Józef Wancer: Ameryka potrzebuje Europy. Pytanie – jakiej Europy?

Funkcjonujemy w wielobiegunowym świecie, gdzie praworządność i poszanowanie praw i wolności w rozumieniu euroatlantyckim przestaje być punktem odniesienia. Na ile uwarunkowania te różnią się od czasów zimnej wojny, kiedy mieliśmy silny podział na dwa bloki polityczne, zarazem jednak pewne uniwersalne standardy w zakresie ładu gospodarczego były w dużej mierze respektowane. Czy dziś grozi nam całkowite wywrócenie stolika i jak można sobie wyobrażać konsekwencje takiej zmiany?
Józef Wancer: Od czasów zimnej wojny realia zmieniły się diametralnie, i to praktycznie w każdym obszarze. Samo życie toczy się dużo szybciej niż jeszcze 30 czy 40 lat temu, funkcjonujemy też w całkiem odmiennych uwarunkowaniach geopolitycznych. Po zakończeniu II wojny światowej mieliśmy do czynienia z dwubiegunowym porządkiem świata, którego liderami były Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Obecnie rywalizacja globalnych potęg przebiega głównie po linii USA-Chiny i USA-Rosja, równolegle jednak mamy do czynienia z szeregiem państw aspirujących do miana regionalnych mocarstw, by wspomnieć choćby Turcję czy Indie. Tym zmianom natury geopolitycznej towarzyszy większe skomplikowanie uwarunkowań stricte ideologicznych.
W okresie zimnej wojny mieliśmy dość klarowny podział na demokratyczny kapitalistyczny świat Zachodu pod przywództwem USA i blok sowiecki z liderem w Moskwie. Pomimo pewnych różnic natury zarówno politycznej, jak i gospodarczej państwa zachodnie były solidarne ze Stanami Zjednoczonymi, jako jedyną siłą zdolną obronić blok demokratyczny przed komunizmem. Z kolei mieszkańcy państw Układu Warszawskiego funkcjonowali w pewnej izolacji informacyjnej, która uległa pewnemu rozluźnieniu po śmierci Stalina, a w warunkach polskich po roku 1956.
Dla mnie dopiero wyjazd do Stanów Zjednoczonych w roku 1961 przyniósł pełne poznanie zachodnich realiów, w tym różnicy w poziomie życia ludzi czy podejścia do uprawiania polityki w obu systemach. Generalnie reguły gry były wówczas dość proste, praktycznie zerojedynkowe, co pomagało ludziom odnaleźć się w jednej bądź drugiej rzeczywistości i uporządkować poszczególne przejawy życia. Upadek Związku Radzieckiego, zapoczątkowany wyborami w Polsce w 1989 r., przyniósł uwolnienie wielu społeczeństw z bloku sowieckiego, czemu towarzyszyło mnóstwo entuzjazmu i woli zmian, choć nie bez pewnych obaw. Jedną z nich była chęć niedopuszczenia do powtórki jakiejkolwiek wojny o charakterze globalnym, obojętne czy w rozumieniu konfliktu zbrojnego, czy kolejnej zimnej wojny.
Pojawiła się wówczas nadzieja, z dzisiejszej perspektywy utopijna i naiwna, iż podjęcie nieograniczonej współpracy gospodarczej ponad podziałami i włączenie w nią Rosji spowoduje, iż kraj ten z własnej woli porzuci znaną z czasów sowieckich doktrynę ekspansjonizmu. Zwolennikiem takiego podejścia był m.in. Samuel Pisar, ojczym Tonny’ego Blinkena, sekretarza stanu w administracji Joe Bidena. Przeszedł on długą drogę, od ocalenia z Holocaustu do współpracy z prezydentami USA, Richardem Nixonem i Jimmy Carterem czy amerykańskim sekretarzem Henry Kissingerem, i wszystkie te doświadczenia ukształtowały w nim przekonanie, że intensyfikacja wymiany handlowej i inwestycji międzynarodowych jest najlepszym sposobem zabezpieczenia się przed wojną, gdyż nikt nie powinien być wówczas zainteresowany w ponoszeniu strat. Nikt nie zwracał uwagi na fakt, że Rosja wykorzysta ową szansę nie dla dalszego zacieśniania więzów ze światem zachodnim i budowy swych przewag na polu gospodarczym, tylko podąży dotychczasową drogą imperialno-ekspansjonistyczną, spożytkowując przychody ze sprzedaży surowców energetycznych na Zachód w celu rozbudowy siły zbrojnej. Kardynalnym błędem państw zachodnich było niezwracanie uwagi na ten trend bądź bagatelizowanie go po kolejnych sygnałach potwierdzających, że w rosyjskiej politycznej mentalności niewiele się zmieniło od czasów ZSRR.
