Niższe emerytury przez budowę atomówki?
Opera mydlana pod tytułem: elektrownia atomowa ciągnie się znacznie dłużej niż istnieje wolna III Rzeczypospolita. Decyzje o budowie podjęli jeszcze komuniści i nawet wylali w tym celu morze betonu. Od tego czasu utwierdziliśmy się w przekonaniu o potrzebnie posiadania takiej siłowni, ale poza tym niewiele się zmieniło. Powołano spółkę, w której dano zatrudnienie paru dobrze opłacanym kolegom, ale żadnych wiążących decyzji nie podjęto.
Zgodnie z konwencją opery mydlanej sprawa elektrowni atomowej przeszła i jeszcze przejdzie wiele gwałtownych zwrotów akcji. Zmieniają się bohaterowie, lokalizacje, rosną przewidywane koszty… W czwartek byliśmy świadkami kolejnego odcinka serialu. Tym razem na giełdzie pojawiła się informacja, że budowę prowadzić będzie nie PGE (największa grupa energetyczna), ale lider polskich firm, czyli PKN Orlen. Natychmiast na giełdzie się zagotowało. Kurs akcji odciążonego PGE gwałtownie podskoczył, a Orlenu zanurkował.
Atom w niełasce u inwestorów giełdowych
Inwestorzy słusznie obawiają się udziału w finansowaniu tej elektrowni. Jest niemal pewne, że lider konsorcjum budującego molocha przez dłuższy czas będzie miał słabe wyniki i nie będzie płacił dywidendy. Może być też tak, że gdy budowa się skończy, energia (np. dzięki wiatrakom) będzie tak tania, że cała inwestycja okaże się nieopłacalna. Albo np. górnicy ze Śląska zażądają by zamiast zagranicznego niezdrowego uranu w elektrowni wykorzystywać polski węgiel. W polskich warunkach każdy scenariusz jest możliwy.
Najlepiej wydawać cudze pieniądze
Pewne wydaje się tylko jedno: rząd (podobnie jak i poprzedni) chce, żeby ta inwestycja została zrealizowana, przynajmniej częściowo, nie za jego pieniądze. Głównym inwestorem ma być firma, która wprawdzie jest kontrolowana przez państwo, ale ma również drobnych akcjonariuszy (w przypadku Orlenu stanowią oni zdecydowaną większość); w tej grupie tej są też liczni klienci funduszy emerytalnych. Gdyby państwo z własnej kasy miało wydać na budowę dodatkowe 70 – 75 mld zł (ostatnie szacunki Ministerstwa Energetyki), to trzeba by ograniczyć inne wydatki budżetu, albo przekroczyć limit deficytu.
Gdy przed wojną zaczynano budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego, planowano przeznaczyć na niego 2,4 mld ówczesnych złotych przez cztery lata. Odpowiadało to nieco mniej niż rocznemu budżetowi państwa. Dziś mamy mega inwestycję wartą tylko ponad jedną piątą rocznego budżetu państwa. Jednak wygląda na to, że państwa na nią nie stać (choć na pewno jest potrzebna) i muszą dopłacić do niej przyszli emeryci oraz ciułacze.
Za atom zapłacą przyszli emeryci i ciułacze
Praktyka nieliczenia się rządu z interesami mniejszościowych akcjonariuszy firm kontrolowanych przez państwo ma u nas długą tradycję. Wystarczy przypomnieć ratowanie przez rząd PO-PSL górnictwa pieniędzmi firm energetycznych. Ta zła tradycja wciąż jest podtrzymywana. Jak inaczej potraktować ostatnie deklaracje rządzących, że wprowadzenie opłaty paliwowej nie podniesie cen benzyny. Takie oświadczenie oznacza, że zyski firm paliwowych wyraźnie spadną, czyli wartość oszczędności Polaków, którzy zainwestowali w akcje tych spółek, zmaleje.
Elektrownia atomowa w Polsce jest niezbędna, podobnie jak wiele innych inwestycji. Nie wolno jednak przy okazji jej budowy po raz kolejny okazywać lekceważenia drobnym inwestorom, nie wolno podważać zaufania do państwa i rynku kapitałowego. Bez tego zaufania może będziemy mieli elektrownie, ale systemu oszczędzania na emeryturę nie zbudujemy.