Budowa domów wielorodzinnych przystosowanych do zainstalowania ładowarek do aut elektrycznych to konieczność?
Są to przepisy sprzed około 1,5 roku, a w czerwcu br. pojawiła się propozycja KE „Fit for 55”, która zaostrza te normy i to bardzo znacznie, bo do 55% redukcji dla samochodów osobowych, 50 % dostawczych i zakłada swoisty unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU-ETS).
Jeśli te propozycje zostaną przyjęte, to w założeniu Komisji Europejskiej w 2035 roku ma zostać osiągnięta 100% redukcja CO2, czyli w praktyce będą rejestrowane pojazdy bateryjne, elektryczne i wodorowe, ale już nie hybrydy.
Branża motoryzacyjna ma wyznaczone cele, tj. określoną liczbę samochodów, które musi wyprodukować i sprzedać. Jednak klienci nie mają obowiązku, by je kupić
Do osiągnięcia tego celu niezbędne są dwa warunki. Pierwszy ‒ żeby producenci mogli zaoferować takie pojazdy i drugi ‒ żeby było gdzie je ładować.
Czytaj także: Za obowiązek umożliwienia ładowania samochodów elektrycznych w nowych budynkach zapłacą deweloperzy i nabywcy mieszkań
Niezbędna publiczna infrastruktura ładowania
Większość z Europejczyków przejeżdża dziennie tylko kilkadziesiąt kilometrów, dlatego ważne jest ładowanie tzw. domowe. Do tego konieczne są ładowarki w miejscu zamieszkania. Jeżeli dziś nie zaczniemy budować domów wielorodzinnych przystosowanych do zainstalowania ładowarek, to cel ten nie zostanie spełniony.
Ustawodawca unijny przerzucił na branżę motoryzacyjną odpowiedzialność za osiągnięcie ambitnych celów emisyjnych, nie dając jednak żadnej gwarancji, że powstanie sieć ładowania
Niezbędne są też publiczne ładowarki przy głównych ciągach komunikacyjnych, które muszą wybudować operatorzy, nazwijmy ich – państwowi. To na takich punktach ładowania będzie spoczywała obsługa m.in. międzymiastowego i międzynarodowego transportu ciężkiego.
Czytaj także: Czego potrzebuje infrastruktura dla samochodów elektrycznych?
Wyprodukować nie oznacza sprzedać
Branża motoryzacyjna ma wyznaczone cele, tj. określoną liczbę samochodów, które musi wyprodukować i sprzedać. Jednak klienci nie mają obowiązku, by je kupić. Jeżeli nie kupią zakładanej liczby samochodów elektrycznych (dochodzenie do celu 2035 r.), to na producentów zostaną nałożone gigantyczne kary i w takiej sytuacji samochody będą drożały. Jeśli zaś będą drożały, to będzie się ich mniej sprzedawało i może się pojawić problem z mobilnością.
Ustawodawca unijny przerzucił na branżę motoryzacyjną odpowiedzialność za osiągnięcie ambitnych celów emisyjnych, nie dając jednak żadnej gwarancji, że powstanie sieć ładowania, bez której wprowadzenie na rynek pojazdów niskoemisyjnych i tym samym spełnienie warunków redukcji emisji nie będzie możliwe.
Według ekspertów w ciągu najbliższych pięciu lat ceny samochodów spalinowych i elektrycznych powinny się zrównać
Warto zauważyć, że średnią emisję liczy się w ramach koncernu i jeśli np. w kraju X w 2029 roku zostanie sprzedanych 100% pojazdów spalinowych, a w innym 100% elektrycznych, (zakładając porównywalność ilościową na rynku), to średnio zostanie osiągnięta 50% redukcja emisji, czyli ‒ cel zostanie spełniony. W niektórych krajach samochodów elektrycznych będzie więcej, co będzie wynikać z zamożności kraju, dostępności infrastruktury i ceny pojazdu.
Czytaj także: Zaangażowanie Skarbu Państwa w Izerę: 250 mln zł na rozwój projektu polskiej marki samochodów elektrycznych
Według ekspertów w ciągu najbliższych pięciu lat ceny samochodów spalinowych i elektrycznych powinny się zrównać, obawiam się jednak, że nie będzie to skutkiem obniżania się ceny samochodu elektrycznego, tylko wpływu podwyższania podatków i innych tego typu zabiegów mających wpływ na ceny samochodów spalinowych.
Jakub Faryś,
prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.