Matematyka dla zaawansowanych inwestorów cz. 2.
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku poznawaliśmy od podstaw zasady rynku kapitałowego i kiedy przekonaliśmy się już, że nie zawsze i nie wszystko na Giełdzie Papierów Wartościowych będzie rosło, pojawiło się zapotrzebowanie na wiedzę o zasadach rządzących rynkiem kapitałowym. Książki na ten temat były rozchwytywane. Ale niewielu potrafiło wówczas przebrnąć dalej niż przez wstęp, pełen optymistycznych wizji szybko bogacącego się społeczeństwa.
Kiedy notowania jakiejś spółki niespodziewanie rosły lub spadały, zazwyczaj po ogłoszeniu ważnych raportów lub informacji, wielu moich znajomych z westchnieniem wyrażało swoje nadzieje: „Gdybym to ja wiedział o tym dzień wcześniej to…”. Możemy domyślać się, że dysponując taką informacją dokonaliby jakiejś istotnej zmiany w zainwestowanych na Giełdzie kapitałach, zapewniając sobie miejsce w rankingu najbogatszych Polaków. Obserwacje te potwierdzają powszechne przekonanie, że najbardziej atrakcyjne jest wejście w posiadanie informacji o przyszłym wydarzeniu, ale bez współdzielenia jej z większą ilością osób. Dyskretne i na małą skalę wykorzystanie takiej poufnej informacji zapewnia „schwytanie” okazji rynkowej. Pozostaje nam tylko rozwiązać dwa problemy. Po pierwsze – jak znaleźć się w takiej małej grupie „dobrze poinformowanych” przy dużej liczbie chętnych? A po drugie – z jakich źródeł czerpać informacje, które mają istotny i możliwy do przewidzenia wpływ na rynek? Warto zadbać także o dodatkowe informacje, które pozwolą w możliwie pewny sposób przewidzieć kierunek mających nastąpić zmian. Sensacyjna informacja o romansie Prezesa dużej korporacji i zapowiedzianym przez jego zrozpaczoną żonę rozwodzie może spowodować zarówno wzrost notowań akcji, jak również ich spadek. Słusznie ktoś powie: „Bo to zależy…”. Na przykład od ilości akcji będących w posiadaniu małżonki i stopnia przewidywalności jej zachowania w nowej sytuacji życiowej. Ten tabloidowy przykład podaję dla ukazania jak różnorodna może być reakcja rynku na sensacyjną wiadomość.
[czarne i białe kule]
Rachunek prawdopodobieństwa powstał w XVII wieku w wyniku analizy i prób rozwiązania problemów pojawiających się w grach hazardowych. Zaobserwowano w nich pewne paradoksy, o wyjaśnienie których poproszono znanych matematyków. Ale nie wszystkie dalsze poszukiwania badaczy ukierunkowane były na zwiększanie szans wygranej. Miało to istotne konsekwencje. Szybko rozszerzały się nowe pola praktycznego wykorzystania rachunku prawdopodobieństwa, co spowodowało jego dynamiczny rozwój w XVIII i XIX wieku. Starano się w różnych dziedzinach zmniejszać niepewność co do zaistnienia zdarzeń niepożądanych i aktywnie poszukiwano środków zaradczych. Poszukiwania te podyktowane były przezornością.
Co do przewidywalności rynku sztuki, to mam dla wszystkich czytelników złą wiadomość. Ze względu na wielość czynników i zmienność „sezonową” ich oddziaływania na wycenę poszczególnych artystów, rynek sztuki jest co do zasady nieprzewidywalny. Przyczyny są dość fundamentalne. Przestrzeń możliwych i wpływających na cenę dzieł sztuki zdarzeń nie jest przestrzenią zdarzeń rozłącznych. Posługując się szkolnym aparatem pojęć, to tak jakby w prostym losowaniu z urny czarnych i białych kul, całkowicie utracilibyśmy możliwość rozpoznawania ich kolorów. Co z tego, że znamy zawartość urny, kiedy nie potrafimy rozpoznać koloru wylosowanej kuli? Do tego jeszcze nie możemy także wykorzystać prawdopodobieństwa warunkowego. Co to konkretnie oznacza? Istotne czynniki, które mają często nieprzewidywalny wpływ na wycenę dzieła sztuki mogą w konkretnym przypadku występować jednocześnie. Co gorsza, związki pomiędzy tymi czynnikami nie są ani logiczne ani zgodne ze zdrowym rozsądkiem.
