Giełda: Koniec taniej spekulacji
Podczas sierpniowego załamania się na rynkach akcji rynek walutowy zachował się inaczej, niż to wcześniej bywało w takich sytuacjach. Wyraźnie tracił amerykański dolar, a zyskiwało euro. Byłoby jednak dużym błędem przypisywać wspólnej walucie rolę tzw. bezpiecznej przystani.
Marek Rogalski
Na rynkach finansowych zwyczajowo wskazuje się tzw. safe haven, czyli aktywa, gdzie inwestorzy mogą „zaparkować” pieniądze podczas kryzysu. Od dobrych kilku lat były to amerykańskie obligacje. Wyraźnie było to widać podczas kryzysu subprime w 2008/2009 r., kiedy to amerykański dolar mocno zyskiwał, mimo że geneza globalnego kryzysu wychodziła przecież z USA – wtedy inwestorzy uznali, że papiery rządu USA gwarantują wypłacalność w przeciwieństwie do instrumentów kreowanych przez rynki finansowe. A jak amerykańskie obligacje, to i dolar. Niemniej najczęściej do grupy safe haven zalicza się szwajcarskiego franka, japońskiego jena oraz okazyjnie złoto. Ostatnio te relacje uległy przebudowaniu.
Niewdzięczny frank
Z grupy safe haven wypadł w tym roku szwajcarski frank. Wpierw na skutek nadmiernej zmienności po uwolnieniu kursu EUR/CHF przez bank centralny 15 stycznia (chociaż wtedy na franku można było nieźle zarobić), a potem za sprawą działań banku centralnego, który zdecydował się na dalsze obniżki stóp procentowych. Ujemna stopa pojawiła się jeszcze w grudniu ub.r., ale dopiero po 15 stycznia działania SNB stały się wyraźniejsze – obecnie środek stawki LIBOR 3M oscyluje wokół -0,75 proc. Dodatkowo bank centralny często przypomina, że waluta jest mocno przewartościowana, co szczególnie nie dziwi, biorąc pod uwagę skalę jej umocnienia od stycznia. W efekcie od tego momentu frank pozostaje w trendzie spadkowym w głównych układach. Dzieje się tak też dlatego, że Thomas Jordan, szef SNB, regularnie daje do zrozumienia, że bank centralny nie wykorzystał jeszcze wszystkich środków (chociaż do sztywnego kursu EUR/CHF już nie powróci). Innymi słowy, nie można wykluczyć, że stopy procentowe w Szwajcarii w najbliższych miesiącach jeszcze spadną. A dość prawdopodobne jest to, że SNB będzie jednym z ostatnich banków centralnych, który zacznie je podnosić.
Carry-trade, czyli o co w tym chodzi
Zresztą zrozumienie pojęcia tzw. bezpiecznej przystani nieraz pokrywa się z działaniami będącymi wynikiem strategii nazywanych carry-trade. O co w tym chodzi? W dużym skrócie globalne fundusze szukają okazji inwestycyjnych – z reguły są to waluty, których banki centralne utrzymują wysoką stopę procentową, ale dodatkowym warunkiem musi być stabilne i perspektywiczne otoczenie gospodarczo-polityczne. Carry-trade coraz częściej bywa też używany do bardziej agresywnych strategii na rynkach akcji, jak też surowców. Jeżeli typy są wybrane, zaczyna się szukanie finansowania pod transakcję. Logiczne jest znalezienie takiego kredytodawcy, który pożyczy na jak najniższy procent. W efekcie tzw. bazą finansującą stają się pożyczki denominowane w walutach, których banki centralne mają niskie stopy procentowe, najlepiej bliskie zeru i dodatkowo słabą walutę.
<...>Artykuł jest płatny. Aby uzyskać dostęp można:
- zalogować się na swoje konto, jeśli wcześniej dokonano zakupu (w tym prenumeraty),
- wykupić dostęp do pojedynczego artykułu: SMS, cena 5 zł netto (6,15 zł brutto) - kup artykuł
- wykupić dostęp do całego wydania pisma, w którym jest ten artykuł: SMS, cena 19 zł netto (23,37 zł brutto) - kup całe wydanie,
- zaprenumerować pismo, aby uzyskać dostęp do wydań bieżących i wszystkich archiwalnych: wejdź na BANK.pl/sklep.
Uwaga:
- zalogowanym użytkownikom, podczas wpisywania kodu, zakup zostanie przypisany i zapamiętany do wykorzystania w przyszłości,
- wpisanie kodu bez zalogowania spowoduje przyznanie uprawnień dostępu do artykułu/wydania na 24 godziny (lub krócej w przypadku wyczyszczenia plików Cookies).
Komunikat dla uczestników Programu Wiedza online:
- bezpłatny dostęp do artykułu wymaga zalogowania się na konto typu BANKOWIEC, STUDENT lub NAUCZYCIEL AKADEMICKI