Konsekwencja zamiast specustawy
Tylko w Wielką Sobotę w wypadkach samochodowych zginęło 13 osób - policyjne statystyki nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości co do stanu bezpieczeństwa na polskich drogach. Powszechnemu oburzeniu, objawiającemu się każdorazowo po ujawnieniu tak niepokojących danych czy też w obliczu wyjątkowo drastycznych katastrof, towarzyszy natomiast... dezaprobata dla zaostrzania prawa drogowego. Zwiększenie liczby fotoradarów, trzymiesięczne odbieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h czy też podwyższenie górnego progu mandatów nakładanych przez policję - wszystkie te rozwiązania Polakom, mówiąc najoględniej, nie przypadły one do gustu. Co gorsza, krytykują ci sami, którzy jeszcze jakiś czas temu nie pozostawili na stróżach prawa suchej nitki za bierność w obliczu wybryków niejakiego "Froga". Hipokryzja? Rozdwojenie jaźni? A może moralność Kalego? Nic z tych rzeczy.
Przyczyna jest prozaiczna: z roku na rok coraz więcej naszych rodaków postrzega prawo drogowe i bezpieczeństwo ruchu jako dziedziny w znacznej mierze ze sobą niepowiązane. Jesteśmy pełni potępienia dla tych, których auto musimy omijać 20 – centymetrowym pasem chodnika, bo tylko tyle raczyli pozostawić do przejścia. Chętnie zabieralibyśmy nie tylko prawo jazdy ale i „narzędzie przestępstwa” szalejącym motocyklistom, których nocne wycia wpisały się niestety w krajobraz wielu polskich miast i miasteczek. Nie znajdujemy krzty usprawiedliwienia dla pana o żabim pseudonimie i jego mniej lub bardziej udolnych naśladowców, domagając się co najmniej obławy policyjnej (bardziej radykalnym marzą się przepisy niczym w Teksasie, gdzie nie zatrzymujący się na wezwanie policji pirat rychło zostałby odstrzelony). Z drugiej wszakże strony, kiedy tylko dochodzi do radykalnego zaostrzenia sankcji za drogowe przewinienia – przestają się liczyć podziały polityczne, zawodowe, ba! nawet sympatie do drużyn futbolowych, sprzeciw łączy wszystkich. Nie wierzymy bowiem w najmniejszym stopniu, że prawo jazdy odebrane zostanie drogowemu piratowi, a nie kierowcy, który na dwupasmówce przegapił potrzebny tam niczym dziura w moście znak z liczbą „30” w czerwonym kółku. Że mandat za jazdę rowerem po chodniku dostanie bezczelny smarkacz, uprawiający slalom pomiędzy przechodniami na deptaku – a nie emeryt, jadący składaczkiem Wigry na ryby z prędkością równą niejednemu pieszemu. Że policyjny holownik zabierze blokującą cały chodnik landarę – a nie furgonetkę kuriera, który zaparkował „na zakazie” w sposób nikomu nie utrudniający ruchu, bo przecież musiał dostarczyć przesyłkę na czas, a wolnych miejsc rzecz jasna nie było. Jednym słowem – uważamy, ze kolejne sankcje kierowane są w pierwszej kolejności wobec szarych obywateli, piratów drogowych dotykając w stopniu najmniejszym. Dodatkowo – podskórnie czujemy, że za ten cały ambaras trudno obwinić konkretne osoby, służby czy nawet główne siły polityczne w kraju.
Czego brakuje, by polskie drogi mogły stać się synonimem bezpieczeństwa? W pierwszej kolejności – tego, co już w czasach szlacheckich nie było naszą mocną stroną: egzekucji praw. Współczesny kodeks drogowy coraz bardziej przypomina rower, do której kolejni użytkownicy coś dosztukowali – zgodnie ze swoimi potrzebami, albo raczej kaprysami. Mamy tu i kolarską kierownicę, i terenowe opony, i wreszcie komfortowe siodełko do jazdy miejskiej – tyle, ze sam rower jest o wiele mniej funkcjonalny aniżeli był na samym początku. Podobnie rzecz się ma i z prawem drogowym – 18 lat temu, w chwili ogłoszenia w Dzienniku Ustaw, kodeks drogowy nie był może doskonały, ale z pewnością stanowił spójny i przemyślany akt prawny. Dokładanie kolejnych paragrafów na fali społecznego oburzenia – a to na pijanych kierowców, a to na szalonych motocyklistów, a to wreszcie na tarasujące miasta, wielotonowe ciężarówki – w 99 procentach skrywa jedną prawdę: ten sam cel można było spokojnie osiągnąć przy zastosowaniu wcześniejszych przepisów, gdyby tylko odpowiedzialne za przestrzeganie prawa służby rzetelnie wypełniały swoje obowiązki. Ponieważ z tym, jak wiemy, kłopot największy – kreuje się nowy przepis, rzecz jasna egzekwowany