Chińskie inwestycje w Polsce i w pozostałych krajach UE
Świat się zglobalizował, więc dane te nie wbijają w ziemię, ale mimo wszystko coraz głośniej hałasują na Starym Kontynencie dzwonki ostrzegawcze.
Chiny wracają na utraconą pozycję
Włączają się, ponieważ rośnie przekonanie, że chińskie inwestycje to nie tylko przedsięwzięcia finansowo-biznesowe rosnących w siłę tamtejszych korporacji, lecz także, a nawet przede wszystkim, operacje wielkiego państwa dążącego do dominacji nad resztą świata pod każdym względem.
Długo lekceważono Państwo Środka, nie pamiętając, że wg szacunków słynnego Angusa Maddisona jeszcze w 1820 r. Chiny wytwarzały aż 1/3 tego, co nazywamy dziś PKB całego świata, zaś udział całej Europy wynosił wówczas 1/5 i był tylko odrobinę większy od ówczesnego udziału Indii. W tym i każdym innym świetle, Chiny nie są żadnym nuworyszem.
Ile ważą Chiny?
Jeśli przeliczać wg rynkowych kursów walutowych Chiny są dziś pod względem udziału w globalnym PKB na drugim miejscu po USA, ale jeśli zastosować teoretyczne kursy uwzględniające siłę nabywczą poszczególnych walut, już są liderem.
Świat obawia się chińskiego smoka nie tylko dlatego, że ten obudził się ze śpiączki i bałaganu narobił w porządku strategicznym. Gorsze, że nikt na Zachodzie nie wie, co będzie teraz i potem, ponieważ nic a nic nie rozumiemy Chińczyków. I w sensie przenośnym, i w dosłownym.
Niepokój a nawet strach jest uzasadniony. Chińczycy są nadal biedni, ale ich państwu pieniędzy nie brakuje. Przez krótkie 40 lat zbudowali swój kraj niemalże do nowa i trochę im jeszcze w kasie pozostało.
Wg IMF, w styczniu 2020 r. oficjalne rezerwy walutowe Chin wynosiły 3 400 mld dolarów, a licząc z trochę obcym, ale coraz bardziej swoim Hongkongiem – prawie 3 900 mld dol. A są jeszcze firmy i ich zasobne konta, choć także długi.
Chiny na zakupach
Chiny były przez tysiąclecia centrum technologicznym świata. Potem zostały w tyle, teraz nadrabiają. Biorąc przykład z Japonii w połowie XX wieku i Korei Południowej, która poszła w ślady Nipponu nieco później, chodzą bardzo często na skróty i starają się przejmować firmy amerykańskie oraz europejskie będące w technologicznej awangardzie lub zdobywać choćby przyczółki w ich akcjonariatach.
Przywołana przez The Wall Street Journal holenderska firma konsultingowa Datenna BV przeczesała miliony zapisów z chińskich rejestrów gospodarczych. Spod wielopiętrowych bardzo często warstw zależności i powiązań wydobyła sedno.
W jej ocenie przynajmniej 40 procent ze wspomnianych już 650 inwestycji chińskich w Europie to przedsięwzięcia firm stricte państwowych lub kontrolowanych de facto przez państwo, podjęte – jak się domniemywa – w staraniach o dostęp do najlepszych technologii.
Ustalenia Datenny znajdują potwierdzenie w ocenach innego doradcy. Rhodium Group szacuje, że chińskie inwestycje w Europie miały od 2010 r. do połowy 2020 r. wartość 188 mld dol., a w tym 105 miliardów to akwizycje dokonane przez firmy państwowe.
Centrum technologiczne świata od dawna jest w Stanach Zjednoczonych i to właśnie USA bronią się najzajadlej przed próbami naruszenia tej supremacji przez Chiny, pamiętając, że „od rzemyczka do koniczka”, czyli że kto zaczyna od drobnych wykroczeń, ten nie zawaha się z czasem przed przestępstwem.
Europa ma w tym kontekście mniej znacznie do stracenia. Biznes europejski obawia się zatem, że dzięki przejmowaniu firm z Unii Chińczycy będą konkurencyjnie jeszcze bardziej.
Nie wiadomo co Chińczycy już kontrolują w Europie
Europejski Trybunał Obrachunkowy ocenił w tych dniach, że wiedza o chińskich inwestycjach w Europie jest nieaktualna, cząstkowa i bez danych. Raport UE o bezpośrednich inwestycjach przeprowadzonych w latach 2010-2017 wymienia 57 przejęć dokonanych przez chińskie przedsiębiorstwa państwowe, tymczasem Datenna doszukała się w tym samym okresie 160 takich transakcji z dużym wpływem państwa chińskiego i sto dalszych z wpływem ocenionym jako „umiarkowany”.
Chińczycy polują głównie w Niemczech, W. Brytanii i Francji. Spektakularne transakcje to przejęcie w 2017 r. wytwórcy robotów przemysłowych Kuka AG z Augsburga, zakup w 2015 r. za 7,9 mld dol. włoskiego koncernu Pirelli, czy 51 proc. akcji portu w Pireusie w 2016 r.
Z pola widzenia umykają mniejsze, ale często istotniejsze transakcje. W 2015 r. w chińskie ręce przeszła niemiecka firma Fuba, znana jako wiodący w świecie producent systemów komunikacyjnych dla pojazdów. Wg Datenny, Fuba działa teraz w obrębie kontrolowanej przez rząd ChRL grupy zajmującej się technologiami tzw. podwójnego przeznaczenia – cywilnego i wojskowego.
Chińskie inwestycje w Polsce
Z racji swego miejsca w ogonie technologicznym Europy Polska nie jest terenem intensywnej chińskiej penetracji, ale kilka sporych i sporawych przedsiębiorstw ma już właścicieli powiązanych bezpośrednio lub nie tak widocznie z władzami Państwa Środka.
Najbardziej znana jest chyba Fabryka Łożysk Tocznych w Kraśniku, która od 2013 r. ma państwowego właściciela z Chin (Tri Ring).
W 2019 r. kontrolę nad warszawskim Biotonem SA przejął Yifan Pharmaceuticals. Lotniczy park przemysłowy Jiangsu Lantian jest od 2013 r. posiadaczem firmy Aero AT z Mielca (awionetki „mewa”), należącej swego czasu do grupy PZL, a w 2016 r. przejął białostocką „Orkę”, też z branży samolotowej.
Listę uzupełnia jedna z fabryk Huty Stalowa Wola, czy udziały Three Gorges w EDP Polska (energetyka wiatrowa). Nietypowy przykład to chiński zakup 100 proc. udziałów grupy Appol – dużego producenta zgęszczonego soku jabłkowego.
Chińskie zakusy na najlepsze technologie nie są dla nas groźne z przyczyn oczywistych, takich u nas nie ma. Jedyne, co moglibyśmy podpatrywać u Chińczyków to ich pozyskiwanie za granicą. Mało kto jednak lubi firmy państwowe, hołubione u nas daleko ponad wszelką miarę, więc hipotetyczny sukces na tym polu i tak nie wyszedłby poza zakres czystej spekulacji.