Matilda Battersby w artykule w INDEPENDENT z 11.05.2015 pt.: The shady world of art auctions: How can a Picasso truly be worth $179 million when the art market is so murky? opisała wspomniany brak logiki i zdrowego rozsądku w sposób następujący:
„If today’s artists like Hirst expect to sell their work for millions – in contrast to van Gogh whose paintings might now fetch millions but who didn’t sell one in his lifetime — what on earth will they be worth in a hundred years’ time?”1
To bardzo kategoryczne stwierdzenie, ale warte uwagi. Nasz polski rynek sztuki jest jeszcze mały i na początkowym etapie rozwoju. Nie oznacza to jednak, że nie jest pozbawiony patologii rynku światowego. Nasi artyści i specjaliści tego rynku mają światowe kontakty i uczą się bardzo szybko. Szkoda tylko, że nie potrafią wykorzystać w tej nauce cudzych błędów.
Agnieszka Skowron w eseju pt.: „Skąd się bierze cena dzieła sztuki?” (publikacja z 6 listopada 2014 roku na portalu Rynek i Sztuka) wyjaśnia: „Obowiązkiem galerii i wszelkiego rodzaju managerów artystycznych jest stopniowe podwyższanie wartości dzieła sztuki, poprzez aktywne reprezentowanie artysty. To oni inicjują zawiązywanie kolejnych relacji z kolekcjonerami i potrafią nadać kierunek karierze artysty. Odbywa się to poprzez prezentację prac artysty na wystawach i targach sztuki, kierowanie oferty do klientów specjalnych (np. firm i instytucji), kierowanie komunikatów dot. artysty do mediów oraz angażowanie go w różnego rodzaju projekty artystyczne.”
To wydaje się logiczne i przewidywalne. Taki sposób promocji i budowy marki artysty jest zgodny z ogólnymi prawami rynku. Dalej autorka rozwija swoją myśl:
„Z czasem nazwisko artysty staje się marką jego sztuki, z którą pragnie się identyfikować publiczność, lub (jeśli źle kierowana) całkowicie od niej uciec. Działania te są stosunkowo łatwe do wychwycenia i powszechnie stosowane w krajach wysoko rozwiniętych. Ich skuteczność jest zazwyczaj bardzo wysoka, przez co prace początkujących nawet artystów trafiają do renomowanych kolekcji na całym świecie. Dla kupców jest to oczywisty sygnał, że artyście warto poświęcić więcej uwagi.”
Zwracam uwagę na dwubiegunowość rezultatów tych zabiegów. A zatem jeżeli zarządzający karierą artysty manager popełni błąd lub będzie chciał wyraźnie zróżnicować ofertę, to rezultaty mogą być dla artysty katastrofalne. Takie przypadki mają miejsce i dowodzą, że na rynek sztuki ma wpływ o wiele więcej czynników niż tylko śmierć, długi i rozwody.2 Na naszym rynku sztuki coraz większego znaczenia nabiera tzw. czynnik „X”, który najłatwiej dostrzec w przypadku aukcji dzieł należących do gwiazd filmowych lub autorstwa twórców popularnych wśród celebrytów. Jego znaczenie doceniają w wielu znanych domach aukcyjnych.3
Nie znamy wzoru, który byłby pomocny w przynajmniej szacunkowym obliczeniu prawdopodobieństwa wzrostu cen na dzieła konkretnego artysty. Ale nie jesteśmy zupełnie bezradni. Jeżeli znamy czynniki, które wpływają na zmiany cen rynkowych to – koncentrując się jedynie na tych o bardziej przewidywalnym wpływie – możemy poprzez swoje działania oddziaływać na rynek. Niektóre z tych działań wyliczyła już cytowana powyżej A. Skowron. Działania te, a szczególnie kiedy są skoordynowane, pozwalają nie tylko zwiększyć prawdopodobieństwo wzrostu cen, ale przede wszystkim ich utrzymania w dłuższym przedziale czasu. W tym przejawia się wspomniana już kilkakrotnie przezorność. Odpowiedzialny pośrednik na rynku sztuki powinien zadbać o trwałe fundamenty swojej profesji, jakim jest przede wszystkim zaufanie klientów. Nie zapominajmy, że zaufanie to potrzebne jest ze strony zarówno artystów jak i kupujących, a szczególnie kolekcjonerów. Zaufanie budowane jest przez lata i dlatego umiejętność antycypowania wpływu dzisiejszych poczynań na przyszłą pozycję artysty jest tak cenna. Obserwacje przekazywane z pokolenia na pokolenie i umiejętność wyciągania wniosków z fragmentarycznych, często rozproszonych informacji pozwalają wybitnym specjalistom osiągać sukcesy w zawodzie marszanda. Nie bez znaczenia jest także szeroka wiedza oraz umiejętność patrzenia.
