Ne zaplati…

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

- Portugalczyku, jak nóż bezlitosny! - żaliło się swego czasu w Kabarecie Starszych Panów słowiańskie dziewczę. Przybysz z dalekich stron faktycznie wykazał się cynizmem do kwadratu, gdy po upojnej nocy odpalił bez żenady, iż "ne zaplati". Niestety, wszystko wskazuje na to, że stwierdzenie to na dłużej zagości nad Wisłą - jednak tym razem wypowiadane nie przez cudzoziemca, nie w kabarecie i w ogóle nikomu nie będzie do śmiechu. Po długich latach Sejm uchwalił wreszcie - długo oczekiwaną - nowelizację przepisów, regulujących zasady tzw. upadłości konsumenckiej.

O tym, że poprzednia ustawa była – delikatnie mówiąc – prawnym bublem, nie ma co wspominać; rozwiązaniem mają być obecnie uchwalone przepisy, które zapewne lada dzień opuszczą Kancelarię Prezydenta z podpisem głowy państwa. Media nie omieszkały odnotować tego faktu, kancelarie adwokackie już zawczasu przygotowują się na obsługę upadłych konsumentów – i mogłoby się wydawać, że wszystko dąży do szczęśliwego rozwiązania. Bynajmniej.

Obserwując zarówno poziom debaty nad upadłością konsumencką, jak również jej wymierne efekty w postaci ustawowych zapisów, nietrudno dostrzec pewną prawidłowość: bankructwo – a w konsekwencji umorzenie części długów – zaczyna być traktowane jako prawo, przysługujące każdemu – lub prawie każdemu – obywatelowi. Ot, zrobiłem głupstwo, zadłużyłem się po uszy, ale nic to! Niczym w grze komputerowej, mam jeszcze jedno (a w zamyśle ustawodawcy nawet więcej niż jedno) kredytowe życie. Bo jak inaczej zinterpretować zapis, zgodnie z którym prawo do upadłości nie przysługuje jedynie w przypadku działania celowego lub „rażącego niedbalstwa”? Co to jest owo „rażące niedbalstwo”, kto je zdefiniuje, gdzie będzie przebiegać owa cienka czerwona linia? I co najważniejsze – dlaczego inne formy niedbalstwa mają dawać określonym jednostkom przywilej odmowy wywiązania się z części – a w przypadkach określonych w ustawie również całości – zobowiązań o charakterze umownym? Dlaczego wierzyciel – bank, sprzedawca czy nawet przysłowiowy Kowalski, który w porywie dobrego uczynku pożyczył sąsiadowi pieniądze – ma ponosić koszty funkcjonowania w społeczeństwie osób niedojrzałych i nieodpowiedzialnych? Na te pytania nie powinno się zwlekać z odpowiedzią. Wbrew bowiem lansowanej przez różnorakie środowiska tezie o bezwzględności instytucji kredytowych, windykatorów, komorników i innych sądów z Lublina – w tym kraju to wierzyciel miał pod górkę i bez upadłości konsumenckiej.

Wiele wskazuje na to, że po wejściu w życie ustawy może być jeszcze gorzej. I nie chodzi tu wyłącznie o skuteczność postępowań upadłościowych, procent odzyskanych zobowiązań czy podpisanych porozumień. Idzie o walor edukacyjny, przesłanie płynące z ustawy – które powinno być wyraźne i jednoznaczne:

  • Po pierwsze – długi trzeba spłacać,
  • Po drugie – długi trzeba spłacać,
  • Po trzecie – długi trzeba spłacać,
  • Po czwarte wreszcie – jeśli, RESPEKTUJĄC POWYŻSZĄ ZASADĘ, w wyniku niekorzystnego zbiegu wydarzeń znalazłeś się w sytuacji bez wyjścia – ustawodawca przewidział dla ciebie „hamulec bezpieczeństwa” w postaci upadłości konsumenckiej.

