Białoruski kryzys walutowy – skutki dla Polski

iei.100xKomentarz dotyczący sytuacji na rynku walutowym Białorusi należy rozpocząć od jednego, bardzo ważnego zastrzeżenia. Tak naprawdę nie można wierzyć w żadne informacje wypływające z tego kraju - ani oficjalne ani nieoficjalne. Te pierwsze dyktowane są przez władze państwowe, których zadaniem jest przecież pokazywanie jak najlepszego obrazu swojego kraju - choćby po to, żeby opanować panikę.

Te drugie tworzone są przez tzw. opozycję – z założenia pokazują one stan gospodarki białoruskiej w jak najczarniejszych barwach. Jaskrawym przykładem rozbieżności danych są informacje o bezrobociu, gdzie dane podawane przez opozycję były w niektórych okresach 30-krotnie większe od oficjalnych. Prawdopodobnie żadne informacje nie oddają w pełni rzeczywistości. Można mieć również wątpliwości co do prawidłowości danych podawanych przez instytucje zagraniczne. Przykładowo jeszcze niedawno Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacował, że kurs rubla białoruskiego w stosunku do USD jest zawyżony o około 15%. Gdyby była to prawda, to dokonana 24 maja przez białoruski bank centralny dewaluacja rubla o ponad 54% w ciągu jednego dnia byłaby działaniem mocna nieadekwatnym. Chyba, że „w tym szaleństwie jest metoda” i władze białoruskie wcielają w życie jakiś niezrozumiały (przynajmniej dla mnie) plan.

I tu dochodzimy do kolejnej kwestii, którą chciałem podkreślić. Na ile sytuacja na Białorusi jest wynikiem zjawisk gospodarczych, a na ile jest to efekt działań czysto politycznych. Być może – jak to wskazują oficjalne źródła – obecny kryzys na Białorusi jest rzeczywiście wynikiem „globalnego kryzysu”. Powstaje jednak od razu pytanie, dlaczego fala kulminacyjna uderzyła półtora roku po np. kryzysie ukraińskim? Przecież gospodarka białoruska nie jest aż tak bardzo odcięta od rynku globalnego. Co więcej, w 2010r. wartość zarówno inwestycji zagranicznych na Białorusi jak i białoruskiego handlu zagranicznego wyraźnie wzrosła a na 2011r. prognozowano dalszy ich wzrost. Być może problemem okazał się właśnie handel zagraniczny – wartość importu była wielokrotnie wyższa od wartości eksportu, co musiało wpłynąć na wartość waluty. Ale znów – handel zagraniczny objęty jest szeregiem ograniczeń (np. obowiązkiem uzyskania zezwoleń i licencji) i jest na bieżąco monitorowany. Jak można w tej sytuacji „przeoczyć” spadek wartości waluty o ponad 70% w ciągu niespełna 6 miesięcy? Takie przeoczenie wydaje się mało prawdopodobne.

Kolejne pytanie, na które trudno znaleźć logiczną odpowiedź – jak to możliwe, że w kraju, gdzie większość decyzji podejmowana jest (lub przynajmniej – może być) jednoosobowa przez prezydenta, w najtrudniejszym dla gospodarki narodowej momencie nie można podjąć żadnych działań z powodu prawie dwumiesięcznej choroby szefa banku centralnego? Wydaje mi się, że nawet w krajach o mniejszym wpływie głowy państwa na obsadę stanowisk w banku centralnym, w przypadku tak długiej choroby przypadającej w tak ważnym momencie, po prostu doszłoby do zmiany prezesa banku narodowego. Chyba, że „choroba” ta była już wcześniej zaplanowana. Trudno mi zresztą wyobrazić sobie chorobę tak ciężką, żeby uniemożliwiła prowadzenie banku centralnego na półtora miesiąca, potem umożliwiła powrót do pracy na jeden dzień (w celu zwołania narady, która nie przyniosła żadnych decyzji) a później wymusiła kolejną absencję w pracy.

Oczywiście choroba prezesa nie uniemożliwiła Bankowi Narodowemu wszystkich działań. W międzyczasie bank ten pracował nad utrzymaniem rezerw w metalach szlachetnych (które zresztą w okresach wcześniejszych sukcesywnie zwiększał) zabraniając ich sprzedaży za ruble. Doszło również do ustalenia praktycznie trzech równocześnie obowiązujących oficjalnych kursów waluty – jeden dla osób fizycznych, drugi dla podmiotów gospodarczych a trzeci na rynku międzybankowym.

Mam wrażenie, że na kryzysie cierpią głównie osoby fizyczne – ich próby ulokowania oszczędności w waluty obce lub metale szlachetne zostały storpedowane kolejnymi decyzjami banku centralnego. Utrudnienia dotknęły też z pewnością białoruskie podmioty gospodarcze – zwłaszcza te, które w bieżącym roku zamierzały dokonać jakichkolwiek inwestycji zagranicznych (wymaga to uzyskania zezwolenia – o co w obecnej sytuacji bardzo trudno). Powstaje pytanie, czy skutki białoruskiego kryzysu będą odczuwalne również w Polsce.