Inwestycje na rynku sztuki to inwestycje długoterminowe. Trafność ich ocenić mogą dopiero kolejne pokolenia. Dlatego dokonywać ich powinniśmy z myślą o naszych wnukach, a nawet prawnukach. Nie decyduje o tym wspomniana już znaczna nieprzewidywalność rynku i recepcji dzieł wśród kolejnych generacji odbiorców. To nieprzewidywalny co do swojego wpływu czynnik „X” może w krótkim okresie czasu wydobyć z otchłani zapomnienia czyjeś dzieła lub pogrzebać modny przed chwilą kierunek lub styl. Większość z nas nie ma na te zjawiska wpływu, co nie oznacza, że wszyscy. Może dlatego rynek sztuki jest tak ciekawy. Starajmy się dostrzegać w nim to co piękne. Wielokrotnie widziałem jak możliwość wypożyczenia na publiczną wystawę dzieła z własnej kolekcji stanowiła powód dumy i szczerego wzruszenia kolekcjonera lub jego spadkobierców. To największy zysk z mądrej i udanej inwestycji w sztukę, niemożliwy do przeliczenia na pieniądze.
Z tego punktu widzenia warto inwestować w sztukę z wykorzystaniem profesjonalnego doradztwa. Dzięki niemu zakupione w celach inwestycyjnych bądź tylko kolekcjonerskich dzieła stanowić będą trwały składnik naszego wspólnego dziedzictwa, a ich wartość stabilna.
[Nauka to potęgi klucz, W tym moc, co więcej umie.] 4
Podobnie jak w przypadku spółek notowanych na giełdzie lub funduszy, kluczowa dla inwestorskiego sukcesu na rynku sztuki jest obiektywna wiedza. Współczesna giełda oferuje inwestorom wręcz nieograniczone zasoby informacji, które w postaci zestandaryzowanych parametrów pozwalają uwolnić się od wspomnianych grubych ksiąg i Excel’a. Wystarczy, że potrafimy interpretować dostępne parametry, wskaźniki, indeksy, często prezentowane w postaci wielowymiarowych i kolorowych wykresów. Już nie trzeba ich wszystkich obliczać w oparciu o dane źródłowe. Są one aktualizowane w tzw. czasie rzeczywistym, a w zależności od naszego finansowego zaangażowania, możemy dysponować nimi z mniejszym lub większym opóźnieniem. A zatem, to od naszej wiedzy oraz umiejętności interpretacji dostępnych danych zależy powodzenie naszych inwestycji. Na rynku sztuki jest zdecydowanie inaczej. Podam dla przykładu trzy podstawowe przyczyny:
Po pierwsze – na rynku sztuki nie dysponujemy zestawem „wyliczalnych” i poddających się logicznej interpretacji wskaźników. Ilość namalowanych przez artystę obrazów, indywidualnych i zbiorowych wystaw, otrzymanych nagród i stypendiów to liczby pozostające w całkowitym oderwaniu od zjawisk rynkowych. Oznacza to, że nie przekładają się na ceny obrazów. Stanowią jedynie swoisty „wypełniacz” artystycznych życiorysów i katalogów wystaw. Nie zawsze tak było. Od kiedy wspomniane już wyżej aktywne działania „galerii i wszelkiego rodzaju managerów artystycznych” bywają często inscenizacjami, a przyznawane nagrody i stypendia to rezultat szlachetnych ambicji anonimowych mecenasów sztuki, trudno je identyfikować z artystycznymi osiągnięciami. Przynajmniej nie zawsze jest to uzasadnione, a to wystarcza aby podważyć do nich zaufanie.
