Może wspomną o konkretach…
Wreszcie się zaczęło. Już nie trzeba będzie kryć się za słowami "kampania informacyjna", teraz śmiało będzie można mówić: kampania wyborcza. A, jak solennie obiecali przedstawiciele wszystkich partii tuż po ogłoszeniu przez prezydenta Bronisława Komorowskiego terminu wyborów, ma być ona merytoryczna.
Niestety nie określili na czym owa merytoryczność ma polegać, ufać wszakże należy, że choć trochę w jej trakcie usłyszymy o pomysłach na gospodarkę, na sprawy socjalne itd., itp. Ostatnio bowiem o niczym innym – przynajmniej ze strony największej partii opozycyjnej – nie słyszeliśmy, jak o katastrofie smoleńskiej i winnych jej osobach. Już się nawet obawiałem, że nie daj Boże, opuścili to ugrupowanie ludzie za gospodarkę odpowiadający, lub jakikolwiek pojęcie o niej mający. W najbliższym czasie to się zresztą okaże.
Bo ostatnio jeden tylko temat był wałkowany. I to w taki sposób, że można by za Leszkiem Kołakowskim powtórzyć: Dobrze wyszkolony sceptyk mógłby zobaczyć na własne oczy wszystkie cuda opisane z Złotej legendzie Jakuba de Voragine i z kamiennym spokojem obstawać przy swym niedowiarstwie. A kolejnego dnia, kolejne wywody usłyszawszy dodać: Wrogowie są nieraz tak potrzebni, że życie bez nich wydaje się nie do pomyślenia, są pożądanym warunkiem trwania.
Zaiste jakże prawdziwe są słowa Wielkiego Filozofa: Trzy są rodzaje operacji diabelskich na człowieku: kuszenie, obsesja i opętanie; z pierwszym demon na wszystkich ludzi nastaje, drugą tylko w niektórych godzi, trzecia wreszcie rzadko mu się udaje, ale też męka to i groza straszliwa (…).
Tocząca się ostatnio walka na słowa, przyczyny i winy, choć w Polsce wolnej rozgrywana, pełna była argumentów z czasów ustroju słusznie minionego. Choć społeczeństwo z grubsza sobie z sowietyzacją i jej owocami poradziło, politycy jakoś dziwnie przywiązali się do niej, niczym chłop do swojej roli. Bo przypatrzywszy się ich zachowaniom i posłuchawszy ich słów, nie sposób nie zgodzić się z kolejnym stwierdzeniem Profesora: Sowietyzm buduje się jako właśnie taka sytuacja, w której wszyscy wiedzą, że nic nie jest i nic nie może być „naprawdę” w mowie publicznej, że wszystkie słowa utraciły pierwotny swój sens i że dziwić się temu nie należy, że można karalucha nazwać słowikiem, a pietruszkę nazwać symfonią, wówczas zaś zgrozę i osłupienie budzi odkrywca, który karalucha karaluchem nazwie, a pietruszkę pietruszką. Tam właśnie sowietyzacja zbiera żniwo, gdzie za wyczyn umysłowy i moralny albo za ekstrawagancję szaleńczą uchodzi publiczne użycie słów w ich zwykłym znaczeniu (…) Jeśli życie prawdziwe wyczerpuje się w powszedniej krzątaninie i powszedniej udręce, a rytualny frazes pozbawiony semantycznej wartości unieruchamia i zastępuje myśl wszelką i jeśli nikt się już temu nie dziwi, sowietyzacja jest spełniona.
I to byłoby na tyle, jak mawiał inny, też już niestety nieżyjący klasyk, profesor mniemanologii stosowanej.