Eurogrupa dolewa oliwy do ognia
Jeżeli ministrom finansów strefy euro zależało, żeby wprowadzić jeszcze większą nerwowość na rynki finansowe, to niewątpliwie po pierwszym dniu szczytu im się to udało. Wczoraj głównym przedmiotem rozmów Eurogrupy w Luksemburgu była rewizja udziału prywatnych inwestorów w drugim pakiecie ratunkowym dla Grecji w związku z pogorszeniem sytuacji gospodarczej w porównaniu z prognozami z przed kilku miesięcy.
Ustalenia z 21 lipca przewidują dobrowolną redukcję zadłużenia o 21 proc., jednak już pojawiają się głosy, że będzie potrzeba większego darowania długu na poziomie 40-50 proc. Ale perspektywy większych strat mogą zniechęcić instytucje finansowe do udziału w programie, narażając na niepowodzenie cały mechanizm pomocowy. Jeszcze w weekend przed próbami zmian warunków pomocy przestrzegał prezes Deutsche Banku Josef Ackermann i wskazywał na niepotrzebną stratę czasu na negocjacje większego zaangażowania instytucji finansowych w ratowanie Grecji. Wygląda jednak na to, że unijni politycy, poprzez obciążanie inwestorów prywatnych większymi kosztami, próbują ratować się przed gniewem opinii publicznej wynikającym z ryzykowania pieniędzmi podatników. Razi jednak krótkowzroczność takiego rozumowania, gdyż większe odpisy z tytułu redukcji zadłużenia Grecji mogą postawić niektóre instytucje na granicy niewypłacalności co ostatecznie może skończyć się wydawaniem pieniędzy publicznych na dokapitalizowanie banków (choć możliwe, że już wkrótce tą funkcję przejmie EFSF). Jakby tego było mało, przesunięty został termin wypłaty kolejnej transzy dla Grecji (8 mld euro). Według Aten środki będą potrzebne dopiero w drugim tygodniu listopada i do tego czasu eksperci z „trójki” będą mieli czas, by przyglądać się realizacji reform oszczędnościowych. Pytanie tylko, jaki jest cel zwłoki, skoro pieniądze i tak będzie trzeba wypłacić. Politycy doskonale zdają sobie sprawę, że środki są niezbędne, aby uchronić Grecję przed ogłoszeniem bankructwa, a europejski sektor finansowy nie jest przygotowany na scenariusz niewypłacalności kraju. Stare przysłowie mówi, że „co dwie głowy, to nie jedna”, ale z siedemnastu ministrów finansów strefy euro więcej jest problemów, niż pożytku.
Niepewność na rynkach finansowych prowadzącą do wzrostu awersji do ryzyka polski złoty znosi relatywnie spokojnie, choć nie bez „specjalnej” pomocy. W poniedziałek na rynku ponownie pojawił się Narodowy Bank Polski, który według doniesień dilerów sprzedał 80 mln euro. Licząc od 23 września, jest to już trzecia interwencja banku centralnego na rynku złotego. Spadek kursu eurozłotego był nieduży, ok. 1 proc., co sugeruje, że NBP nie jest zainteresowany doprowadzeniem do wyraźnej aprecjacji złotego. Jego działania wyglądają raczej na wysyłanie komunikatu, że bank czuwa nad rykiem złotego i jest gotowy przeciwdziałać ewentualnym posunięciom spekulantów, o których wspominał prezes NBP Marek Belka podczas ostatniego wywiadu. W związku z tym, eurozłoty nie powinien się dziś wyłamywać poza obecny kanał trendu bocznego, tj. 4,37-4,44.
Konrad Białas
Dom Maklerski AFS