Po drugie – brakuje obiektywnych opinii krytycznych o artystach i ich dziełach. Nie powstają też profesjonalne recenzje wystaw z których moglibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o artyście i jego programie artystycznym, o ile taki istnieje. Najczęściej teksty towarzyszące wystawom (katalogi, ulotki, foldery, plakaty) to popisy intelektualnego i językowego wyrafinowania, które być może będą przedmiotem przyszłych badań. Dzisiaj co najwyżej stanowią przedmiot kpin, a dla spragnionej wiedzy publiczności – przyczynę dezorientacji i frustracji. Ma rację Monika Małkowska5 twierdząc, że krytyki artystycznej w Polsce nie ma. Tłumacząc potrzebę powstania MOMArt stawia dramatyczną diagnozę:
Zawód krytyka sztuki (w tradycyjnym rozumieniu) przestał istnieć, zaś specjaliści wykształceni na historii sztuki, kulturoznawstwie czy medioznawstwie, kuratorzy i sami artyści stworzyli obieg zamknięty. Hermetyczny język, jakim porozumiewają się specjaliści „od sztuki” oraz nieprzystępność wizualna sprawiają, że sztuka stała się dziedziną obojętną większości, a nawet – znienawidzoną. Dziennikarze zatrudnieni w mediach nie potrafią przybliżać współczesnej twórczości szerokim kręgom odbiorców – jedynie powielają informacje, i tak powszechnie dostępne. W efekcie, wielu ludzi „boi się” kultury – odrzucają ją a priori, bo nie chcą poczuć się „głupsi”. Lub też sądzą, że to artysta z nich kpi.
Po trzecie – Artyści, cynicznie wydani na pastwę wolnego rynku i pozbawieni wsparcia ze strony państwowego mecenatu, stali się częścią polskiego prekariatu.6 Naturalną konsekwencją jest zanik ideowych aspiracji twórców i powszechny koniunkturalizm. Sprzyjają temu wszelkie patologie wśród „managerów artystycznych”. Mam na myśli przede wszystkim korupcję, sprowadzanie międzynarodowej współpracy artystycznej do „handlu zamiennego” czy też trywialny nepotyzm. Doprowadziło to do sytuacji w której napotykając na podłodze warszawskiej galerii wielką kupę7 gruzu nie będziemy wiedzieć jak się zachować. Nieprzemyślaną reakcją możemy przecież:
- narazić uczucia wrażliwego artysty (kupa gruzu występująca w tym przykładzie jako samoistne dzieło artystyczne),
- napomnieć nadmiernie niefrasobliwych, ale zasłużonych dla kultury narodowej performerów (kupa gruzu jako element działania artystycznego z dnia poprzedniego, które odbyło się w obecności mediów i dostojników państwowych),
- skompromitować zasłużony personel galerii, który przez zaniedbanie nie oznaczył miejsca składowania gruzu z właśnie co zaczętego remontu.
To tylko trzy możliwości. Nie możemy wykluczyć także artystycznej lub dziennikarskiej prowokacji w rodzaju „Mamy was!”. Większość z nas nie chciałaby w ten sposób uczestniczyć w życiu artystycznym.
W dobie internetowej rewolucji, Big Data i nieprzeniknionych zasobów informacji ważnym problemem staje się nie tyle brak informacji, ale ich selekcja i wiarygodność źródła pochodzenia. Podobnie jak w innych dziedzinach wiedzy, tak i dla zagadnień związanych z rynkiem sztuki kluczowym jest umiejętność przetwarzania wielu, często fałszywych i sprzecznych informacji w użyteczną wiedzę. Recepta jest prosta. Czerpiąc z „zatrutego źródła” niezbędny jest godny naszego zaufania doradca. Ale w jaki sposób znaleźć doradcę godnego zaufania? Czy w ich odnajdywaniu skazani jesteśmy tylko na ślepy traf i szczęście? Szczęściu powinniśmy pomagać. Odbycie długich i kosztownych studiów, tak aby samemu stać się ekspertem jest rozwiązaniem absurdalnym. Wybór krótkich kursów lub szkoleń prowadzonych przez zasłużonych „handlowców” i do tego w ich „sklepach ze sztuką” – rozwiązaniem głupim. Dlatego w atmosferze ogólnego braku zaufania jest tylko jedna, ale dobrze sprawdzona recepta dla inwestorów: nie kupuj tego czego nie rozumiesz.
W dziedzinie sztuki powinniśmy jeszcze dodać: i nie kochasz. Aby zrozumieć i pokochać zazwyczaj potrzebny jest czas i dłuższy kontakt ze sztuką, co prędzej czy później zapewnia sukces każdemu.
