Koronawirus przegra z górnikami
Przywykliśmy do uprzywilejowanej pozycji górników. Dzięki ich niewątpliwie ciężkiej pracy, dzięki okresowemu demolowaniu ulic Warszawy wywalczyli sobie wiele przywilejów w tym wysokie płace, drogi węgiel (droższy niż z importowany) oraz wyższe emerytury (kosztem świadczeń dla innych Polaków).
Górnicza ostroga dla rządu
To w ochronie interesu kopalń rząd, wbrew unijnym zasadom, nie chciał rozwijać ekologicznej energetyki. Ale jest nadzieja, że ta uprzywilejowana pozycja górników nareszcie się przyda, bo uratuje naszą gospodarkę przed załamaniem wywołanym przez nieskuteczną wojnę z koronowirusem.
Jeżeli przeciętny obywatel spotka czy nawet tylko minie się z kimś kto ma (lub może mieć) koronowirusa, albo wystarczy, że przekroczy granicę, to państwo natychmiast kieruje takiego pechowca na dwutygodniową kwarantannę.
Teoretycznie powinien ją spędzać sam (nie narażając mieszkającej z nim rodziny), najwyżej odwiedzany przez kontrolująca go policję.
I nie jest ważne, czy taki człowiek musi pracować, czy nasza gospodarka (lub sąsiednich krajów) cierpi na tym, że on czeka na wyrok (zazwyczaj uniewinniający). Trzeba siedzieć w domu, a można co najwyżej popracować na podwórku.
Bądź na bieżąco – zapisz się na nasz newsletter >>>
Ukraińcy mądrzejsi?
Jednak na szczęście w rządzie nie znalazł się żaden odważny, który zleciłby takie postępowanie wobec górników. Gdy zaraza dotarła do kopalń, górników po prostu wszystkich razem z rodzinami skierowano natychmiast na testy.
Podobnie jest za wschodnią granicą. Każdy Ukrainiec wracający do swojej ojczyzny jest informowany SMS-em, że albo ma się poddać testowi na koronowirusa, albo przez dwa tygodnie pozostać w kwarantannie.
Czyli o ile test potwierdzi, że jest zdrowy może pracować, a nie siedzieć bezczynnie przez dwa tygodnie w domu.
A u nas na kwarantannie siedzi w domach armia 90 tysięcy ludzi, podczas gdy zamiera ruch przygraniczny, bo nikt nie wyjedzie i nie przyjedzie do pracy, jeżeli wie ze zostanie za to ukarany dwoma tygodniami aresztu.
Zobacz więcej najnowszych wiadomości o wpływie koronawirusa na gospodarkę >>>
Testem dla rządu testy
Nie bardzo rozumiem, dlaczego jesteśmy w ogonie Europy, jeśli patrzeć na liczbę przeprowadzonych testów. Według MedOnetu pod tym względem Polska jest na ostatnim miejscu wśród 15 najważniejszych krajów Europy Środkowej i Zachodniej, w przeliczeniu na milion mieszkańców.
Przeprowadzono u nas 11,7 tys. testów na każdy milion mieszkańców czyli prawie pięć razy mniej niż w Portugalii, prawie trzy razy mniej niż w Niemczech, czy „tylko” dwa razy mniej niż na Słowacji.
Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że nasze laboratoria mogą przeprowadzać do 22 tys. testów dziennie. Ale ostatnich dniach robiono ich 16 – 18 tysięcy (wcześniej jeszcze znacznie mniej). Co ważne widać, że w weekendy liczba wykonanych badań spadała.
Różni mądrzy ludzie tłumaczą, że nie było potrzeby prowadzenia masowych testów (wbrew temu co zaleca Światowa Organizacja Zdrowia), że można to robić tylko w warunkach szpitalnych, a nawet że brakuje patyczków do pobierania wymazów itd., itp.
Tymczasem wystarczyło, że zrobiło się gorąco na Śląsku, a natychmiast skierowano tam dodatkowych inspektorów sanitarnych i wojsko, uruchomiono mobilne punkty do pobierania wymazów. W niedziele pracowano jak w inne dni. W środę liczba przeprowadzonych testów po raz pierwszy przekroczyła 20 tysięcy.
Dlaczego w czasie pandemii pozostali Polacy, na przykład pracujący w budownictwie, przemyśle, gastronomii nie zasługują na podobne traktowanie jak górnicy? Dlaczego można spokojnie zamykać inne firmy, sklepy itp.?
Dlaczego nie da się badać masowo (przesiewowo) pracowników służby zdrowia. Parę tygodni temu opublikowano badania, z których wynikało, że 1/3 zarażeń u nas dotyczyła służby zdrowia. Teraz te wszystkie grupy będą się domagały podobnego traktowania i mam nadzieje, że je wywalczą.
Niestety wygląda na to, że Polska walczyła przede wszystkim o wizerunek kraju, który sprawnie walczy z zarazą. Masowe testy mogłyby zepsuć ten obrazek.
Problem w tym, że taka bierna walka z epidemią może trwać bardzo, bardzo długo. Liczący na szybką szczepionkę mogą się mocno rozczarować.
Jeżeli dziennie będzie zarażanych około 330 osób (średnia z maja) i nawet zakładając, że nie wiemy o 80 proc. zarażonych – to epidemia będzie trwała jeszcze kilkadziesiąt lat. Tego nie wytrzyma żadna gospodarka.