Bruksela ukrywa swój niepokój przed wyborami we Włoszech
Bruksela rewanżowała się jawnym poparciem dla tych inicjatyw, próbując także przyjść w sukurs władzom w Rzymie w krytycznych momentach. Często jednak pomoc ta okazywała się typową niedźwiedzią przysługą. Tak było w przypadku referendum konstytucyjnego w grudniu 2016 roku.
Unia Europejska zachęcała Włochów do poparcia zmian zaproponowanych przez premiera Matteo Renziego (m. in. likwidacji senatu i wprowadzenia prostej ordynacji wyborczej), który niefortunnie od rezultatu głosowania uzależnił swoje pozostanie u władzy. W tym momencie meritum referendum poszło na drugi plan, a partie polityczne – w tym rządząca partia demokratyczna, na której czele stał szef rządu – za najważniejsze uznały pozbycie się go z tego urzędu. I Włosi odrzucili zmianę konstytucji. Pomoc Brukseli okazała się zgubna.
Juncker jak słoń w składzie porcelany
Sytuacja powtórzyła się teraz w trzeciej dekadzie lutego, czyli na krótko przed zaplanowanymi na 4 marca wyborami do parlamentu osiemnastej kadencji. Przewodniczący KE Jean-Claude Juncker oświadczył, iż zaniepokojony jest wiszącym nad Włochami widmem „nierządu” (co miało oznaczać sformułowanie, że kraj ten czeka rząd „nieoperatywny”, czyli taki, który nie będzie w stanie rządzić).
Wypowiedź ta odbiła się szerokim echem na Półwyspie Apenińskim i Juncker natychmiast oświadczył, że został źle zrozumiany. Po czym zapewnił, iż nie traci nadziei, że po wyborach u władzy pozostaną siły proeuropejskie, a wyborcy postawią tamę zakusom populistów.
Gdyby nie bardzo zajadła kampania wyborcza, Włosi skoncentrowaliby się na słowach przewodniczącego KE i w kabinie mogliby mieć ochotę udzielić mu dosadnej nauczki. A tak skończyło się – tak to przynajmniej w tej chwili wygląda – na przysłowiowej burzy w szklance wody.
Kto mógł zaniepokoić Junckera, komu przypisuje on najgorsze, czyli antyeuropejskie intencje?
Kto chce Italyexitu?
W bloku wyborczym centroprawicy, którym pozornie dowodzi Berlusconi (na mocy prawomocnego wyroku za korupcję i przestępstwa podatkowe pozbawiony do przyszłego roku biernego prawa wyborczego i sprawowania urzędów publicznych) znalazła się Liga, oscylująca między ksenofobią i neofaszyzmem, domagająca się wyjścia kraju ze strefy euro i ograniczenia wpływu Brukseli na politykę wewnętrzną. Wszystko to zawarto w sloganie „Włosi mają pierwszeństwo”.
Sam Berlusconi, który w czasie swoich rządów wielokrotnie wchodził w konflikt z unijnymi instytucjami, zapewnia je ostatnio o najszczerszym oddaniu, a na premiera lansuje kandydaturę przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego, któremu się to chyba nie bardzo uśmiecha.
Centrolewica, czyli demokraci z przybudówkami, która marzy o pozostaniu na stanowisku szefa rządu Paolo Gentiloniego, jest jednoznacznie proeuropejska. Znajdujące się na lewo od niej ugrupowania nie wypowiadają się na te tematy, wiedząc, że głównym ich celem jest w tej chwili niedopuszczenia do władzy Ruchu 5 Gwiazd byłego komika Beppe Grillo. Choć on sam usunął się ostatnio na drugi plan, gromkie salwy śmiechu wywołują inicjatywy nowego kierownictwa tego stronnictwa, takie jak wyjazdy do Stanów Zjednoczonych i londyńskiego City.
A najbardziej śmieszy wysłanie pocztą elektroniczną prezydentowi republiki składu ich przyszłego rządu, bo mają zaklepane zwycięstwo w tych wyborach. Tymczasem wiadomo, że to szef państwa desygnuje przyszłego premiera.
Krok Pięciu Gwiazd uznany został więc przez życzliwych za dowód ignorancji, a przez niechętnych im za dowód karygodnej arogancji i bagatelizowania sobie reguł politycznej gry. Ruch byłego komika nie wspomina już o pożegnaniu się Włochów ze wspólną europejską walutą, ale nie ukrywa wrogości wobec Brukseli, która jest według niego siedliskiem mrocznych sił, wrogich tak drogiej mu „bezpośredniej demokracji”. Czyli władzy ludu, co w tym konkretnym przypadku oznacza tych, którzy mają dostęp do Internetu, bo wszystkie jego inicjatywy poddawane są ocenie nielicznych szczęśliwców, zadomowionych w sieci.