IT-echnokracja
My, Europejczycy XXI stulecia, kochamy wolność we wszystkich jej postaciach. Wolność sumienia, wyznania i wolność gospodarczą, wolność "do" i wolność "od" - niekiedy aż do absurdu. Wydawać by się mogło że świat, w którym dosłownie na każdym kroku i przy każdej decyzji godzi się brać pod uwagę poszanowanie czyichś wolności i praw jest w sposób oczywisty uodporniony na wszelkiego rodzaju "jedynie słuszne linie". Że uszczęśliwianie ludzi na siłę, wbrew ich rzeczywistym potrzebom, oczekiwaniom i gustom odeszło bezpowrotnie w przeszłość, wraz podobnymi kuriozami jak eksport wewnętrzny czy asygnaty na nowe auta. Wreszcie - że nie tylko politycy, ale i dostawcy dóbr wszelakich za podstawowy cel swej aktywności przyjmują satysfakcję klienta i godziwy zysk własnej firmy, a nie dążenie do ideału w tym niedoskonałym przecież układzie czasoprzestrzeni, jakim jest nasz poczciwy glob.
Niestety – obserwując poczynania jakże licznych potentatów branży IT nietrudno dojść do wniosku, że oto dali się oni uwieść tej samej sile, która przeszło sto lat temu pchała lud na barykady. Kreatorom współczesnej cyfrowej rzeczywistości nie wystarcza już ani ustabilizowana pozycja na rynku, ani pokaźne zyski z globalnego rynku i całkiem godziwe wyniki finansowe, ani wreszcie coraz liczniejsze grupy nowych klientów, dołączających co roku do cyfrowej rzeczywistości. Chcą ideału, dążą do jeszcze lepszych, doskonalszych rozwiązań – nierzadko zapominając o tym że lepsze jest wrogiem dobrego, a uszczęśliwianie na siłę nigdy jeszcze nikomu nie wyszło na zdrowie. Trudno bowiem w inny sposób wyjaśnić, po kiego diabła producenci oprogramowania komputerowego co jakiś czas dokonują mniej lub bardziej zaawansowanych zmian w panelu obsługowym danej aplikacji – co z reguły dzieje się wówczas, kiedy do starego układu wszyscy zdążą się już przyzwyczaić. Zwolenników tezy, że „jeśli nie wiadomo o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze” pragnę rozczarować: pomimo szczerych chęci, trudno znaleźć logiczne powiązanie pomiędzy przenoszeniem ikony drukowania czy zapisu na dysku z jednej strony ekranu na drugą a zyskiem EBITDA producenta systemu. Trudno też mówić o zaspokajaniu oczekiwań klientów, wręcz przeciwnie: emocjonalne i pełne ekspresji wypowiedzi nieszczęśników, którzy zamiast funkcji „Zapisz” uruchomili właśnie komendę „Kasuj” tylko dlatego, że akurat te dwa przyciski w nowej wersji programu zamieniono miejscami czy wściekłość pracowników korporacji, bezradnie poszukujących kolejnych przeniesionych nie wiadomo gdzie funkcji systemu dobitnie świadczą o tym, że „chyba jednak nie do końca o to Szanownemu Klientowi chodziło…”
Podobny charakter ma ośli upór producentów aplikacji nawigacyjnych w kierunku uzależniania fukcjonowania tych programów od połączenia z Internetem. Oczywiście, sam pomysł aktualizowania informacji o warunkach ruchu zasługuje wyłącznie na poklask; jedynie w ten sposób można skierować ruch na trasy objazdowe niezwłocznie po zgłoszeniu wypadku na danym odcinku drogi. Tylko, na litość Boską, dlaczego funkcja ta jest włączona jako domyślna – i to najczęściej w taki sposób, że za żadne skarby nie da się jej wyłączyć? Wystarczy wyczerpanie limitu transferu czy choćby banalny brak zasięgu – i już cud współczesnej technologii dobitnie przekonuje nas, że jednak nie ma jak tradycyjna, papierowa mapa. Co prawda, niektóre aplikacje po bezskutecznym wyszukiwaniu sieci pozwalają na skorzystanie z pozwalają na skorzystanie z mapy offline – ale mała to pociecha w sytuacji kiedy mamy poważne wątpliwości czy aby na pewno tym, DOKŁADNIE TYM KTÓRY ZA CHWILĘ MIJAMY, zjazdem z autostrady dojedziemy do celu, a nasz wirtualny przewodnik daje nam krótką i zwięzłą odpowiedź: „Wyszukiwanie…”
