Komornik na traktorze
W niezapomnianej bajce dla dzieci Igora Sikiryckiego w sukurs niejakiemu Jackowi, mającemu problem z rozłupaniem orzecha przybył Stach - traktorzysta. Dziś role się odwróciły; sam traktorzysta może mieć twardy orzech do zgryzienia gdy komornik zabierze mu ciągnik - choć rzeczony włościanin bynajmniej nie jest nikomu nic winien. Nie wiemy, czy rzekomy ciągnik był czarny i czy miał pojemność 2400, jak w słynnej piosence Blendersów - wiele wskazuje jednak na to, że ktoś wziął sobie do serca słowa tego przeboju "Zawsze chciałem mieć takie coś", a przedstawiciel prawa posłużył jako środek do realizacji tegoż marzenia. Historię w trzech aktach na temat ciągnika z łódzkim asesorem w tle wałkowano już ostatnio tyle razy, że nawet nie ma potrzeby jej tu przytaczać, podobnie jak głosów świętego oburzenia na temat egzekutora, który - co dobitnie wykazuje podjęte ostatnio prokuratorskie postępowanie - w najlepszym razie niedopełnił swych obowiązków w sposób rażący.
A jednak fatalnie by się stało, gdyby jedynym efektem całej burzy medialnej było usunięcie z zawodu nierzetelnego komornika – czy nawet i wielu komorników. Problem nie tkwi bowiem jedynie w poziomie uczciwości przedstawicieli tej czy innej grupy zawodowej. „Okazja czyni złodzieja” mawiali nasi przodkowie, i – jak to często bywa – nie mylili się. We wszystkich nagłośnionych ostatnio przypadkach komorniczych nadużyć powtarza się jeden motyw: mienie było zajęte na postawie wyroku sądowego, z wykorzystaniem przepisu umożliwiajacego zajęcie przedmiotów nie stanowiących własności dłużnika, acz znajdujących się w jego posiadaniu. Żaden z inkryminowanych egzekutorów nie jechał po pijaku, nie molestował pracownic biura, nie robił awantur w nocnym klubie (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo), nie okradł też knikogo w autobusie czy na bazarze. Wszyscy skorzystali z dobrodziejstwa polskiego prawa, podejmując działania, które śp. prof. Lech Falandysz okresliłby „na granicy prawa”. Prawa, które w tak istotnej kwestii jak ochrona praw nabytych powinno być zwięzłe, treściwe i jednoznaczne, uniemożliwiając którejkolwiek ze stron dokonywanie ordynarnych szwindli – na domiar złego tłumaczonych wykonywaniem tegoż prawa.
Sam fakt, iż – pomimo tak długotrwałego procesu legislacyjnego, pomimo zaangażowania najwyższej próby ekspertów i korzystania ze wsparcia rozlicznych partnerów społecznych – można ograbic kogokolwiek w majestacie prawa, świadczy jednoznacznie o jakości stanowienia tegoż prawa nad Wisłą. Znacznie gorsze jest jednak to, że Polak wciąż nie potafi uczyć się na własnych błędach – co z górą pięć stuleci temu opisał sam Jan Kochanowski:
„Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”
Przecież problem zajęcia cudzego mienia przez komornika bynajmniej nie pojawił się w polskiej rzeczwistości prawnej wraz ze złowrogim asesorem z Łodzi. Dwa lata temu weszła w życie nowelizacja przepisów o elektronicznym postępowaniu upominawczym – motywowana właśnie faktem, iż zgłaszając sądowi niewłaściwy adrs domniemanego dłużnika można otrzymać prawomocny nakaz zapłaty obciążający osobę, o której istnieniu dowiedzieliśmy się wyłącznie z książki telefonicznej. Wówczas prawo oczywiście zmieniono – ale tylko w tym jednym aspekcie, nie analizując wszelkich uwarunkowań, które pozwalałyby na podobne patologie w przyszłości. Skutek widzieliśmy aż za dobrze – w ostatnich dniach…
Niestety – należy obawiać się, że podobnie stanie się i obecnie. Po medialnym wytarzaniu nieszczęsnego asesora w smole i pierzu, po potwierdzeniu (lub nie) zarzutów ze strony prokuratury – główny winowajca, czyli przepisy, pozostaną niezmienione. No, może dołoży się jakiś jeden artykuł, uniemożliwiający dokonywanie identycznych nadużyć… Tymczasem nie o to chodzi. W sytuacji kiedy – jak to śpiewali Starsi Panowie – życie zdarło z faceta już maskę, gdy mu fasada rozpada się z trzaskiem, gdy zza niej wyjrzy jak cztery litery z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy (jak to miało miejsce w łódzkiej kancelarii) – nie czas sobaczyć, urągać tudzież inwektywą żywą chlustać. Trzeba dać prokuratorowi robić swoje – a niezaleznie od tego w sposób kompleksowy przeanalizować całe polskie prawo związane z zajmowaniem mienia w wyniku postępowania sądowego czy administracyjnego. Wychwycić wszystkie, nawet najbardziej wydumane luki prawne – a następnie poddać je szczegółowej analizie, w jakim stopniu czarny scenariusz może stać się rzeczywistością. Na koniec przygotować odpowiednie poprawki – pamietając przy tym, żeby nowe rozwiązania nie przyniosły za sobą nowych problemów.
Dopiero tak przeprowadzona robota zasługuje na miano „procesu legislacyjnego”. A my wszyscy, żyjący między Bugiem a Odrą – zasługujemy na to, żeby funkcjonować w warunkach, określanych przez tak tworzone prawo.