Giełda: Starcie byków z niedźwiedziami na GPW
Hossa na warszawskiej giełdzie zaczęła się 18 lutego 2009 r. - obchodzi więc swoje drugie urodziny. Ostatnio dostała wyraźnej zadyszki. Jednak szanse na kontynuację wzrostów są wciąż duże.
Piotr Graczyk
Pierwsze koty za płoty
W poprzednim artykule (KF nr 1/2011), który poświęcony był rynkowi akcji, zwracałem uwagę, że wzrost Warszawskiego Indeksu Giełdowego o 10-12 proc. w skali roku jest uwarunkowany wieloma czynnikami zewnętrznymi i wewnętrznymi.
Wspomniałem też o ciężkim początku roku i ewentualnej korekcie oraz obronie przez indeks WIG20 poziomu 2600 pkt. jako kluczowy z punktu widzenia psychologicznego do dalszych wzrostów albo spadków. Jednocześnie przestrzegałem, że przestrzeń do wzrostów jest na tyle ograniczona, że należy ostrożnie selekcjonować spółki do portfela, gdyż kolejne spadki nie będą już zwykłą korektą w trendzie wzrostowym, a na wyznaczenie nowego szczytu hossy być może trzeba będzie zaczekać kilka miesięcy. Powyższy scenariusz wprawdzie zmaterializował się w ostatnim miesiącu, jednak na nieszczęście inwestorów giełda konsoliduje się w przedziale 1600-1800 pkt. Zachowanie warszawskiej giełdy na początku roku, gdy po wzrostach w pierwszych dniach WIG20 utknął w widełkach 2728,55-2787,09 pkt. mimo systematycznej zwyżki na Wall Street nie jest jasne. Trudno jednoznacznie wskazać powody tej relatywnej słabości polskiego rynku. Być może były to obawy zarządzających przed już powszechnie zakładanym scenariuszem korekty na globalnych rynkach akcji w I kw. 2011 r., połączone z brakiem aktywnych inwestorów zagranicznych. Niechęć inwestorów do rynków wschodzących z pierwszego kwartału spowodowała brak korelacji między naszą giełdą a wspomnianą Wall Street czy choćby Frankfurtem, gdzie panowała bardzo dobra koniunktura.
Nie pomagała też napięta sytuacja w Afryce i na Bliskim Wschodzie, powodując niechęć inwestorów do ryzykownych aktywów, do których bez wątpienia można zaliczyć akcje na giełdzie. Spośród czynników wewnętrznych wymienić trzeba rosnącą inflację i rozpoczęcie cyklu zaostrzania polityki pieniężnej. Coraz bardziej widoczne stają się kłopoty z deficytem budżetowym i zadłużeniem, które próbuje się łatać, ograniczając zakres kapitałowej części systemu emerytalnego, co bez wątpienia również wpływało negatywnie na warszawską giełdę.
Aspekt techniczny
Technika wskazywała nieubłagalnie na korektę w pierwszym kwartale 2011 r. Niezależnie od tego, co legło u podstaw zimowej konsolidacji indeksu WIG20, scenariusz średnioterminowy dla warszawskiej giełdy, kreślony na podstawie analizy technicznej, pozostaje od kilku miesięcy taki sam. Sytuację na wykresie determinują cały czas dwa kanały wzrostowe. Pierwszy 18-miesięczny, drugi 6-miesięczny. Górne ograniczenia tych kanałów tworzą barierę podażową w umownym przedziale 2800-2850 pkt. W tej chwili jest to najsilniejszy opór techniczny, jaki napotyka polski rynek akcji od rozpoczęcia hossy w połowie lutego 2009 r. Obecnie nie ma ani technicznych, ani też fundamentalnych warunków do jego trwałego pokonania. Dlatego oczekiwanie silniejszej realizacji zysków, która doprowadzi do wybicia indeksu WIG20 dołem z półrocznego kanału, kierując go w kierunku analogicznego ograniczenia dłuższego kanału (obecnie 2420 pkt.), wydaje się dość naturalne. Pierwszym liczącym się sygnałem sprzedaży będzie trwałe wybicie poniżej 2600 pkt. – jak wspomniałem – jest to punkt psychologiczny z punktu widzenia inwestora.