[szczęście i jego poszukiwania]
W przypadku twórczości Marcina Kowalika miałem szczęście. Zanim ją poznałem usłyszałem o tym artyście zdumiewającą i barwną opowieść. A było to tak. Siedziałem w salonie jednego z mecenasów sztuki i przysłuchiwałem się rozmowom zgromadzonych tam artystów i ich przyjaciół. Nie wszystkich znałem chociażby z widzenia, dlatego z uwagą zacząłem słuchać opowieści o krakowskim malarzu. Jego nazwiska nie usłyszałem, być może już padło zanim z ogólnego salonowego szumu rozmawiających wyłowiłem ten wątek. Opowieść o niestrudzonej woli tworzenia, pracowitości i kreatywnym budowaniu własnej przestrzeni plastycznej, w której to pojawiają się zaskakujące dla widza obiekty, zaczęła mnie wciągać. Pierwszy raz ktoś w mojej obecności tak zdecydowanie i dobitnie podkreślał pracowitość i twórczy temperament artysty.
Wernisaż wystawy 66/33 – malarstwo Prof. Adama Wsiołkowskiego i Dr Marcina Kowalika w Galerii STALOWA, 16 września 2015 r., fot. Jerzy Cichowicz.
Pierwszym tekstem dotyczącym twórczości Marcina Kowalika, jaki przeczytałem był jego doktorat. Tytuł dysertacji: „Przestrzeń obrazu: interpretacja jako twórcza (de)konstrukcja” był intrygujący. Uzupełnieniem tej lektury był katalog wystawy „Nieznane królestwo”, na której pokazano prace stanowiące plastyczną część doktoratu. Ten starannie wydany katalog podtrzymał moje przekonanie o najwyższym profesjonalizmie krakowskiej galerii ARTEMIS oraz kuratorki wystawy, Pani Janiny Górka-Czarneckiej. W katalogu opublikowano obszerne fragmenty recenzji rozprawy doktorskiej Marcina Kowalika. Teksty Profesorów Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, Andrzeja Bednarczyka i Tadeusza Gustawa Wiktora oraz Promotora pracy – Prof. Adama Wsiołkowskiego, zapewniły wysoki poziom merytoryczny tej publikacji. Teksty te opisują dokonania artystyczne Marcina Kowalika z zupełnie odmiennych punktów widzenia. W publikacji znajdują się doskonałe reprodukcje prac artysty, a także dzieł będących jego artystyczną inspiracją i punktem wyjścia do dyskursu kulturowego. W swojej recenzji Profesor Tadeusz Gustaw Wiktor szczególnie docenia szczerość artysty w ukazywaniu swoich artystycznych inspiracji:
Wielu współczesnych artystów, zwłaszcza młodych, wypiera fakt inspiracyjnych źródeł swej twórczości. U Kowalika jest odwrotnie: głośno mówi on o swych inspiracjach i uważa te związki za swój atut. Bierze się to stąd, że głęboko wchodząc w dyskurs kulturowy z dziełami przeszłości, właśnie dzięki niemu tworzy obrazy w swej idiomatyce charakterystyczne, własne, malarsko atrakcyjne, a pod formalnym względem odkrywcze. Jest tak, choć w utworach swych pozostawia on czytelne — dające się rozpoznać — ślady źródeł inspiracyjnych. Mimo to nie ma w tym przypadku mowy o jakimkolwiek eklektyzmie czy naśladownictwie, wręcz przeciwnie: Marcin Kowalik buduje swój własny kod malarski.
Marcin Kowalik, Filtr III, akryl, 2015, fot. Jerzy Cichowicz.
Dopiero po takim przygotowaniu spotkałem się z artystą po raz pierwszy. Odnosząc to do inwestorskich doświadczeń z rynku kapitałowego – nie tyle ilość co wiarygodność źródeł informacji pozwala nam na wyrobienie sobie własnej opinii.
Fragment obrazu Marcina Kowalika, Filtr III, akryl, 2015, fot. Jerzy Cichowicz.
Już zaznaczyłem w pierwszej części eseju, że nie ze wszystkimi opiniami o twórczości Marcina Kowalika identyfikuję się. Dotyczy to zarówno sądów krytycznych, jak również niektórych pochwał. Nie akceptuję przede wszystkim górnolotnych określeń. Autorzy wielu tekstów towarzyszących wystawom unikają opisu dzieła, a także jego interpretacji. Posługują się językiem, który uogólniony i odwołujący się do skrajnie abstrakcyjnych pojęć uniemożliwia identyfikację czegokolwiek na obrazie. Sporządzony w ten sam sposób opis wiszącej gaśnicy na ścianie galerii mógłby doprowadzić do jej pomylenia z dziełem Claesa Oldenburga.8
Fragment obrazu Marcina Kowalika, Filtr III, akryl, 2015, fot. Jerzy Cichowicz.
