Czy lodówka nas zawstydzi?
Internet rzeczy - to pojęcie robi w ostatnim czasie karierę nie mniejszą niż 20 lat temu raczkujący sam Internet, raczkujący nad Wisłą. I nie jest to tylko wizja rodem z filmów science-fiction; wystarczy zapoznać się z funkcjonalnością nowoczenej pralki, telewizora czy aparatu fotograficznego by dojść do jednego wiosku; inteligencja w branży RTV/AGD przestaje być tylko domeną smartfona i laptopa. Wprawdzie najlepszej lodówce wiele jeszcze brakuje, aby była ona w stanie z powodzeniem zdać test Alana Turinga, a z odkurzaczem raczej nie zagramy w szachy, niemniej świat, w którym sprzęt domowy przejmie za nas w całości żmudne i powtarzalne obowiązki domowe wydaje się być wizją tyleż realną, co całkiem nieodległą.
Owemu imponującemu przyrostowi inteligencji naszych larów i penatów towarzyszy tymczasem nie meniej dynamiczny i imponujący regres inteligencji „korony stworzenia”. Japońscy badacze doszli do wniosku, że wskutek używania komputerowej kształt naszej dłoni ewoluuje, na powrót zbliżając się do formy spotykanej u pozostałych naszych krewniaków z rodziny Naczelnych; nieporównanie większe znaczenie mają jednak zmiany w mentalności współczesnego człowieka Jakby na przekór hasłom o innowacyjności, kreatywności, tym wszystkim „open your mind”, coraz liczniejsi przedstawiciele gatunku Homo sapiens zachowują się tak, jakby za wszelką cenę chcieli zmienić swą nazwę gatunkową. I nie chodzi tu bynajmniej o poziom abstrakcji właściwy pewnemu świętej pamięci panu w czarnym golfie tudzież innym podobnym jemu geniuszom, ale o podstawowe czynności życiowe. Kiedyś – całkiem słusznie zresztą – zakładano, że osoba ciesząca się pełnią praw publicznych nie powinna mieć problemów z tak oczywistą czynnością jak picie kawy czy herbaty. Dziś procedury wydawania napojów gorących w banalnym fast foodzie nieznacznie tylko odbiegają od tych stosowanych w lotnictwie cywilnym: przympomnienie, że gorąca kawa faktycznie jest gorąca, musi znajdować się dosłownie wszędzie – od menu począwszy a na papierowym kubku na napitek skończywszy. Mało tego – wspomniane kubki zabezpieczone są przezornie plastikowym wieczkiem, na którym – obowiązkowo – znajduje się magiczne słowo „HOT”. Krytykom tych wszystkich absurdów godzi się przypomnieć, że za oceanem ten „pakiet bezpieczeństwa” bynajmniej nie wystarcza. Barmanka wydając napój jest obowiązana każdorazowo uprzedzić klienta, nieświadomego zagrożenia czającego się w kubeczku, sakramentalnym „CAUTION, IT’S HOT!” – a i to nie gwarantuje firmie stuprocentowej wygranej w sytuacji, kiedy jakaś nieszczęśliwa ofiara losu (przepraszam – globalnych korporacji) pozwie sieć do sądu, udowadniając tym samym swą całkowitą niezdolność do posługiwania się jedyną zdolnością wyróżniającą człowieka pośród innych istt żywych…
Gwarancją posiadania choćby minimalnego poziomu kompetencji wymaganych w danej branży przestał być również dyplom ukończenia studiów czy inny dokument, potwierdzający uzyskanie kwalifikacji zawodowych. Jak bowiem inaczej zrozumieć fakt, iż pośród kredytobiorców walutowych, składajacych do sądów pozwy zbiorowe przeciwko bankom, znajdują się absolwenci studiów ekonomicznych, osoby pełniące funkcje w zarządach spółek kapitałowych, prawnicy na co dzień zajmujący się tematyką gospodarczą? Psychologia nie odnotowała jeszcze przypadku tak selektywnego wykorzystywania posiadanej wiedzy, żeby po zamknięciu drzwi od gabinetu delikwent wyłączał część mózgu odpowiadającą za problematykę zawodową aż do rozpoczęcia następnego dnia roboczego – należy zatem domniemywać, iż decyzje podejmowane w pracy przez nieszczęsnego frankowicza obarczone są analogicznym poziomem świadomości jak w przypadku wyboru metody finansowania własnego „M”. Zaiste – nie chciałbym być w skórze pracownika tudzież udziałowca spółki, w której na kluczowym stanowisku zasiada sfrustrowany kredytobiorca walutowy…
Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, iż za wszelkie niepowodzenia, wypadki, nieszczęścia będące wynikiem własnej ignorancji coraz chętniej obwiniamy innych – korporacje, banki, a nawet zwykłych, szarych współobywateli. Kilka dni temu, na Facebooku natknąłem się na wpis oburzonej panny, której na trasie Warszawa-Lublin samochód rozjechał kota. Jedyną formą refleksji wspomnianej nastolatki (?) nad zaistniałą był skierowany pod adresem nieznanego kierowcy stek inwektyw, wśród których wyraz „bydlak” stanowił najłagodniejsze wyzwisko. Podobnie gwałtownie inni internauci ocenili swego czasu postępowanie obserwowanej online bocianich rodziców, którzy pewnego pięknego dnia wyrzucili z gniazda najsłabszych przedstwicieli swego potomstwa.
Pomińmy już nawet elementarną kwestię kultury – a raczej jej totalnego braku – ze strony osoby, która zupełnie nieznaną osobę określa mianem „bydlaka” bądź stosuje podobne epitety wobec reprezentanta skrzydlatej fauny Polski. Większym problemem są bowiem horyzonty myślowe wspomnianych osobników, jako żywo przypominające mentalność dziecka w okresie wczesnoprzedszkolnym. Zrozpaczona właścicielka mruczka nie raczyła wziąć pod uwagę jednego: po pierwsze, miejsce zwierzęcia o gatunkowej nazwie „kot domowy” bynajmniej nie jest na drodze krajowej o prędkości maksymalnej 100 km/h – podobnie zresztą jak nie jest jego miejsce na żadnej innej drodze, a jeno na domowej kanapie. Po drugie – w całym cywilizowanym świecie pod drogami szybkiego ruchu buduje się przepusty dla żab – jednak wymiary kiciusia bez wątpienia uniemożliwiaja skorzystanie z owej bezkolizyjnej alternatywy, a wzniesiona wzdłuż drogi siatka nie stanowi żadnej zapory dla istoty ochrzczonej potocznym mianem „dachowca”. Podobnie obrońcy małych bocianiątek zdają się sądzić, że ptasi świat powszechnie korzysta z takich udogodnień jak ubezpieczenie społeczne, zdrowotne czy zasiłki pielęgnacyjne – w związku z czym selekcja naturalna stanowi li tylko efekt barbarzyństwa ze strony najbardziej polsiego z polskich ptaków. Tymczasem selekcja naturalna w przyrodzie ma się nieźle – z jednym wszakże wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest gatunek noszący w nazwie imponujący przymiotnik „sapiens”, który od pewnego czasu zwyłączył mechanizm selekcji naturalnej w stosunku do coraz liczniejszych przypadków głupoty i ignorancji. Najwyższy czas zastanowić się – zarówno na szczeblu najwyższym, jak i w podstawowych komórkach społecznych, choćby przy niedzielnym obiedzie: dokąd zmierzamy? Kontynuowanie status quo może się bowiem skończyć tym, że pewnego pięknego dnia inteligentna lodówka nowej generacji wpędzi w kompleksy jej – nieporównanie mniej inteligentnego – właściciela…