Brunetki, blondynki…
Ten świat zdominowany jest przez mężczyzn, ale bez kobiet byłby nie do zniesienia. Napisałem to pierwsze zdanie w dość spontanicznej reakcji na wakacyjny klimat za oknem, czasami zmącony jednak chłodem i deszczem. Przeczytałem je po chwili na głos, zdając sobie sprawę, że brzmi ono jak jakiś aforyzm albo początek romantycznej powieści.
Zacząłem gorączkowo szukać źródła swojej inspiracji w internecie, póki nie uzmysłowiłem sobie, że należy ich szukać we własnej głowie i we własnych doświadczeniach. Przecież to kobiety nadają prawdziwy sens tej niedoskonałej rzeczywistości, w jakiej przyszło spędzać nam te przeznaczone sobie -dziesiąt lat. To one inspirują mężczyzn do poszukiwań, zdobyczy, odkryć i tworzenia. To one same – bez żadnych kompleksów wobec brzydszej płci – poszukują, zdobywają, odkrywają i tworzą. To one wnoszą spokój i rozwagę do codziennego życia, właściwie ustawiając w nim proporcje. I tak jak miłość nie istnieje bez nienawiści, dobro bez zła, ciemność bez jasności – tak męski punkt widzenia równoważą kojącym i łagodzącym „ból istnienia” (wiem, wiem, jak to brzmi) podejściem do życia. To one sprawiają, że my, mężczyźni, odnajdujemy w sobie jakiś sens, spokój, właściwe miejsce i odpowiednią motywację do działania.
Znów się zatrzymałem, aby przeczytać te kilka zdań, które spłynęły na papier jakby zupełnie bez mojej woli i… sam się zdumiałem. Feministą jestem, czy co? A może tylko realistą?
Niech zatem ten cotygodniowy błahy felietonik, będzie (skromnym, ale trzeba od czegoś zacząć) hymnem pochwalnym i dziękczynnym dla wszystkich kobiet, które nadały właściwy sens mojemu życiu. Od tej pierwszej, której zawdzięczam przyjście na świat, poprzez ukochaną babcię Antoninę, której serce nie wytrzymało niepokoju o losy najbliższych podczas mroźnego grudnia AD 1970, przez wszystkie adresatki moich romantycznych szkolnych uniesień i poetyckich wyznań, po moją żonę (i mamę Tadeusza, Tomka i Kacpra) Małgosię, która cierpliwie znosi moje kolejne pomysły, nastroje i niepokoje. To właśnie im zawdzięczam wszystko, co najlepsze i najważniejsze w moim życiu. Bez ich miłości, uśmiechu, łez i łagodności moje życie byłoby niepełne, puste i pozbawione celu. I jakby górnolotnie to nie zabrzmiało, to nie wstydzę się zupełnie tych „górnych rejestrów” i swojej osobistej słabości do kobiet, bo to z niej – jako mężczyzna – czerpię swoją siłę i energię. Paradoks? Tylko pozorny. Nie wierzę bowiem tym męskim „twardzielom”, którzy mają o kobietach zdanie lekceważące, uważają, ze trzeba je traktować instrumentalnie i „trzymać krótko”, bo „już taka ich przewrotna natura” i „one to lubią”. Oj, biedacy, którym szare komórki przemieściły się do pięści i mięśni… Żal mi was po prostu i tyle. Nie wiecie, co tracicie, patrząc na świat wyłącznie z męskiej perspektywy, uznając, iż innej po prostu nie ma. Partyjnym politykom, dyskutującym np. o parytetach, współczuję najbardziej. Kobiety nie potrzebują administracyjnych parytetów, ale poważnego traktowania, na równi z mężczyznami. Bo w niczym przecież mężczyznom nie ustępują, za to w wielu wymiarach ich przewyższają.
„Kobiety łamią prawa fizyki, bo mają zdolność przyciągania tych, których trzymają na dystans”.
A „mądrzy mężczyźni nie zakochują się w najpiękniejszej kobiecie na świecie. Oni zakochują się w kobiecie, która potrafi uczynić ich świat najpiękniejszym”.
Takich złotych myśli krąży w wirtualnej rzeczywistości sporo. Może jednak warto korzystać z nich w tej najzupełniej realnej? W końcu Kopernik też była kobietą!
Wojciech Fułek