Czy obecność Polski w strefie euro ochroniłaby nas przed kryzysem?

Czy obecność Polski w strefie euro ochroniłaby nas przed kryzysem?
Fot. stock.adobe.com / Frog 974
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Kiedy własna waluta pomaga, a kiedy szkodzi pisze Witold Gadomski przywołując historyczne przykłady Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch oraz obecne Węgier, Rumunii Polski i Wielkiej Brytanii.

Po kryzysie greckim, który wybuchł w 2010 roku i rozszerzył się na kilka innych krajów strefy euro powszechnym stało się przekonanie, że wspólna waluta europejska, której nie kontrolują krajowe banki centralne, może prowadzić do poważnego kryzysu finansowego.

Wspólna waluta zachęca do nadmiernego zadłużania się?

Jego przyczyną były tanie kredyty zaciągane przez rządy lub firmy prywatne, dzięki niskim stopom procentowym i niskiej rentowności obligacji, występującym we wszystkich krajach strefy euro.

Wspólna waluta dawała więc (i daje) słabszym gospodarkom premię, która okazała się pułapką, gdyż prowadziła do nadmiernego zadłużenia sektora publicznego i niektórych sektorów prywatnych, przede wszystkim nieruchomości.

Gdy pojawiły się napięcia spowodowane kryzysem, który zaczął się w Stanach Zjednoczonych, inwestorzy zażądali wyższych premii od ryzyka w gospodarkach słabszych – w Grecji, Portugalii, Hiszpanii, we Włoszech – i zaczęły rosnąć spready, czyli różnice między rentownością obligacji tych krajów, a obligacji niemieckich.

Gdyby Grecja czy Portugalia miały własne waluty, rentowność ich obligacji już wcześniej wzrosłaby, zniechęcając do nadmiernego zadłużania.

Czytaj także: Polskie obligacje 10-letnie powyżej 9%, i trzy ciekawe wykresy>>>

Bycie poza strefą euro też nie pomaga

Wyprzedaż obligacji brytyjskich, a także gwałtownie rosnące rentowności obligacji Węgier, Rumunii i Polski pokazują, że suwerenne waluty nie chronią gospodarek przed kryzysem.

Od referendum w sprawie brexitu funt brytyjski stracił prawie jedną piątą do dolara i do euro. Mimo osłabienia waluty deficyt handlowy Wielkiej Brytanii zwiększył się do 220 mld funtów.

Rentowność 10-letnich obligacji brytyjskich, która na początku roku wynosiła ok. 1% przekroczyła w ubiegłym tygodniu 4% i dopiero dymisja premier Liz Truss oraz zapowiedź zmiany polityki fiskalnej spowodowały, że nieznacznie spadła – do 3,88% i jest o 1 pkt proc. wyższa niż sąsiedniej Irlandii, która weszła do strefy euro.

Według portalu World Government Bonds wśród krajów Unii Europejskiej najwyższą rentowność 24 października 2022 roku miały obligacje Węgier – 10,74%, Rumunii – 9,58% i Polski – 8,38%.

Rentowność obligacji polskich mocno się waha, co świadczy o tym, że polskie papiery są przedmiotem intensywnej spekulacji. W piątek 21 października rentowność przekroczyła 9%.

Czytaj także: KE: Chorwacja gotowa do przyjęcia euro w przyszłym roku, Polska nie spełnia warunków, m.in. stabilności cen>>>

Bułgarom plany wejścia do strefy euro pomagają

Tymczasem rentowność obligacji bułgarskich wynosi 5%, mimo że kraj ten jest pogrążony w permanentnym kryzysie politycznym. Ale jego waluta weszła przed dwoma laty do ERM2 i Bułgaria jest na dobrej drodze do przyjęcia euro.

Dla porównania rentowność greckich obligacji, które jeszcze przed kilku laty uchodziły za bardzo ryzykowne wynosi 4,97%.

Wzrost rentowności polskich obligacji, a także spadek kursu złotego wynikają nie tyle z fundamentów naszej gospodarki, ile z nastrojów inwestorów, obawiających się skutków wojny w Ukrainie i możliwości wzrostu polskiego długu w roku wyborczym. W efekcie musimy za obsługę długu płacić znacznie więcej niż płacilibyśmy będąc w strefie euro.

Istnieje też ryzyko, że rząd, nie mogąc sfinansować potrzeb wydatkowych na rynku, sięgnie po pomoc NBP, co prowadziłoby do niekontrolowanego wzrostu inflacji. Suwerenna waluta nie okazała się więc lekarstwem ani na kłopoty Wielkiej Brytanii, ani Polski.       

Czytaj także: Idzie do nas bieda, ale można dać jej odpór>>>

Źródło: aleBank.pl