Malarstwo Marcina Kowalika operuje prostymi środkami wyrazu, a udziwnianie opisu jego twórczości pozostawałoby w sprzeczności z intencjami artysty. Przed laty Leopold Staff w ARS POETICA9 apelował:
Echo z dna serca, nieuchwytne,
Woła mi: „Schwyć mnie, nim przepadnę,
Nim zblednę, stanę się błękitne,
Srebrzyste, przezroczyste, żadne!”
Łowię je spiesznie jak motyla,
Nie, abym świat dziwnością zdumiał,
Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś, bracie, mnie zrozumiał.
I niech wiersz, co ze strun się toczy,
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki.10
Aby zwiększyć prawdopodobieństwo dotarcia do użytecznych informacji, nawet gdy ich źródło jest „zatrute” nie musimy polegać wyłącznie na szczęściu. Inwestorska przygodę ze sztuką powinniśmy zaczynać od spotkań i rozmów z artystami, najlepiej przy okazji ich indywidualnych wystaw. Nie wstydźmy się zadawać artyście pytań. Nawet tych najprostszych, naiwnych i zdawałoby się głupich. Zbędna jest wiedza eksperta rynku sztuki aby ocenić czy artysta ma coś istotnego do przekazania i chce nam to w jakiś sposób powiedzieć. To prawda, że dzieła puste, bezideowe i namalowane przez pozbawionych talentu „artystów” osiągają na aukcjach często gigantyczne ceny. Ale to są patologiczne przykłady, które potwierdzają istnienie i działanie wspomnianego już „x factor” oraz paradoksów rynku kolekcjonerskiego. Regułą jest, że karierę i sukces finansowy odnoszą artyści, których twórczość odzwierciedla złożoność współczesnego im świata i jego problemy. Dlatego nie komplikujmy, trzymajmy się prostoty. To twórca jest kluczem do dzieła, do zawartej w nim informacji lub przesłania. To w nas, odbiorcach, ma nastąpić weryfikacja talentu artysty. Dlatego aby otrzymać klucz do królestwa tak ważny jest bezpośredni kontakt i rozmowa.
Fragment obrazu Marcina Kowalika, Powidok postprojekcji, akryl, 2012, fot. Jerzy Cichowicz.
[I abyś, bracie, mnie zrozumiał…]
Prostota środków artystycznego wyrazu jest często przyczyną nieporozumień. Prostota zastosowanych środków nie oznacza jeszcze łatwości odbioru. Ale Marcin Kowalik jest artystą, który lubi i potrafi rozmawiać o swoich artystycznych poszukiwaniach i obrazach będących ich dokumentacją. Kluczem do jego artystycznego świata jest on sam. Dlatego tak cenne są wywiady, którymi ostatnio się posługuje. To dzięki takim jego rozmówcom jak Krzysztof Stanisławski (Galeria STALOWA), Natalia Dąbrowska (Gazzetta Italia) czy Michał Korsun (Gazeta Bankowa) otrzymujemy bezpośrednie, autorskie wskazówki jak dotrzeć do nieznanego królestwa.
Ważna jest także droga rozwoju, którą artysta przeszedł. Informacje te ułatwiają zrozumieć sens i kierunek jego poszukiwań. Pomagają patrzeć na jego obrazy z większą ufnością we własne siły.
Marcin Kowalik już dawno zakończył poszukiwania własnego artystycznego języka i podobnie jak jego mistrz i mentor Prof. Adam Wsiołkowski, poszczególne swoje doświadczenia dokumentuje w formie cykli malarskich. Ich katalog jest bogaty: „Przestrzeń podróży”, „Pejzaż w pudełku”, „Nieznane królestwo”, „Back to Basics”, „Faza lustra”. Ich chronologia dokumentuje rozwój artysty. Od odzwierciedlania świata zewnętrznego artysta szybko przeszedł do tworzenia innych światów, alternatywnych, równoległych. Mają one często swoje źródło w naszym wymiarze. Są one tuż obok nas. Trafić tam można idąc po „śladach” artysty, który nie ułatwia nam tego zadania. Zmienia prawa fizyki lub arbitralnie zawiesza ich działanie. Nie możemy ufać swojemu codziennemu doświadczeniu i polegać na zasadach związanych ze światłem, grawitacją, prawach optyki. Marcin Kowalik jest mistrzem geometrii i rysunku. Starannie przestudiował zasady perspektywy, geometrii wykreślnej i może swobodnie poruszać się w „gąszczu” widocznych lub niewidocznych linii, rzutów, powierzchni, osi obrotu. Te umiejętności zawdzięcza nauczycielom ze Szkoły Plastycznej w Zamościu oraz temu, że kiedyś sam uczył rysunku. W wielu dziedzinach takie pedagogiczne doświadczenia prowadzą do osiągnięcia mistrzostwa.