O ile dobrze pamiętam, pod koniec 2009r. – w czasie kryzysu na Ukrainie – z Polski wycofywali się inwestorzy zagraniczni. Podobnie było w czasie kryzysu węgierskiego. W tym czasie ekonomiści tłumaczyli, że inwestorzy nie uwzględniają różnic pomiędzy poszczególnymi krajami i uważają, że kraje położone w tym samym regionie geograficznym mają podobne problemy ekonomiczne. Gdyby to samo zjawisko uwidoczniło się i teraz, to można by oczekiwać wycofania się z Polski części inwestorów (można by nawet próbować uzasadnić tym niezbyt udane prywatyzacje…). Nie będąc jednak ekonomistą, nie będę rozpisywał się na ten temat. Pozostaje tylko nadzieja, że inwestorzy mają już w swoich biblioteczkach atlasy geograficzne i odróżniają Mińsk od Warszawy. Z mojego punktu widzenia bardziej interesujące są sprawy przyziemne – ile mogą zyskać lub stracić polskie firmy.

Skoro kryzys walutowy dotknął najbardziej białoruskie osoby fizyczne, to niemal automatycznie musi się to odbić na podmiotach utrzymujących się z drobnego handlu z takimi osobami. Przyjmowanie zapłaty w walucie białoruskiej byłoby nieracjonalne. Jeśli zaś sytuacja jest tak dramatyczna, jak opisują białoruskie media opozycyjne i ludzie rzeczywiście nie mają tam ani walut obcych ani metali szlachetnych, to niedługo handel sprowadzony zostanie do wymiany. A to z kolei oznacza w praktyce rozkwit drobnego przemytu do Polski towarów akcyzowych.

Kryzys będzie miał oczywiście niebagatelny wpływ również na podmioty prowadzące zdecydowanie większe transakcje z kontrahentami białoruskimi. Podkreślić jednak trzeba, że gwałtowne zmiany wartości rubla białoruskiego będą miały znaczenie wyłącznie dla polskich firm eksportujących na ten rynek – transakcje rozliczane są w zdecydowanej większość w USD lub EURO, co musi skutkować ograniczeniem polskiego eksportu. W roku ubiegłym wartość tego eksportu szybko wzrastała (o 37%) i doszła do wartości około 1 mld USD. Niestety, w tym roku spodziewam się raczej spadku zamówień z Białorusi. Część polskich przedsiębiorstw cały swój rozwój uzależniła od zwiększenia sprzedaży na Białoruś – i wśród nich spodziewam się poważnych problemów finansowych a nawet upadłości.

Porównywalną wartość (prawie 900 mln USD) miał w ubiegłym roku import z Białorusi. Polscy importerzy nic jednak na wahaniach wartości rubla nie zyskają z uwagi na wspominane już rozliczenia w USD lub EURO. Być może w części przypadków uda się im wynegocjować z kontrahentami białoruskimi nieco niższe ceny.

Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się dla ewentualnych polskich inwestorów na Białorusi. Zdaję sobie sprawę, że panująca tam sytuacja raczej odstrasza od inwestowania. Uważam jednak, że warto się zastanowić nad możliwościami inwestycyjnymi. Faktem jest, że Białoruś konsekwentnie od wielu lat próbuje przyciągnąć kapitał zagraniczny. W tym celu wprowadza nowe regulacje prawne zwiększające poziom ochrony inwestycji (np. zapisy Kodeksu Inwestycyjnego), tworzy zwolnienia podatkowe dla spółek z udziałowcami zagranicznymi, czy też tworzy strefy ekonomiczne pozwalające prowadzić działalność na preferencyjnych warunkach. Co prawda, czytając przepisy regulujące w/w kwestie można dojść do wniosku, że ochrona inwestycji jest raczej iluzoryczna (np. strefy ekonomiczne mogą zostać zniesione w dowolnej chwili rozporządzeniem Prezydenta) ale Białoruś będzie musiała sprowadzać do siebie zagraniczny kapitał oraz nowe technologie. Obecny kryzys powinien przyspieszyć zmiany ułatwiające inwestycje w tym kraju i tworzące lepsze ich zabezpieczenia. Myślę, że najwięcej zyskać mogą instytucje finansowe. One z założenia mogą w szybkim czasie wprowadzić na Białoruś znaczny kapitał, jednocześnie zaś usunięcie problemów prawnych zniechęcających banki i ubezpieczycieli zagranicznych do tego rynku (np. stawek podatkowych zastrzeżonych dla takich podmiotów) jest stosunkowo proste.

Jest jeszcze jeden czynnik przemawiający za rozważeniem inwestycji na Białorusi. Ten kraj ma już spore doświadczenie w wychodzeniu z kryzysów walutowych – ostatni raz zdarzyła się ona w tym kraju w 1999r. Wtedy gospodarka białoruska była w zdecydowanie gorszej sytuacji – choć trzeba przyznać, że spadek wartości rubla był znacznie mniejszy. A mimo to cztery lata później Białoruś była jednym z dwóch krajów byłego ZSRR, którego dochód narodowy był większy niż przed rozpadem Związku. Kontrahenci białoruscy – w porównaniu z innymi podmiotami z krajów byłego ZSRR – uważani są za rzetelnych, a transakcje z nimi za względnie bezpieczne. Podsumowując – nie jest to najgorsze miejsce do inwestowania.

Tyle tylko, że niestety nie ma możliwości dokładnego skalkulowania ryzyka – jaka jest rzeczywista obecna sytuacja gospodarcza Białorusi dowiemy się prawdopodobnie najprędzej za rok.

 

Tomasz Lubas

Przewodniczący Rady Programowej

Instytut Integracji Europejskiej

tomaszlubas@iei.org.pl

www.iei.org.pl