Jednocześnie, jeżeli założymy, że rynki akcji dalej pozostaną w długoterminowym trendzie wzrostowym, co jest bardzo prawdopodobnym scenariuszem, a zmiany WIG20 w 2011 r. wciąż będzie wyznaczał dłuższy z opisywanych kanałów, to taka realizacja zysków będzie jedną z lepszych okazji inwestycyjnych na GPW w ostatnich miesiącach. Kolejny średnioterminowy szczyt, wprawdzie za kilka miesięcy, ale może wypaść już powyżej 3000 pkt. Prawdopodobnie długoterminowy trend wzrostowy na rynkach akcji jest niezachwiany. W sytuacji gdy banki centralne oraz poszczególne rządy najbardziej uprzemysłowionych państw podejmują wysiłki przeciwdziałania nawrotowi kryzysu, brakuje mocnych argumentów przemawiających za trwałą zmianą trendu. Dlatego też oczekuję pomimo silnej konsolidacji około 10-proc. zwyżki indeksu WIG20 na koniec przyszłego roku, co oznacza wzrost do około 3050 pkt. Podobnie jak w 2010 r. rynki akcji będą musiały zmierzyć się z kilkoma poważnymi zagrożeniami, o których wspominałem w poprzednim artykule, co w moim mniemaniu sprowokuje przynajmniej jedną silną korektę nawet dochodzącą do 20 proc.
Wśród tych potencjalnych ryzyk należy wymienić perspektywę zaostrzenia polityki monetarnej w Chinach, problemy w Afryce, a także w Portugalii i związanych z tym obaw o Hiszpanię oraz realizację zysków na rynkach surowców. Wszystkie te ryzyka powinny zmaterializować się jednak w I połowie 2011 r.
Gdzie szukać największych zysków, a czego unikać?
W roku 2011, szczególnie w II kw., będzie można zarobić – według mnie – głównie na konsumpcji – bo nadal dużo wydajemy jako społeczeństwo, po drugie na infrastrukturze – z uwagi na kluczową fazę realizacji projektów publicznych przygotowujących do Euro 2012, wreszcie na surowcach, które będą naturalną obroną przed rosnącą inflacją. Wśród spółek, którym warto się bliżej przyjrzeć jest wspomniana gałąź surowcowa, a wśród nich KGHM, Lotos i Orlen. Gdy chodzi o infrastrukturę, chciałbym zwrócić uwagę na spółki ABM Solid, Budimex i ewentualnie niedawnego debiutanta ZUE. Z sektora związanego z konsumpcją do koszyka inwestora wrzuciłbym Eurocash, LPP, a dla lubiących adrenalinę wyprzedawany ostatnio BOMI. I oczywiście niezawodne debiuty, jak zapowiadany BGŻ, JSW czy Węglokoks. Czego unikać? Głównie spółek, które są mocno wyeksponowane na wzrost cen surowców. Ponadto uważam, że sektor budowlany będzie też gorzej zachowywał się od rynku. Inwestorzy czekają także na pojawienie się kontraktów w energetyce, ale wydaje się to niezbyt bliską perspektywą.
Optymizm ponad wszystko
W I kw. 2011 r. podskoczyło tempo wzrostu i wiele przedsiębiorstw ponownie podniosło prognozy zysków. Skoro w pierwszym kwartale 2011 r. nastąpił znaczący wzrost nowych zamówień, także zarobki spółek mogą pozytywnie zaskoczyć inwestorów. Pamiętajmy, że wszystko, co się dzieje w Polsce, jest uzależnione od światowych rynków. Dopóki Amerykanie drukują pieniądze i mają niskie stopy procentowe, wydaje się, że nie ma dużego ryzyka po stronie akcji. Obligacje natomiast przestały być produktem inwestycyjnym. Proszę sobie wyobrazić, czy ktoś kupuje teraz obligacje 10-letnie z 3-proc. stopą zwrotu? To było możliwe, gdy mieliśmy do czynienia z awersją do ryzyka. W związku z tym pieniądze z rynków międzynarodowych muszą gdzieś trafić. Podejrzewam, że rozsądnie myślący inwestorzy będą dokonywali inwestycji na poziomie krajów rozwijających się, do których zalicza się warszawska giełda.