Bruksela ukrywa swój niepokój przed wyborami we Włoszech

Bruksela ukrywa swój niepokój przed wyborami we Włoszech
fot. Fotolia
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Po upadku czwartego gabinetu Silvio Berlusconiego, w listopadzie 2011 roku, wszystkie kolejne włoskie rządu reformy i zmiany w dziedzinie finansów i gospodarki, ale także m.in. administracji publicznej i oświaty, przeprowadzały pod hasłem: tego oczekuje po nas, czy nawet tego żąda od nas Europa.

#MarekLehnert: Przewodniczący KE #Jean-ClaudeJuncker oświadczył, iż zaniepokojony jest wiszącym nad Włochami widmem „nierządu” (co miało oznaczać sformułowanie, że kraj ten czeka rząd „nieoperatywny”, czyli taki, który nie będzie w stanie rządzić) #Włochy #KomisjaEuropejska

Bruksela rewanżowała się jawnym poparciem dla tych inicjatyw, próbując także przyjść w sukurs władzom w Rzymie w krytycznych momentach. Często jednak pomoc ta okazywała się typową niedźwiedzią przysługą. Tak było w przypadku referendum konstytucyjnego w grudniu 2016 roku.

Unia Europejska zachęcała Włochów do poparcia zmian zaproponowanych przez premiera Matteo Renziego (m. in. likwidacji senatu i wprowadzenia prostej ordynacji wyborczej), który niefortunnie od rezultatu głosowania uzależnił swoje pozostanie u władzy. W tym momencie meritum referendum poszło na drugi plan, a partie polityczne – w tym rządząca partia demokratyczna, na której czele stał szef rządu – za najważniejsze uznały pozbycie się go z tego urzędu. I Włosi odrzucili zmianę konstytucji. Pomoc Brukseli okazała się zgubna.

Juncker jak słoń w składzie porcelany

Sytuacja powtórzyła się teraz  w trzeciej dekadzie lutego, czyli na krótko przed zaplanowanymi na 4 marca wyborami do parlamentu osiemnastej kadencji. Przewodniczący KE Jean-Claude Juncker oświadczył, iż zaniepokojony jest wiszącym nad Włochami widmem „nierządu” (co miało oznaczać sformułowanie, że kraj ten czeka rząd „nieoperatywny”, czyli taki, który nie będzie w stanie rządzić).

Wypowiedź ta odbiła się szerokim echem na Półwyspie Apenińskim i Juncker natychmiast oświadczył, że został źle zrozumiany. Po czym zapewnił, iż nie traci nadziei, że po wyborach u władzy pozostaną siły proeuropejskie, a wyborcy postawią tamę zakusom populistów.

Gdyby nie bardzo zajadła kampania wyborcza, Włosi skoncentrowaliby się na słowach przewodniczącego KE i w kabinie mogliby mieć ochotę udzielić mu dosadnej nauczki. A tak skończyło się – tak to przynajmniej w tej chwili wygląda – na przysłowiowej burzy w szklance wody.

Kto mógł zaniepokoić Junckera, komu przypisuje on najgorsze, czyli antyeuropejskie intencje?

Kto chce Italyexitu?

W bloku wyborczym centroprawicy, którym pozornie dowodzi Berlusconi (na mocy prawomocnego wyroku za korupcję i przestępstwa podatkowe pozbawiony do przyszłego roku biernego prawa wyborczego i sprawowania urzędów publicznych) znalazła się Liga, oscylująca między ksenofobią i neofaszyzmem, domagająca się wyjścia kraju ze strefy euro i ograniczenia wpływu Brukseli na politykę wewnętrzną. Wszystko to zawarto w sloganie „Włosi mają pierwszeństwo”.

Sam Berlusconi, który w czasie swoich rządów wielokrotnie wchodził w konflikt z unijnymi instytucjami, zapewnia je ostatnio o najszczerszym oddaniu, a na premiera lansuje kandydaturę przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego, któremu się to chyba nie bardzo uśmiecha.

Centrolewica, czyli demokraci z przybudówkami, która marzy o pozostaniu na stanowisku szefa rządu Paolo Gentiloniego, jest jednoznacznie proeuropejska. Znajdujące się na lewo od niej ugrupowania  nie wypowiadają się na te tematy, wiedząc, że głównym ich celem jest w tej chwili niedopuszczenia do władzy Ruchu 5 Gwiazd byłego komika Beppe Grillo. Choć on sam usunął się ostatnio na drugi plan, gromkie salwy śmiechu wywołują inicjatywy nowego kierownictwa tego stronnictwa, takie jak wyjazdy do Stanów Zjednoczonych i londyńskiego City.

A najbardziej śmieszy  wysłanie pocztą elektroniczną prezydentowi republiki składu ich przyszłego rządu, bo mają zaklepane zwycięstwo w tych wyborach. Tymczasem wiadomo, że to szef państwa desygnuje przyszłego premiera.

Krok Pięciu Gwiazd uznany został więc przez życzliwych za dowód ignorancji, a przez niechętnych im za dowód  karygodnej arogancji i bagatelizowania sobie reguł politycznej gry. Ruch byłego komika nie wspomina już o pożegnaniu się Włochów ze wspólną europejską walutą, ale nie ukrywa wrogości wobec Brukseli, która jest według niego siedliskiem mrocznych sił, wrogich tak drogiej mu „bezpośredniej demokracji”. Czyli władzy ludu, co w tym konkretnym przypadku oznacza tych, którzy mają dostęp do Internetu, bo wszystkie jego inicjatywy poddawane są ocenie nielicznych szczęśliwców, zadomowionych w sieci.