Fundusz Kowalskiego zastąpi unijny Fundusz Odbudowy?

Fundusz Kowalskiego zastąpi unijny Fundusz Odbudowy?
Janusz Kowalski, sekretarz stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych i Pełnomocnik rządu do spraw reformy nadzoru właścicielskiego nad spółkami Skarbu Państwa. Źródło: MAP
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Wiceminister aktywów państwowych, Janusz Kowalski wezwał na twitterze do stworzenia narodowego funduszu odbudowy gospodarki w wysokości 110 mld zł, który zastąpiłby fundusz unijny i uniezależnił polski rząd od nacisków Brukseli.

20 % „funduszu Kowalskiego” przeznaczone byłoby dla samorządów, 30 % dla mikroprzedsiębiorstw, a reszta zapewne zostałaby wydana przez rząd, zgodnie z jego priorytetami.

Czy to jest alternatywa rozpatrywana przez rząd?

Środki pochodziłyby z emisji długu na rynkach. Trzeba byłoby je spłacać. Ale  partycypując w funduszu unijnym także będziemy zobowiązani do spłaty długu zaciągniętego przez Komisję Europejską, co oznaczać będzie podniesienie składki, wpłacanej do Brukseli.

Od kiedy prezydent USA zaczął komunikować się ze światem za pomocą Twittera, wpisy polityków na tym medium społecznościowym są traktowane poważnie.

Janusz Kowalski jest nie tylko politykiem partii współrządzącej, ale też wiceministrem ważnego resortu, więc jego pomysł nie jest tylko prywatną inicjatywą, ale zapewne alternatywą, rozpatrywaną przez rząd.

Czy będziemy drożej pożyczać na rynkach międzynarodowych?

W ramach unijnego Fundusz Odbudowy (jego oficjalna nazwa to Next Generation EU Fund) Polska ma otrzymać dotacje w wysokości 23,060 mld euro (103 mld euro, po obecnym kursie) i 34 mld euro (152 mld zł) pożyczek, oprocentowanych niżej niż pożyczki, które polski rząd zaciąga na rynku. Fundusz Kowalskiego” byłby zatem 2,5-razy mniejszy niż unijny.

Pożyczając w euro musimy liczyć się z ryzykiem kursowym – zupełnie tak, jak zaciągając kredyt we frankach

Trudno dziś ocenić dokładnie, ile wyniesie różnica w oprocentowaniu. 21 października Komisja Europejska zainaugurowała emisję obligacji, określanych jako społeczne, o wartości 17 miliardów euro.

Rentowność 10-letnich obligacji wyniosła minus 0,24 %, a 20-letnich minus 0,61 %.

Tymczasem rentowność polskich 10-latek wynosi obecnie 1,26 %. Tyle że pożyczając w euro musimy liczyć się z ryzykiem kursowym – zupełnie tak, jak zaciągając kredyt we frankach.

Unijny fundusz – w sumie 750 mld euro – ma być sfinansowany emisją długu, który będzie spłacony do roku 2058. Polskie obligacje rządowe mają okres zapadalności 2, 5 i 10 lat.

Minister Finansów wspominał o emisji „obligacji wiecznych”, od których rząd spłacałby jedynie odsetki, ale nie wiadomo, czy znajdą się chętni inwestorzy. Okres 40 lat na spłatę byłby wystarczająco długi, by polska gospodarka zbliżyła się do poziomu unijnego.

Plusy pomysłu, to naprawdę plusy?

Plusem pomysłu wiceministra Kowalskiego jest możliwość bardziej elastycznego dysponowania pieniędzmi. Środki z funduszu unijnego mają być przeznaczone między innymi na transformację cyfrową, zieloną energetykę, zwiększenie odporności gospodarek krajowych na kryzysy oraz zwalczanie nierówności i bezrobocia.

Polska pozyska środki (o ile nie zawetuje budżetu unijnego) pod warunkiem przedstawienia planu wydatków, który musi być zaakceptowany przez Radę Europejską.

Tymczasem „fundusz Kowalskiego” byłby wydawany według preferencji rządu.

23 mld euro dotacji z funduszu europejskiego nie zwiększą długu publicznego i zadłużenia Polski za granicą

Są wady i zalety obu rozwiązań. Fundusz unijny zmusi polskich urzędników do tworzenia wielu dokumentów przedstawiania pomysłów, zgodnych z życzeniami Brukseli.

Jest jednak gwarancja, że pieniądze nie zostaną wydane w sposób nieprzejrzysty i nie zasilą zaprzyjaźnionych z rządem firm. Gwarancji takiej nie daje „fundusz Kowalskiego”.

Istotną różnicą między funduszem unijnym, a propozycjami wiceministra jest wpływ na poziom długu publicznego. 23 mld euro dotacji z funduszu europejskiego nie zwiększą długu publicznego i zadłużenia Polski za granicą.

Tymczasem emisja obligacji w wysokości 110 mld zł oznaczać będzie dołożenie do bardzo wysokiego długu, jaki będziemy mieli w przyszłym roku, kolejnych 5 proc. PKB.

Nawet jeżeli uda się taki dług zaciągnąć (zapewne rentowność byłaby wyższa niż obecnych 10-latek), to dług publiczny po emisji zbliżałby się do 70 % PKB. Jeżeli w dodatku pieniądze byłyby wydane na mało rentowne projekty, polska gospodarka zmierzałaby w szybkim tempie do kryzysu zadłużenia.

Źródło: aleBank.pl