Na lokatach realnie nie traciliśmy aż tyle od co najmniej 26 lat
Stosownymi danymi za wcześniejsze lata niestety nie dysponujemy.
Spójrzmy jednak na szczegóły. Jeśli w październiku 2021 roku chcieliśmy założyć przeciętną roczną lokatę, to banki oferowały nam oprocentowanie na poziomie zaledwie 0,24% (dane NBP na temat lokat o okresie zapadalności przekraczającym 6 miesięcy do roku włącznie). Mimo tego Polacy zakładali takie depozyty i wpłacili na nie prawie 400 milionów złotych – wynika z danych banku centralnego.
Ponad 15% straty na lokacie
Dziś rodacy ci odbierają z banków pieniądze, za które mogą kupić znacznie mniej niż rok temu. Winne są tu nie tylko skromne oprocentowanie depozytów, ale przede wszystkim inflacja. Wstępny odczyt inflacji (za październik) sugeruje, że ceny dóbr i usług kupowanych przez Polaków wzrosły w ciągu roku przeciętnie aż o 17,9%. Dla porównania lokaty zakładane dokładnie rok wcześniej były oprocentowane na trochę ponad 0,2%. To znaczy, że w okresie trwania takich depozytów ceny w sklepach rosły prawie 75 razy szybciej niż banki dopisywały odsetki do oszczędności. Efekt tego jest taki, że jeśli w październiku 2021 roku powierzyliśmy bankowi 10 tysięcy złotych na rok, to po wyjęciu tych pieniędzy z banku mogliśmy za nie kupić tylko tyle rzeczy, co za niecałe 8500 złotych w dniu zakładania depozytu. Realna strata z rocznej inwestycji wyniesie w tym wypadku trochę ponad 1500 złotych. Tak złego wyniku nie notowaliśmy od co najmniej końcówki 1996 roku, czyli od kiedy dostępne są odpowiednie dane.
Maleje skłonność banków do podnoszenia oprocentowania
Jest szansa, że osoby, które zakładają lokaty dziś będą w lepszej sytuacji niż te, którym depozyty właśnie się kończą. Wrześniowe dane NBP sugerują bowiem, że przeciętne oprocentowanie lokaty wzrosło do około 5,4%, a w przypadku depozytów rocznych nawet 6,25%. Najlepsze promocyjne depozyty bankowe pozwalają po spełnieniu dodatkowych wymagań zarobić nawet 7-8% w skali roku. Jeśli więc zgodnie z przewidywaniami inflacja będzie w 2023 roku wytracała swój impet, to realne straty na lokatach zakładanych np. dziś będą już mniejsze niż te notowane w przypadku obecnie kończących się depozytów. Niestety z dostępnych obecnie danych i prognoz (przy założeniu utrzymania tarczy antyinflacyjnej do końca 2023 roku) wyłania się mało optymistyczna prognoza dla oszczędzających. Wszystko wskazuje bowiem na to, że przeciętne roczne lokaty zakładane w latach 2022-23 nie pozwolą uchronić siły nabywczej kapitału przed inflacją.
Wiele wskazuje też na to, że banki przestają aż tak walczyć o względy oszczędzających. Po części wynika to z faktu, że banki sprzedają mniej kredytów, a więc potrzebują też mniej depozytów na finansowanie akcji kredytowej. Do tego banki ponoszą dodatkowe koszty (np. darmowych wakacji kredytowych, składek na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców oraz System Ochrony Banków Komercyjnych, sporów z klientami czy na przykład te wynikające z pogarszania się jakości portfeli niektórych kredytów). Jest to o tyle ważne, że uderza to w kapitały banków, tworzy dla nich nowe obszary ryzyka i może skłaniać do podnoszenia opłat bankowych i oprocentowania nowo udzielanych kredytów, ale też do oszczędniejszego gospodarowania w kwestii oprocentowania depozytów właśnie. Bardzo ważne w tym kontekście jest jednak to co zrobi Rada Polityki Pieniężnej. Od poziomu stóp procentowych zależy przecież oprocentowanie lokat. Jeśli stopy procentowe znacznie już nie wzrosną, to i banki stracą kolejny powód, dla którego w ostatnich miesiącach podnosiły oprocentowanie lokat i rachunków oszczędnościowych.
Odczuwalna inflacja jest wyższa
Trzeba przy tym mieć świadomość, że GUS, aby wyliczyć o ile wzrosły ceny (inflacja), zbiera informacje na temat cen około 1500 różnych dóbr i usług konsumpcyjnych. W tej grupie są zarówno rzeczy, które kupujemy częściej (np. mleko, masło, pieczywo), jak i takie, które kupujemy raz na kilka miesięcy lub kilka lat (AGD, elektronika, samochody). Dziś z tego wynikać morze fakt, że w ostatnim czasie duża część z nas może odczuwać wzrost cen bardziej dotkliwie niż wynika z wyliczeń prezentowanych przez GUS. Jeśli bowiem spojrzymy na dobra i usługi, które w ostatnim czasie drożały najmocniej (o od 30% do ponad 170%) – to w zestawieniu opublikowanym przez GUS za wrzesień znajdziemy opał, cukier, tłuszcze roślinne, mąkę, mięso drobiowe, gaz, masło, olej napędowy, mięso wołowe, mleko czy pieczywo. Dominują tu towary, które kupujemy często (no może z wyłączeniem opału). Za to w gronie towarów i usług, które w ostatnim roku zdrożały o co najwyżej kilka procent, albo nawet staniały mamy sprzęt elektroniczny, opłaty za wodę, usługi telekomunikacyjne, wyroby tytoniowe i farmaceutyczne, ale też usługi finansowe, gazety, czasopisma, odzież, obuwie, sprzęt terapeutyczny, AGD, samochody czy usługi związane z kulturą. Mamy w tym gronie więcej towarów i usług, których nie musimy kupować codziennie.
Czytaj także: Największe wzrosty oprocentowania depozytów już za nami?
Do tego dochodzi fakt, że GUS liczy inflację dla przeciętnego konsumenta. Chodzi o to, że urząd najpierw zbiera dane na temat faktycznych wydatków bardzo wielu gospodarstw domowych, a potem wylicza jak dużo statystyczny Kowalski spożywa np. mąki, mięsa, warzyw, jaj, masła, olejów, leków, ale też jaki odsetek osób korzysta z najmu mieszkań, czy jak często korzystamy z transportu publicznego, usług stomatologicznych czy fryzjerskich albo jak często kupujemy lodówki, pralki czy samochody. W ten sposób tworzy się obraz wydatków przeciętnego Kowalskiego i jego koszyk dóbr i usług. W uproszczeniu znając cenę tego koszyka sprzed miesiąca i sprawdzając, ile za taki sam koszyk należałoby zapłacić dziś, dowiemy się z jaką inflacją mamy do czynienia.
Jasnym jest, że każdy z nas wydaje swoje pieniądze na inne rzeczy. Zależy to od diety, stylu życia, upodobań, statusu majątkowego, stanu zdrowia i szeregu innych uwarunkowań. Nie dziwne więc, że każdy z nas inaczej odczuwa inflację. Jeśli więc ktoś ostatnio kupował opał, który wg GUS jest 2-3 razy droższy niż przed rokiem, cukier (dwa razy droższy) i regularnie chodzi do sklepu po mięso, masło, mąkę czy pieczywo (droższe o ponad 30% r/r), to może odczuwać inflację na poziomie co najmniej dwukrotnie wyższym niż ta, o której mówią oficjalne dane GUS.