Dramatyczny spadek sprzedaży aut w Polsce w wyniku pandemii koronawirusa, co będzie dalej?
Robert Lidke: Z danych, które Państwo podają wynika, że sprzedaż samochodów w Unii Europejskiej spadła o ponad 50%. Czy może Pan podać jeszcze jakieś inne dane na ten temat?
Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego: Niestety, to prawda. Branża motoryzacyjna bardzo odczuwa konsekwencje pandemii koronawirusa.
Chyba nie ma sensu mówić o danych szczegółowych, ale rzeczywiście w Europie sprzedaż nowych samochodów w marcu spadła o 50%, a to dopiero początek. My pokazaliśmy dane polskie i tam wszędzie jest w zasadzie, w zależności od kategorii: 50 – 60 ‒ 70% spadku.
To nic dziwnego, ponieważ klienci praktycznie przestali przychodzić do salonów, nie pojawiają się, nie kupują. I stąd tak wysokie spadki.
Czy po pandemii koronawirusa, o której nie wiemy do kiedy będzie trwała, i recesji, która jest nieunikniona ‒ może się okazać, że będziemy wybierali innego rodzaju pojazdy niż dotychczas?
‒ Myślę, że koronawirus, czy to, co będzie się działo po koronawirusie na pewno będzie inną rzeczywistością niż ta, która znamy teraz. Na pewno branża motoryzacyjna też będzie się musiała w tej nowej rzeczywistości odnaleźć.
Jak to będzie wyglądało, tego dzisiaj nikt nie wie. Ale trudno dziś powiedzieć, czy wpłynie to na większą chęć kupowania przez klientów jakiś określonych modeli.
Myślę, że przez dłuższy czas będziemy starali się wrócić do normalności, rozumianej jako to, żeby klienci w ogóle przyszli do salonów. Zarówno indywidualni, jak i flotowi. Bo przypomnę, że w Polsce ponad ¾ sprzedaży nowych samochodów to są klienci flotowi, a więc kluczowi z punktu widzenia sprzedaży.
Zapewne niektóre nasze zachowania po koronawirusie będą inne. Nie wiadomo jak będzie wyglądał carsharing czyli współdzielenie, współużytkowanie samochodów.
Nie wiadomo też jak zachowają się firmy, bo dziś większość z nas pracuje w domu. Wszyscy, którzy nie muszą fizycznie zjawić się w swoim zakładzie pracy, pracują z domu. Być może, zmieni to postrzeganie pracy przez szefów, przez koncerny.
Zobacz więcej najnowszych wiadomości o wpływie koronawirusa na gospodarkę >>>
Być może w bardzo wielu miejscach będziemy mogli zdalnie pracować. Czyli będzie mniej zmieniania miejsca, mniej jazd samochodem.
Są oczywiście bardzo różne przewidywania, do których nie chcę się odnosić, bo nie jestem ani lekarzem, ani wirusologiem ‒ natomiast w którymś momencie ten koronawirus ustąpi, i będziemy mogli wrócić do normalności.
I z tej radości zapewne będziemy chcieli jak najszybciej wrócić do tego naszego starego, poprzedniego życia.
Albo wręcz przeciwnie pewne nawyki, pewne nasze przemyślenia, zmiana stylu życia, która była przez ostatnich kilka tygodni ‒ na razie ‒ bo być może będzie przez ileś miesięcy, to wpłynie na nasze zachowania. Teraz mamy więcej pytań niż odpowiedzi.
Już wiadomo, że wiele firm ogłasza upadłość, można się spodziewać kolejnych bankructw. I w związku z tym na rynku może się pojawić dużo pojazdów poleasingowych, czy po windykacjach, także samochodów sprzedawanych przez firmy, które będą szukały oszczędności.
‒ Niestety zawsze tak jest, że jak jest kryzys, jak mamy gorszy czas to jakaś część firm bankrutuje, jakaś część firm chce się pozbyć samochodów. Już z taką sytuacją mieliśmy do czynienia szczególnie w kontekście pojazdów ciężkich w czasie kryzysu z lat 2008 ‒ 2009. Wtedy dużo pojazdów pojawiło się na rynku z rynku wtórnego. Sprzedaż nowych była znacznie mniejsza.
I obawiam się, że niestety pojawi się ta sytuacja również teraz dlatego, że też jakaś część firm i pewnie osób fizycznych zacznie mieć problemy ze spłacaniem rat. W związku z czym te samochody trafią na rynek wtórny. Pytanie: ile ich będzie?
Bądź na bieżąco – zapisz się na nasz newsletter >>>
Ale nie sadzę, żeby były to ilości na tyle duże, żeby zaburzyły bardzo poważnie rynek, tym niemniej z drugiej strony warto pomyśleć o tym, jak zachowają się firmy leasingowe? Jak zachowają się banki, które kredytowały osobom fizycznym zakup samochodów?
Pewnie będą znacznie ostrożniejsze, pewnie ostrożniej będą udzielały kredytu czy leasingu. Zobaczymy.
Powtórzę, że mamy więcej pytań niż odpowiedzi, bo takiej sytuacji jak teraz nie mieliśmy chyba nigdy w historii. Nawet porównując do pandemii „hiszpanki”, która była sto lat temu, to wtedy była zupełnie inna rzeczywistość gospodarcza.
Dotąd nie przeżyliśmy nigdy tylu złych czynników, które się skumulowały.
Obecnie w transporcie publicznym mamy zalecenia, żeby tramwajami, autobusami przemieszczało się mało osób. I to budzi uzasadniony lęk wśród pasażerów, i gdy pandemia minie, to może się okazać, że jednak coś zostanie w naszych głowach, i nie będziemy chcieli tak chętnie, jak do tej pory, korzystać z transportu publicznego.
Czy transport publiczny zmieni się w przyszłości? Czy będziemy chętniej niż do tej pory korzystali z własnych samochodów po to, żeby np. jeździć do pracy?
‒ Taki strach może się pojawić, choć nie sądzę, żeby się długo utrzymywał. Dlatego, że duża część osób, która jeździła autobusami, tramwajami, pociągami to są osoby, które albo nie chciały jeździć samochodem, bo np. dojeżdżały do centrum dużego miasta, gdzie musiałyby parkować i to byłoby bardzo kosztowne.
Albo były to osoby, które stwierdziły, że nie chcą kupować samochodu, i takie których nie byłoby stać na kupienie i utrzymanie samochodu. To m.in. młodzi ludzie, studenci.
Dlatego pewnie przez jakiś czas obawa będzie, ale wrócimy do komunikacji zbiorowej. Bo musimy pamiętać, że w Europie mamy teraz generalne trendy, żeby przesiadać się z dużych samochodów na małe, ponadto z samochodów do komunikacji zbiorowej. I nie sadzę, żeby nastąpiła tutaj radykalna zmiana.
Dlatego, że i systemy podatkowe, i władze miast, władze poszczególnych krajów popierają tego typu rozwiązania. Pamiętajmy też, że ciągle nad branżą motoryzacyjną wisi konieczność redukcji emisji CO2.
Zapewne będziemy rozmawiali z Komisją Europejską, żeby bardzo wysokie kary dla branży za emisję CO2 przesunąć w czasie, ale jaki będzie efekt – nie wiemy.