Takie, jak i wiele podobnych posunięć tytanów sektora IT (a znalazłoby się ich jeszcze więcej, oj znalazło…) zdają się sugerować, że niektórzy z nich powoli tracą kontakt z rzeczywistością. Że celem nie jest zaspokojenie potrzeb klienta w jak najlepszy sposób, tylko dążenie do tyleż absolutnego co odrealnionego ideału. Że zamiast koncepcji systematycznej poprawy jakości oferowanych wyrobów, tej idei którą najpełniej wyraził król włoskiej motoryzacji Enzo Ferrari w jakże prostych i pięknych słowach „Najlepszy Ferrari to taki, który jeszcze nie powstał” – mamy do czynienia z działaniami w stylu japońskich szkoleniowców narciarskich, którzy w czasach największych triumfów Adama Małysza precyzyjnie mierzyli każdą część ciała zawodników – absolutny priorytet dając tym, których wymiary najbardziej przypominały „Orła z Wisły”. Wreszcie – że „jeżeli oczekiwania klienta są sprzeczne z naszą koncepcją produktu to tym gorzej dla klienta” – jak by można sparafrazować popularne w poprzednim systemie porzekadło dotyczące faktów i stanowiska „przewodniej siły narodu”. Takie podejście niewiele różni się od „jedynie słusznych” ideologii XX stulecia, podobnie dążących do doskonałości – i w podobny sposób mających w głębokim poważaniu wszystkich mających zdanie odrębne, łącznie z potencjalnymi beneficjentami w postaci chociażby klasy robotniczej.
Skąd jednak tak uderzające podobieństwo pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi systemami, które dzieli nieomal wszystko? Otóż zarówno twórcy komunizmu, jak również liderzy dzisiejszego rynku IT popełniają ten sam błąd, sprowadzając ludzkie zachowania i potrzeby jedynie do aspektu racjonalnego. Tymczasem to tylko połowa prawdy o pewnym gatunku Naczelnych, który dziesiątki tysięcy lat temu skolonizował i zdominował całą Ziemię, a od pewnego czasu usiłuje przenosić swe panowanie również w przestrzeń międzyplanetarną. W życiu każdego z nas co najmniej tak samo jak rozsądek czy pragmatyzm liczy się wolność i swoboda – a kwintesencją wolności co najmniej od czasów Księgi Rodzaju jest możliwość dokonywania wyborów nie zawsze obiektywnych. To dlatego niektórzy cenią wyżej nostalgiczny szum starej płyty aniżeli perfekcyjnie wyczyszczony, muzyczny plik cyfrowy – pomimo iż każdy akustyk nie zostawi suchej nitki na przesądach o rzekomej jakości winylu. Z tego samego powodu jedni lubią schabowego, inni śledzia w śmietanie, a jeszcze inni preferują ponadto wszystko pierogi z kapustą i grzybami. I nie zmienią tego żadne analizy dietetyków, wykazujące większą wartość odżywczą jednego czy drugiego frykasu. Analogicznie mają się sprawy również w odniesieniu do rozwiązań z branży IT, będących – było nie było – towarami konsumpcyjnymi. Całkiem możliwe, że nowe ustawienie ikonek na ekranie smartfona pozwoli na lepsze niż dotychczas dopasowanie urządzenia do ludzkiej dłoni. Całkiem możliwe, że jest to poparte ekspertyzami najlepszych fachowców z dziedziny anatomii – jeno co z tego, skoro miliony użytkowników na całym świecie przyzwyczaiły się do starego, dobrego choć jak widać niedoskonałego układu. Biorąc pod uwagę, że przyzwyczajeni stanowi drugą naturę człowieka, trudno się potem dziwić frustracji użytkowników. A chyba nie o to w biznesie chodzi…