Nasuwa się pytanie, czy z analogiczną sytuacją nie mamy do czynienia względem Chin, z tym, że tu mówimy już nie o zakupie nośników energii, tylko transferze technologii…
– Jak najbardziej. Doktryna wypracowana przez Nixona i Kissingera zakładała potrzebę zbliżenia z Chinami, co miało stanowić przeciwwagę dla sowieckiego ekspansjonizmu. Również w tym przypadku wygenerowane zostało zagrożenie, także dla USA, które w przeciwieństwie do tego ze strony Rosji dotyczy w pierwszej kolejności sfery gospodarczej i technologicznej. Tu też Zachód, a szczególnie USA, popełniły błąd, gdyż przekazaliśmy Chinom stanowczo za dużo know-how o znaczeniu strategicznym. Generalnie sytuacja stała się znacznie bardziej wielowątkowa, niż mieliśmy za czasów rywalizacji dwóch globalnych bloków, bo trzeba do tego dodać jeszcze takie trendy, jak konkurencję pomiędzy USA a głównymi państwami Unii Europejskiej, które przecież należą do jednej grupy. Takich trendów w okresie zimnej wojny nie obserwowaliśmy.
Tak niestabilna i nieprzewidywalna sytuacja w jakże wielu obszarach budzi poważne obawy odnośnie perspektywy III wojny światowej. Czy faktycznie jesteśmy jej bliżej aniżeli kiedykolwiek dotychczas?
– Zawsze starałem się być optymistą, jednak dziś faktycznie podążamy złą drogą. Oczywiście nie musi to oznaczać globalnego konfliktu w perspektywie kilku lat, niemniej obserwujemy wiele niepokojących tendencji, na czele z upowszechnianiem się broni atomowej. W okresie zimnej wojny jej posiadanie przez głównych aktorów globalnej sceny politycznej stanowiło główny czynnik odstraszający, co oddalało wizje wojny światowej. Dziś prace nad bronią masowego rażenia prowadzą takie kraje jak Iran, a w gronie jej potwierdzonych posiadaczy mamy znacznie więcej państw, by wspomnieć choćby Indie czy Pakistan, pojawia się też ryzyko, iż zasoby nuklearne przechwycą zorganizowane grupy terrorystyczne prowadzące działalność na skalę trudną do wyobrażenia w czasach rywalizacji amerykańsko-sowieckiej. Dlatego można mówić o czarnych chmurach, jakie zbierają się nad obecnym porządkiem świata, już nie tylko w sferze gospodarki, ale i polityki. Do tego dochodzi narastająca nieprzewidywalność w samym świecie euroatlantyckim, by wspomnieć choćby obawy towarzyszące ponownemu wyborowi Donalda Trumpa na prezydenta USA.
Paradoksalnie wydarzenie to można oceniać w kategorii pewnego wstrząsu, który daje szansę na powrót do tradycyjnych wartości świata euroatlantyckiego. Choć niektóre zapowiedzi nowego prezydenta mogą budzić niepokój, nie należy wykluczać scenariusza, w którym są one jedynie chwytami retorycznymi, za którymi nie będą postępować czyny. Ameryka potrzebuje Europy, choćby ze względu na zagrażające jej Chiny. Pytanie brzmi: jakiej Europy? Być może nie tej, którą mamy dzisiaj: niby Unia, ale, niestety, bardzo rozproszona politycznie i społecznie. W konsekwencji nieefektywna jako sojusz, choć może paradoksalnie bardziej przydatna politycznie dla dzisiejszej Ameryki jako zbiór krajów, z którymi można negocjować indywidualnie. A prezydent Trump to lubi i szanuje.
Będąc również Amerykaninem, głęboko wierzę w amerykańską demokrację, w siłę tego systemu, pomimo iż rysują się na nim pewne pęknięcia. Wierzę w amerykańskie fundamentalne wartości. Ważne jest to, że na podstawie pierwszej kadencji możemy wyciągać pewne wnioski na temat polityki prowadzonej przez Donalda Trumpa.
Na ile faktycznie administracja publiczna USA jest w stanie ograniczyć zdominowanie sceny politycznej przez Donalda Trumpa, czy mamy do czynienia z efektem social mediów, gdzie można składać deklaracje bez pokrycia, czy bigtechy czują się współdecydentami dzisiejszego świata, oraz czy Polska może być przykładem dla innych państw – przeczytasz w dalszej części rozmowy z Józefem Wancerem oraz w Miesięczniku Finansowym BANK nr 2/2025