nich obu i Polaków.
Obcy nie obejmą nad nimi kontroli z powodu uprzywilejowania akcji Skarbu Państwa. A poza tym, kto będzie ładował miliardy w kraju, w którym rząd chce sterować sądami służącymi do niestronniczego rozsądzania zwaśnionych w biznesie?
I tyle wróżenia z fusów na dzisiaj.