Obraz z cyklu „Nieznane królestwo”, Marcin Kowalik, Pracownia, akryl, 2008. Inspiracją do tego obrazu było dzieło Vincenzo di Biagio Cateny (czynny 1495-1531), „Madonna z Dzieciątkiem”. Oryginał znajduje się w zbiorach Fundacji XX Czartoryskich w Krakowie.
Nad wejściem do swojej Akademii, Platon11 nakazał umieścić napis: „Niech nie wchodzi tu nikt, kto nie zna geometrii”. Czy taki sam warunek należy spełnić aby poznać sens obrazów Marcina Kowalika? W pewnym sensie tak, ale postaram się dostarczyć użytecznych podpowiedzi. W swojej twórczości artysta naprzemiennie posługuje się dialogiem, który polega na specyficznym (de)konstruowaniu obrazów innych twórców, często z odległych epok oraz monologiem, który jest formą analizy własnych obrazów. Do tych analiz używa wszelkich dostępnych technik wizualizacji oraz modeli przestrzennych. Są to szkice, obrazy z rzutnika, projektora, kartonowe makiety itp. Śmiało eksperymentuje z modelami i makietami aby odnaleźć najwłaściwsze położenie względem potencjalnego widza płaszczyzn i wyznaczających je linii oraz położenie względem źródła światła. Aby pozbawić nas wsparcia intuicji oraz efektu „pierwszego spojrzenia”, obraz lub jego fragmenty często przecinają kolorowe linie, jak kreskowania powierzchni przekrojów w rysunku konstrukcyjnym. Tak powstaje specyficzna i tajemnicza mapa przestrzenna, do której Artysta wprowadza różne obiekty. Najczęściej są widoczne jako pierwszoplanowe. To efekt celowy, osiągany poprzez stosowanie wyrazistej palety kolorów oraz paradoksalne zamocowanie obiektu w przestrzeni. Kowalik świadomie wykorzystuje estetykę „pokoju dziecięcego”. Używa farb akrylowych o zdecydowanych, a nawet agresywnych kolorach. Często maluje czystą farbą braną na pędzel wprost z tuby lub słoika. Ich powierzchnia jest najczęściej gładka, ale bardzo zróżnicowana co do formy – jak przypadkowo połączone ze sobą klocki LEGO. Powierzchnie ciał ludzkich i przedmiotów często zdają się być tworem erozji wodnej, na powierzchni których zastygł wzór warstwicowy. Kolorystyka, światło i wieloplanowe efekty planu nasuwają automatycznie skojarzenia z teatralnymi dekoracjami. Jaki jest cel tych zabiegów?
Marcin Kowalik, Szkic do pracowni III, akryl, 2015, fot. Jerzy Cichowicz.
To autorskie studium procesów, których fragmenty dostrzegamy wokół nas, a których nie możemy zobaczyć w całości. To próby uchwycenia całości ciągu zachodzących zmian, na jednym planie, w jednym syntetyzującym ujęciu. Brzmi to trochę zagadkowo, ale i tak być musi. Obrazy Marcina Kowalika układają się w traktat o patrzeniu i widzeniu obrazów jako procesach, które nie zawsze prowadzą do tego samego celu. W swojej pracy doktorskiej ujmuje to następująco:
Obraz jest jakby tunelem łączącym rzeczywistość namacalną, która nas otacza (np. muzeum, w którym znajduje się ten obraz), z rzeczywistością historyczną sprzed wieków. Obraz nie jest jednak dokumentem obiektywnie opisującym rzeczywistość, lecz tworem powstałym w wyniku indywidualnego postrzegania świata przez artystę, który go namalował. Inspiruje mnie również sama forma tego malarskiego tunelu, który z jednej strony otwiera się na świat malarza sprzed stuleci, a z drugiej strony na mój świat. Tunel ten jest dla mnie ciekawym, żywym, malarskim, abstrakcyjnym światem istniejącym również bez odniesień historycznych, bez względu na świat malarza, który go namalował. Obraz można czytać na wiele sposobów, tak wiele, jak wielu jest ludzi. Powiem więcej: za każdym razem jeden człowiek może inaczej wejść w dialog z danym obrazem. Wejść w dialog, ponieważ odczytywanie obrazu to nakładanie na obraz siatki własnych myśli – własnego świata, na podstawie oglądanego obrazu. Tworzenie wspólnej struktury – projektowanie na obraz własnego świata, w taki sposób, aby pokrywał się z tym, co jest na płótnie.12
Obrazy Marcina Kowalika trzeba oglądać powoli, uważnie. Wracać do nich z nowymi pomysłami. Z nikąd nie padła obietnica, że to jest łatwe. Przed wiekami Euklides miał ponoć tak odpowiedzieć królowi Egiptu, Ptolemeuszowi I na jego pytanie o łatwiejszą drogę do zgłębienia geometrii: „Nie ma królewskiej drogi do geometrii”.
