Dwa oblicza malkontenta

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Dwadzieścia pięć lat demokracji, nieco dłużej kapitalizmu - wszak obowiązywanie tego systemu w powojennej Polsce liczyć należy de facto od wejścia w życie ustawy Wilczka - i dziesięć lat członkostwa w Unii Europejskiej. Do tego jeszcze - nieco dziś zapomniany- jubileusz 15 - lecia obecności Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim. Jeśli spojrzymy z perspektywy przeciętnego Kowalskiego, oczekującego w roku 1988 w kilometrowej kolejce po kartkowe mięso lub podobnie dystrybuowaną benzynę, udało się spełnić chyba wszystkie marzenia - i to ze sporym zapasem. A jednak nie wszyscy czują się usatysfakcjonowani - i nie myślę tu o jednoznacznie zadeklarowanych narodowcach ani w ogóle o politykach wszelakiej maści, którzy znaleźli sobie po prostu swoistą niszę rynkową. Również niejeden Kowalski, Zieliński czy Nowak uważa, że jego kraj znajduje się w innym miejscu i czasie aniżeli powinien...

Jedną z form wyrażania niezadowolenia z sytuacji Polski A.D. 2014 jest oczywiście eurosceptycyzm. Zjawisko popularne nie tylko wśród tych, którym faktycznie w życiu nie wyszło – i których jeszcze najbardziej można zrozumieć – ale również i tych, których wygórowane oczekiwania rozmijają się z realnymi możliwościami, jakie daje egzystencja na tej planecie. Osób, które- posiadając regularne dochody oscylujące wokół średniej krajowej – uznają za skandal, iż owa średnia krajowa liczona jest wedle polskiego, a nie niemieckiego rocznika statystycznego. Ludzi, dla których świadomość klienta w zakresie niezbędnych do funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie zasad ma prawo kształtować się na poziomie zerowym – a zadaniem przedsiębiorców powinna być troska, aby klienta uchronić przed wszystkim co się tylko da, łącznie z jego własną ignorancją. Pracowników i związkowców, z uporem maniaka domagających się utrzymania wszystkich, nawet najbardziej absurdalnych instrumentów o charakterze socjalnym – i nie dających sobie za żadne skarby wytłumaczyć, że wiele spośród tych instrumentów ciągnie firmę w kierunku dna. Osób, które kapitalizm i zjednoczoną Europę akceptują chyba tylko z powodu poprawności politycznej – choć w rzeczywistości najbliższa jest im wizja wyrażona w „Piosence o wujku” Andrzeja Ozgi:

„A niechże od nas się odczepi,
Nie chcemy Wuja tu – Przybłędy
Nam samym w domu jest najlepiej…!
Najlepiej nam… przy drzwiach zamkniętych.”

Istnieje wszakże i druga grupa malkontentów – wprawdzie znacznie mniej dostrzegalna, jednak wcale nie mniej groźna. Ci dla odmiany nie kwestionują przystąpienia Polski do rodziny państw europejskich, wręcz przeciwnie – euroentuzjazmu mogliby od nich uczyć się ojcowie duchowi Wspólnoty. A jednak ich postawa – podobnie jak u eurosceptyków – w gruncie rzeczy stanowi brak akceptacji dla obecnej pozycji Polski na kontynencie europejskim. Ludzie ci nie potrafią pogodzić się z faktem, że – pomimo ewidentnych sukcesów w wielu dziedzinach – gospodarka polska wciąż jeszcze goni najbardziej rozwinięte państwa europejskie – a konsekwencją takiego stanu rzeczy muszą być standardy w wielu dziedzinach niższe aniżeli w najbogatszych krajach świata.

Przykładem takiego podejścia może być ciągle utyskiwanie nad wiekiem i standardem „taboru samochodowego” znajdującego się w rękach Polaków. Ostatnie zapowiedzi nowelizacji ustawy o recyklingu pojazdów – odnoszącej się notabene do kwestii niezgodności pobieranych przez Polskę opłat z prawem wspólnotowym – po raz kolejny zaktywizowały zatroskanych o motoryzacyjną kondycję Narodu Polskiego. Opinie o „jeżdżących trumnach” z Zachodu wyrażane na forach internetowych idą w parze z wypowiedziami medialnymi „niezależnych ekspertów”, wyznających jedynie słuszną prawdę objawioną: auto powyżej 10 lat jest już wyłącznie złomem, samochody poprzednich generacji – nie mówiąc o dwudziestoletnich staruszkach – nie dają żadnych szans na przeżycie w wypadku – w konsekwencji polskie władze, nie podejmując wszelkich możliwych działań w kierunku eliminacji tychże morderczych narzędzi z naszych dróg, stają się współodpowiedzialne za tragedie, jakie każdego tygodnia wydarzają się na tychże drogach.