Co zaproponowali reprezentanci narodu? Niestety, projekt ustawy bliższy jest obiegowej wizji kota, który to ponoć ma aż dziewięć żyć. Nie dość, że nowe prawo przewiduje możliwość zbankrutowania raz na dziesięć lat – to jeszcze otwiera furtkę umożliwiającą uzyskanie korzystnej decyzji sądu wcześniej, jeśli „przeprowadzenie postępowania jest uzasadnione względami słuszności lub względami humanitarnymi„. Zabrakło przepisu nakazującego przeprowadzenie w stosunku do wnioskodawcy badań psychiatrycznych – tylko bowiem w takim przypadku można by usprawiedliwić tendencję do tak częstego pchania swojej szyi w kredytową pętlę, i to pomimo wcześniejszych, przykrych doświadczeń. Oczywiście, można wyobrazić sobie sytuację, w której – w krótkim czasie po oddłużeniu – dotychczasowy bankrut utraci cały swój majątek w wyniku choćby pożaru, powodzi czy zamachu terrorystycznego. I takiemu pechowcowi trudno nie okazać zrozumienia – tyle tylko, że wszystkie wyżej wymienione przypadki można określić  w sposób jednoznaczny, bez wprowadzania definicji, pod które można podciągnąć absolutnie wszystko. Znając litość i zrozumienie naszych rodaków w stosunku choćby do nadużywania napojów wyskokowych można łatwo przewidzieć, iż na jednego powodzianina przypadnie dziesięciu, a może i stu pijaczków najróżniejszego sortu, których niespłacone rachunki lub czynsz należy – a jakże by inaczej – w imię zasady słuszności umorzyć, kierując się względami humanitarnymi.

Zwrot „przeprowadzenie postępowania jest uzasadnione względami słuszności lub względami humanitarnymi” pojawia się zresztą w nowelizacji co chwila – czasami kreując sytuacje, które w sposób rażący wspomnianą zasadę słuszności łamią. I tak z dobrodziejstwa upadłości konsumenckiej będą mogły skorzystać m.in. osoby, które dokonały czynności prawnych z ewidentnym pokrzywdzeniem wierzycieli a nawet ewidentni oszuści – zgodnie z ustawą prawo do upadłości będzie przysługiwać również, jeżeli dane podane przez dłużnika we wniosku są niezgodne z prawdą lub niezupełne – i to nawet w przypadku bardzo istotnych rozbieżności (czytaj: oszustwa i poświadczenia nieprawdy). Również osoba, która w ordynarny sposób ukrywa część majątku przed syndykiem, nie zostanie natychmiast pozbawiona prawa do ogłoszenia upadłości – choć powinno się to wydawać równie pewne jak śmierć i podatki. Warunek jest jeden – „zasada słuszności lub względy humanitarne”. Hola, hola – jaka zasada słuszności? Od kiedy pewnie mędrzec przytaszczył z góry Synaj ciężkie kamienne tablice, niezmiennie obowiązuje w tej materii jedna, jedyna zasada słuszności – zapisana w siódmym przykazaniu. Również podnoszenie względów humanitarnych w przypadku osób, które w cyniczny sposób wyłudzają świadczenia – i nie zaprzestają karygodnych działań nawet w toku postępowania sądowego – jawi się równie wiarygodnie, jak deklaracje o „konwojach pomocy humanitarnej” ze strony Rosji.

Jaki z tego wniosek dla przeciętnego Kowalskiego? „Zaciąganie kredytów jeszcze nigdy nie było aż tak bezstresowe” – to pierwsze, co ciśnie się na usta. Tymczasem dokonywaniu zakupów – tych małych i tych ogromnych – z odroczonym terminem płatności zawsze powinien towarzyszyć pewien rodzaj niepokoju. Nie chodzi oczywiście o to, by prewencyjnie bać się banków i nie korzystać z kredytów; chodzi raczej o lęk podobny do tego, który myśl chrześcijańska określiła mianem „bojaźni Bożej”. Boga oczywiście obawiać się nie należy – niemniej zwracając się do Stwórcy należy podchodzić z respektem i świadomością powagi sytuacji. Podobnie w przypadku kredytu – którego źródłosłów notabene pochodzi od łacińskiego określenia wiary. Quidquid agis, prudenter agas et respice finem (cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca) – tę maksymę Owidiusza powinni powtarzać sobie klienci wypełniając wnioski kredytowe. Niestety, dzisiaj w modzie jest Horacy ze swoim carpe diem – co widać co chwila. Nowy samochód, kino domowe, wyjazd na Terneryfę? Stać nas na to? Oczywiście – wszak „Polak z groszem się nie liczy, jakby nie miał, by pożyczył„. A że później nie ma z czego spłacać? No to co z tego? Ne zaplati! Najwyżej się ogłosi bankructwo.

To nie są żadne żarty ni ploty, nastał wiek złoty. Dla hołoty” – napisał ongiś niezapomniany Ludwik Jerzy Kern. Oby słowa wielkiego poety nie stały się oceną skutków regulacji ex post w odniesieniu do nowych zasad ogłaszania upadłości…

Karol Jerzy Mórawski