Tak też jest z twórczością Marcina Kowalika. Każdy z nas musi samodzielnie rozszyfrować geometrię jego teatru i w samotności oglądać spektakl, który nam dzisiaj proponuje. Wracać do niego ponownie z przekonaniem, że za każdym razem zobaczymy coś nowego – w jego obrazach i w nas samych.
Umiejętność takiego patrzenia i widzenia jest uniwersalna i pomocna we wszystkich naszych kontaktach ze sztuką.
W ostatniej, trzeciej już części eseju opowiem m.in. o działalności Marcina Kowalika na polu społecznym. Rzecz będzie oczywiście o całkowaniu. Wyjaśnię też dlaczego warto właśnie teraz kupować jego obrazy.
Wystawa pt.: „66/33” obrazów Marcina Kowalika i Adama Wsiołkowskiego potrwa już tylko do 14 października 2015. Szczegółowe informacje o wystawie oraz jej katalog można znaleźć na stronie www.stalowa.art.pl
1 Artykuł dostępny pod adresem: http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/art/features/the-shady-world-of-art-auctions-how-can-a-picasso-be-truly-worth-140-million-when-the-art-market-is-10242802.html
2 Edward Dolman, szef domu aukcyjnego Christie’s powiedział w wywiadzie dla Newsweek z 15.03.2010: „Na nasz rynek wpływ mają trzy czynniki: śmierć, długi i rozwody. Niezależnie od stanu rynku rozwody się zdarzają, ludzie umierają, a długi trzeba spłacać.”
3 It’s what I call the X factor, says Cathy Elkies, Christie’s senior vice-president of corporate and private collections.” Cytat ten pochodzi z doniesienia na portalu BloombergBusiness z 4.11.2010 roku pt.: Art + Celebrity = Value Inflation, a dotyczącego rezultatów aukcji.
4 Cytat z wiersza Ignacego Balińskiego (1862-1951): „Chcesz być czymś w życiu, to się ucz, Abyś nie zginął w tłumie; Nauka to potęgi klucz, W tym moc, co więcej umie.”
5 Bardzo trudno określić kim jest Monika Małkowska. Jeszcze trudniej kim nie jest lub kim nie była. Dla uproszczenia proponuję przyjąć, że jest autorką bloga MOMArt (momart.org.pl), na którym można bliżej poznać przyczyny moich powyższych trudności.
6 Prekariat i prekariusze to nowe pojęcia stworzone przez Prof. Guya Standinga z Uniwersytetu w Bath. Oznaczają one nowa klasę społeczną i ich przedstawicieli. Prekariusze to osoby zatrudnione na podstawie tzw. elastycznych form zatrudnienia, w Polsce często określanych mianem „umów śmieciowych”. Obszerny raport z badań nad tym zjawiskiem wydał w 2014 roku Wolny Uniwersytet Warszawy. Tytuł opracowania: Fabryka sztuki. Podział pracy oraz dystrybucja kapitałów społecznych w polu sztuk wizualnych we współczesnej Polsce. Raport dostępny m.in. pod adresem: www.issuu.com/beczmiana/docs/fabryka_sztuki (dostęp: 4.10.2015).
7 Przykład prawdziwy, ale można by w tym miejscu przytoczyć bardziej szokujący.
8 Urodzony w Szwecji amerykański rzeźbiarz związany z nurtem pop-artu.
9 L. Staff, Wybór poezji, Warszawa, 1949.
10 Podkreślenia w tekście pochodzą od autora eseju.
11 Ok. 387 r. p.n.e.
12 Marcin Kowalik, Przestrzeń obrazu: interpretacja jako twórcza (de)konstrukcja. Praca doktorska, Promotor: Prof. Adam Wsiołkowski, Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki, Kraków 2008, s. 3.
Jerzy Cichowicz