Kampania (dez)informacyjna
W demokratycznym państwie prawa politycy - prawodawcy pokpiwają i z prawa, które stanowią i demokracji, która wyniosła ich ku wyżynom społecznym. Z jednej bowiem strony - nie czekając na orzeczenie - Trybunału Konstytucyjnego, "na wszelki wypadek" omijają prawo przyjęte głosami koalicji i części opozycji, z drugiej nawołują do merytorycznej debaty. W efekcie mamy, zamiast kampanii wyborczej, kampanię informacyjną.
Poseł Kamiński wspierał szefa sztabu wyborczego PiS eurodeputowanego Porębę podczas prezentacji spotu informacyjnego, który nazwał…wyborczym! Po zwróconej uwadze wycofał się z tego stwierdzenia… To zupełnie tak, jak z reklamą piwa( tu mrugnięcie okiem) bezalkoholowego. W końcu, cytując za innym „klasykiem ” ciemny lud wszystko kupi”. Pozostaje mieć nadzieję, że daleko nie wszystko! Szkoda tylko, że dynamikę i dialektykę zdarzeń, również w warstwie symbolicznej dyktują ci, którzy na frustracji, strachu, fobiach i resentymentach budują nie tylko polityczną narrację, lecz zgoła sens publicznego funkcjonowania. Taka postawa wyklucza dyskurs, polemikę, wreszcie konkurowanie wedle demokratycznych prawideł. Alternatywa to jasny, oparty na faktach i rzeczywistych dokonaniach przekaz. Wybory to rodzaj kontraktu. Zanim zawrzemy nowy, warto, by rozliczyć się z poprzedniego.
W takim znaczeniu kampania informacyjna jest rzeczą pożądaną, by nie rzec konieczną!