Jak nie pisać i jak nie tłumaczyć
No ale finał za nami, czas się pośmiać. Nigdy nigdzie nie brakowało grafomanów. Pal diabli domorosłych, ale są tacy, których się wydaje. Grafomania dotyka czasem nawet całkiem wydawałoby się niezłych (znów czasem: kiedyś) autorów. W okresie realnego (podobno) socjalizmu wychwalali towarzysza Stalina, ustrój, osiągnięcia Polski Ludowej. Po wybuchu demokracji nieco jakby przycichli, by od pewnego czasy znów się ożywić. Ale nie o nich chciałem pisać. Ostatnio bowiem spłakałem się ze śmiechu, czytając cytaty z dzieła pewnej pani na temat generała SS Wächtera, który ograbił Kraków. Temat ciekawy, wymagający jednak odpowiedniego pióra. Na pewno nie takiego, spod którego płyną słowa: „Wrażliwość historyka często jest jak zakurzony fortepian – potrąć dawno nieużywane struny, a wydadzą z siebie dźwięk fałszywy i będą oto niepokoić, dopóki nie znajdą właściwego miejsca na pięciolinii wydarzeń. Dwugodzinne spotkanie z cierpieniem norweskiego symbolisty sprawia, że jego nieutulony ból przenika mnie na wskroś”.
Nieutulony ból zębów ogarnął mnie po przeczytaniu czegoś takiego. Ale to nie był koniec. „Nie wiem, czy przyczyną jest dosyć silna klimatyzacja, czy trafność spostrzeżeń malarskich Bruegla, ale nagle ogarnia mnie przenikliwy chłód”. Na mnie też biją siódme, zimne poty na myśl, że głębokie te myśli przeczyta jakiś nieopierzony pisarz – i zacznie tworzyć w tym stylu.
I na koniec wieść dla mnie najnowsza (piszę tekst w czwartek 18 stycznia): nad Polskę nadciąga orkan Friederike. A wybitni tłumacze w niektórych mediach informują, że nadciąga orkan Fryderyk. Kurtyna – opada z hukiem.
Przemysław Szubański