w stopniu podobnym jak poprzedni. Kolejny sprzeciw społeczny – i już mamy kolejnych sprawiedliwych, dla których wszelkie patologie wytępić jest w stanie jedynie dalsze dokręcanie śruby. Stąd pojawiają się tak „autorskie koncepcje” jak konfiskata samochodu pijanego kierowcy niezależnie od tego kto jest jego faktycznym właścicielem – co uderzyłoby nie tyle w samych ochlapusów, co w ich pracodawców (w przypadku aut służbowych) bądź firmy leasingowe czy wypożyczalnie aut. O konstytucyjności takiego pomysłu mówić można jedynie pod warunkiem, że punktem odniesienia będzie dla nas ustawa zasadnicza Koreańskiej Republiki Ludowo- Demokratycznej, a jednak niektórzy „przedstawiciele narodu” nie odpuszczają – i pomysł co jakiś czas powraca. O tym, żeby funkcjonariuszy „drogówki” rozliczać z wykonanej pracy w nieco bardziej ambitny sposób aniżeli poprzez ilość wystawionych mandatów, rzecz jasna prawie nikt nie wspomina…
Innym problemem jest traktowanie zmian prawnych jako finału – a nie jedynie początku – działania na rzecz zmiany ludzkich zachowań, w tym przypadku w dziedzinie prowadzenia pojazdów mechanicznych rzecz jasna. Tymczasem w demokracji – bo taki ustrój, chcemy czy nie chcemy, obowiązuje w tej części świata – uzasadnienie ograniczenia obywatelskich swobód wolą 460 wybrańców wybitnie nie wystarczy. Mówiąc wprost – nawet, jeśli przy użyciu wszystkich możliwych służb porządkowych udałoby się wymusić w 100 procentach przestrzeganie prawa, ustawodawca i tak poniósłby klęskę, jeżeli dla przeważającej większości obywateli mandat byłby jedynym argumentem dla powstrzymania się od określonych działań. Niestety, tak z reguły jest w przypadku zaostrzania przepisów ruchu drogowego. Nie kwestionując obowiązku przestrzegania prawa, trudno uznać inną niż strach przed mandatem przesłankę dla jazdy z prędkością 40 km/h po prostej jak stół, dwupasmowej jezdni – jeżeli wiemy że znak ten wisi tu tylko dlatego, że jeden leń nie usunął całego oznakowania po zakończonych dwa lata temu robotach drogowych, a inny leń tego nie skontrolował. Oczywiście, można mówić o tym, że ostrożności nigdy dość, że prędkość zabija, itd, itp. – jednak nadmiar ostrożności nie tylko nie chroni, ale wręcz znieczula na realne zagrożenia. Przeszło dwa tysiące lat temu niejaki Ezop stworzył postać figlarnego pastuszka, który dla zabawy ostrzegał wszystkich przed wilkiem – i co się stało? Kiedy zwierz naprawdę przyszedł, nikt nie wziął za dobrą monetę wołania o pomoc… Ta sama historia każdego dnia rozgrywa się na naszych drogach, w setkach tysięcy przypadków – „wiadomo, że jak napisali „60” to tak naprawdę można jechać i 90, nic się nie stanie. Patrz tylko, czy radaru nie ma”…
Ostatnia sprawa – to logika i spójność systemu prawnego. Myliłby się bowiem ten, dla którego prawo służy jeno zapewnieniu porządku publicznego. Tymczasem aspekt edukacyjny prawa jest niejednokrotnie po stokroć ważniejszy aniżeli doraźne sankcjonowanie niepożądanych czynów. Również zakazy i sankcje mają istotny wkład w kształtowanie postaw społecznych. Jeśli zamiast roztropności będziemy wpajać ludziom asekuranctwo, zamiast odpowiedzialności – awersję do ryzyka, zamiast dojrzałości – wycofanie, dokładnie takie będziemy mieli społeczeństwo. Aby zmienić ten mało krzepiący stan rzeczy, potrzeba w pierwszej kolejności dobrego prawa – co wcale nie musi być równoznaczne z prawem surowym i restrykcyjnym. Śmiem powiedzieć, ze w dzisiejszym świecie nie powinniśmy obawiać się klauzul generalnych jako takich – niekiedy bowiem tylko dzięki nim można ukarać szalejącego po chodniku cyklistę, zostawiając w spokoju majestatycznie jadącego po tym samym trotuarze seniora. Po drugie – potrzeba funkcjonariuszy na tyle wyszkolonych i rozgarniętych, żeby potrafili stosować prawo – a nie tylko przyporządkowywać określony stan faktyczny do normy prawnej. Dopiero wtedy możliwy będzie punkt trzeci – czyli zaufanie do prawa w miejsce jakże powszechnego lęku. Pamiętać powinni o tym ustawodawcy, kreując nowe normy prawne – a także my, zwykli obywatele, kiedy w obliczu kolejnych rekordów w liczbie ofiar śmiertelnych na naszych drogach domagamy się specustawy zamiast systemowego podejścia…