Tego typu „radosna twórczość” po pierwsze ma z rzeczywistością tyleż wspólnego, co wygłaszane przez eurosceptyków hasła o wyzyskiwaniu kraju nad Wisłą przez unijne elity. Sam wiek pojazdu nie ma wiele wspólnego z jego stanem technicznym – wiele starych aut, nierzadko pamiętających jeszcze poprzedni system, zadbanych i pieczołowicie pielęgnowanych przez (nierzadko sędziwych) właścicieli może znajdować się w nieporównanie lepszym stanie niż nowoczesne auto flotowe, którym nierzadko jeździ się nie zwracając uwagi na takie „drobiazgi” jak wyboje, krawężniki, kosze na śmieci czy zderzaki parkujących obok pojazdów. Jeśli zatem z czymś należałoby walczyć, to jedynie z nadużyciami stacji diagnostycznych dopuszczających do ruchu auta posiadające groźne dla bezpieczeństwa usterki – niezależnie od wieku i standardu tychże samochodów.

Po drugie – i to jest chyba najistotniejsze – warto sobie uświadomić jedną prawdę. Współczesna Europa znalazła się w sytuacji bodaj najbardziej komfortowej w długiej i burzliwej historii tegoż kontynentu. Od dłuższego czasu nie grożą nam – mieszkańcom starego Kontynentu -przerażające wydarzenia, jakich w kronikach minionych stuleci bynajmniej nie brakuje. Dzięki rozwojowi medycyny pojęcie epidemii dziś kojarzone jest raczej z corocznymi atakami grypy niż ze średniowieczna „czarną śmiercią”, pochłaniająca miliony ludzkich istnień. Bolesne doświadczenia II Wojny Światowej spowodowały, że – przynajmniej na obszarze Unii Europejskiej – nikt przy zdrowych zmysłach nie wysuwa roszczeń terytorialnych wobec innego państwa członkowskiego, nie mówiąc nawet o próbach odzyskania „od zawsze naszych” ziem przy pomocy siły zbrojnej. To właśnie standardy ukształtowane między innymi w Unii Europejskiej sprawiły, że na poczynania Rosji w konflikcie ukraińskim – zjawisko niegdyś uznawane za wewnętrzna sprawę tych dwóch krajów – patrzy dziś z potępieniem cały cywilizowany świat. Nade wszystko jednak udało się w Unii Europejskiej wyeliminować inną, nie mniej przerażającą wizję: rewolucji i wielkiego buntu społecznego.

To, że współczesne napięcia społeczne posiadają moc destrukcyjna nieporównanie mniejszą aniżeli te z Paryża roku 1789 czy Petersburga roku 1917, to w znacznej mierze zasługa upowszechnienia dóbr powszechnego użytku. W minionych epokach bądź to stan społeczny, bądź sytuacja ekonomiczna odcinały dostęp znacznej części społeczeństwa do pewnych dóbr doczesnych, stawiając ich w roli de facto obywateli drugiej kategorii. Elegancki powóz, wykwintna zastawa stołowa czy zwykła toaleta w domu – tych rarytasów darmo było szukać w chłopskiej zagrodzie czy robotniczym familoku. Nie na darmo wkraczający na ziemie polskie w latach 1944-1945 rosyjscy żołnierze konwersację z tutejszymi zaczynali od znamiennego „Dawaj cziasy”; banalny zegarek stanowił dla szeregowego Iwana czy Borysa mroczny obiekt pożądania.

Dziś sytuacja zmieniła się diametralnie. Zdatne do jazdy auto – nie, nie mówię o samochodowym wraku, tylko o pełnosprawnym pojeździe – kupimy już w granicach tysiąca złotych, czego doświadczyłem osobiście choćby w tym roku, za jedyne 900 złotych stając się właścicielem pełnoletniego, sprawnego, za to bez wątpienia kultowego Volkswagena Golfa. Elektronika dostępna jest dosłownie dla każdego – widok bezdomnego, rozmawiającego na dworcu przez pre-paidową komórkę za 45 złotych nie stanowi już szoku. Egzotyczne jadłodajnie może są i utrapieniem dla okolicznych mieszkańców z uwagi na nader intensywne zapachy – jednak równocześnie pozwalają w miarę przyzwoicie wyżywić się również osobom posiadającym dochody na poziomie tysiąca złotych miesięcznie. Wprawdzie piętnastoletnie Tico nie da się porównać z nowym Mercedesem, a standard obsługi w chińskim barze w niczym nie przypomina Wierzynka – ale całym rzeszom ludzi dokładnie o to chodzi. Podobnie, jak nic więcej nie chciała zdecydowana większość uczestników najbardziej krwawych rewolucji w ostatnich dwóch stuleciach.

Stare samochody na złom? Szlaban dla taniej chińszczyzny? A może jednak: niech każdy będzie kowalem swojego losu – i wybiera to, co mu odpowiada? Jak to napisał przed laty niezapomniany Jacek Kaczmarski:

„Dajcie żyć po swojemu – grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemnie!”