In vino veritas
Jacek Protasiewicz nie jest już szefem polskiej frakcji europejskiej partii ludowej. Nie będzie również szefem kampanii do Parlamentu europejskiego. Po raz kolejny potwierdziło się, że w winie prawda, co w wolnym przekładzie z łaciny oznacza, że wino rozwiązuje języki.
Nie ma przy tym znaczenia, czy eurodeputowany wypił, jak sam twierdzi, dwie buteleczki wina na pokładzie samolotu lecącego do Frankfurtu nad Menem, czy może nieco więcej. Dość na tym, że język rozwiązał Mu się tak dalece, że celnik niemiecki nieczuły na paszport dyplomatyczny, poczuł się w obowiązku interweniować.
Żałosny przykład Jana Marii Rokity nie nauczył niczego niefortunnego podróżnika. Skoro jednak udało się pokonać samego Grzegorza Schetynę, doprowadzić do rezygnacji Marszałka i Wojewodę na Dolnym Śląsku, mógł się bohater przywołanego incydentu poczuć kimś szczególnym i na szczególne względy zasługującym.
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby rozumieć, ze politykowi w niektórych sytuacjach wolno mniej niż przeciętnemu Kowalskiemu. Nawet w naszym, wyjątkowo na alkoholowe wybryki tolerancyjnym społeczeństwie. Cóż dopiero w międzynarodowym ruchu lotniczym i strefie bezpośrednio do niego, a wszak taką bez wątpienia jest lotnisko, przyległej.
Szkoda, że w czasie, kiedy partyjni koledzy podejmują wysiłki na rzecz stabilizowania sytuacji na Ukrainie, prasa niemiecka zamiast o zgodnych wysiłkach polskiej i niemieckiej dyplomacji, pisze o skandalu z udziałem wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego.
Pointy nie będzie, bowiem jestem prawie pewien, że dopisze ja niebawem samo życie. Za sprawą kolejnego durnego wyczynu reprezentanta naszych pożal się Boże elit. Wcześniejsze przygody posła Wiplera dowodzą, że alkohol, bez względu na polityczne barwy i odcienie, nie służy naszym politykom.